[ Pobierz całość w formacie PDF ]

dodała szybko:
- Proszę... mnie wysłuchać, a potem zaraz odjadę. Byłam
w drodze niedaleko stąd, kiedy spotkała mnie burza.
- A burza rzeczywiście była, grzmiało strasznie - wtrącił
lord Charles. - Mówiłem właśnie hrabiemu, że mieliśmy
szczęście znalazłszy się w domu, zanim rozpętała się nad
naszymi głowami. Konie niezbyt lubią burze, pani koń pewnie
też.
Salrina już miała wyjaśnić, że Jupiter nie bał się burzy,
tylko inny koń, na którym jechała, ale pomyślała, że to nie ma
znaczenia.
- Schroniłam się, milordzie - mówiła dalej, patrząc znów
na hrabiego - w przydrożnym zajezdzie. Wydawało mi się, że
nikogo tam nie ma, więc wprowadziłam konia do stajni.
- Bardzo rozsądnie - pochwalił lord Charles.
- Ponieważ widziałam, że w zajezdzie są jacyś mężczyzni,
zdecydowałam się zostać w stajni - ciągnęła - i usiadłam na
słomie.
Hrabia słuchając stłumił ziewnięcie, jakby chciał
podkreślić, że go to nudzi. Salrina czuła, że z każdą chwilą
bardziej się denerwuje, dodała więc szybko:
- Wtedy właśnie podsłuchałam rozmowę dwóch
mężczyzn w sąsiednim boksie... Planują zabić... księcia
regenta.
Gdy to mówiła, gwałtownie wyrzucając z siebie słowa,
obaj panowie zesztywnieli i spojrzeli na nią z
niedowierzaniem.
- Czy pani powiedziała, że oni planują zabić księcia
regenta? - spytał hrabia.
- Tak... i jeden był Francuzem, i dostał za to tysiąc
funtów, a drugie tyle dostanie, jak tylko książę regent będzie...
zabity.
Zapadła cisza. Wreszcie hrabia powiedział:
- Czy to jakiś żart? Kto panią przysłał, żeby nas pani
uraczyła tą bzdurą?
Po raz pierwszy, odkąd weszła do tego domu, Salrinę
opuściła niepewność, a ogarnął gniew. Podniosła się z krzesła
mówiąc:
- Przepraszam, milordzie! Znudziłam pana, ale sądziłam,
że jest pan właściwą osobą, i że do pana powinnam się udać ze
względu na dobrze znany fakt, że jego książęca wysokość
zaszczyca pana przyjaznią. Pojadę poszukać kogoś, kto z
większą odpowiedzialnością wysłucha, co mam do
powiedzenia.
Skończywszy, dygnęła przed hrabią i skierowała się ku
drzwiom. Prawie jednocześnie lord Charles zerwał się z sofy.
- Proszę się zatrzymać! - powiedział. - Nie może pani tak
odejść. Ja pani wierzę i muszę się dowiedzieć reszty tej
historii.
Spojrzał z naganą na hrabiego, który zaczął: - Ależ,
Charles...
Lecz lord Charles przebiegł przez pokój i stanął przed
Salriną w momencie, gdy miała otworzyć drzwi.
- Proszę nam wybaczyć - rzekł - jeśli robimy wrażenie
niedowiarków; ale sama pani rozumie, że trudno w to
uwierzyć. Wszystko to brzmi tak dramatycznie.
Sposób, w jaki do niej przemawiał, oraz fakt, że zagradzał
jej drogę do wyjścia, zmusił ją do spojrzenia mu w oczy.
- Ja... odczuwam to samo - rzekła drżącym głosem - ale
to... prawda!
- Wierzę pani - powtórzył lord Charles - więc niech pani
wróci i opowie nam dalszy ciąg tej historii. Chyba pani sobie
zdaje sprawę, że jeśli ten Francuz zamierza zamordować jego
wysokość, musimy temu zapobiec.
- Tak właśnie sądziłam - rzekła Salrina - ale myślę... -
Obejrzała się na hrabiego, który nie ruszył się ze swego fotela.
- Myślę, że... będzie lepiej, jak sobie... pójdę.
Nastąpiła cisza. Po chwili lord Charles powiedział ostrym
tonem:
- Czy chcesz, żeby odeszła, Alaric? Jeśli odejdzie, a
książę zostanie zamordowany, jak się będziesz czuł?
Hrabia wstał z fotela.
- Proszę, niech pani wróci, panno Milton. Przepraszam,
jeśli byłem niegrzeczny, ale pani wie, że krążyło sporo plotek
na temat rzekomych prób zabicia jego wysokości, które się
nigdy nie potwierdziły.
- Nie wiedziałam... nie wiedziałam o tym nic... szepnęła
Salrina.
Potem znów spojrzała na lorda Charlesa.
- Lepiej już pójdę - rzekła błagalnie. - Jeśli będę jechała
bardzo szybko, może uda mi się dotrzeć do konstabla jeszcze
dziś wieczorem. On mieszka daleko stąd.
- W żadnym wypadku nie może pani tego zrobić. Na
litość boską, Alaric, przekonaj pannę Milton, że los księcia nie
jest ci obojętny. Mówiliśmy dziś rano, że Bonaparte jest w
rozpaczliwej sytuacji. Można więc przypuszczać, że wynajął
płatnego zabójcę, aby pozbyć się  Pierwszego Dżentelmena
Europy".
Hrabia zaśmiał się niewesoło.
- No, dobrze, Charles. Wygrałeś. Proszę, niech pani
usiądzie, panno Milton, i dokończy tej historii.
Był to raczej rozkaz niż prośba, więc Salrina usiadła
niechętnie, czując, że nienawidzi hrabiego.
- Może byłoby dobrze - rzekł lord Charles, przysiadając
się bliżej - gdyby pani zaczęła od początku i opowiedziała
nam dokładnie, słowo w słowo, co się zdarzyło.
Cichym głosem, nie patrząc na hrabiego, ale na lorda
Charlesa, Salrina opowiedziała, jak z powodu zmęczenia
zasnęła, a gdy się obudziła, usłyszała dwa męskie ściszone
głosy, i że jeden z mężczyzn mówił z francuskim akcentem.
Potem powtórzyła najdokładniej, jak pamiętała, słowo po
słowie, ich rozmowę i dodała, że po odejściu Anglika czuła, że
Francuz gotów był ją zabić, mimo że udawała cały czas
śpiącą.
- Naprawdę tak pani myślała? - spytał lord Charles. - To
musiało panią strasznie przestraszyć.
- Byłam... przerażona, ale jakoś udało mi się nie poruszyć.
I wtedy przyszedł stangret Anglika, żeby wyprowadzić konie
ze stajni.
- A kiedy oni zniknęli, pani też odjechała?
- Nikt się. nie pokazał, domyśliłam się, że stajenny
pomaga w gospodzie, i nie miałam komu zapłacić, więc
odjechałam.
- A dokąd pani jechała? - spytał hrabia. Nie odzywał się
wcale od chwili, gdy rozpoczęła swoją opowieść, więc
spojrzała teraz na niego, jakby przypominając sobie o jego
obecności, zanim odpowiedziała: [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • arachnea.htw.pl