był to jednak vaquero, bo oni noszą inne buty. To jest dość mały odcisk. Muszę rano
odrysować te ślady, może mi się na coś przydadzą, a teraz chodzmy do kuchni.
Wszedł pierwszy i zaczął badać każdy kawałek posadzki. Tuż obok wielkiego rezerwuaru
znalazł mały korek. Zwrócił się do Marii z pytaniem:
Kto ostatni był w kuchni?
Ja.
Ten korek nie należy może do was?
Nie.
A nie macie takiej małej flaszeczki, do której by ten korek pasował?
Nie.
Jest jeszcze wilgotna, czyli że niedawno tkwił jeszcze w szyjce. Widzicie te ślady koło
okna i rezerwuaru?
Widzę odparł hacjendero.
I co o tym myślicie?
%7łe ten człowiek wspiął się tutaj specjalnie do wody.
Całkiem słusznie. Są dwa rozwiązania, albo jakiś obcy chciał nabrać wody...
A kto byłby takim głupcem, aby zakradać się w nocy do środka, skoro za ogrodzeniem
płynie dosyć wody.
Racja. Podejrzewam więc, że wkradł się tutaj z pełną flaszeczką, aby do zbiornika wlać
jej zawartość.
102
Na Boga, to ostatnie jest prawdopodobne odezwał się Arbellez.
Nie tylko prawdopodobne, ale pewne.
Ale co miało by być w tej buteleczce?
Myślę, że się dowiemy.
A po co to wlewał do zbiornika.
Tego też się dowiemy. Myślicie, że chciał zrobić dobry uczynek.
Raczej nie.
No właśnie, dokładnie już obejrzałem sobie wodę. Seniora Maria, czy w tym kotle było
wczoraj gotowane coś tłustego?
Nie. W tym kotle nigdy się nie gotuje. Służy tylko jako zbiornik. Wczoraj był
wyczyszczony piaskiem i napełniony czystą wodą.
Czyli, że nie powinien być zatłuszczony?
Oczywiście, że nie.
To proszę spojrzeć. Na brzegach zgromadziły się małe, jasne, tłuste oka. panowie
doktorzy mogą to dokładnie zbadać.
Wilman i Bertold podeszli bliżej by zbadać owe krople. Coś mówili po cichu, wreszcie
Bertold spytał:
Nie ma tu jakiegoś starego, chorego psa?
Do diabła? Trucizna! zawołał Arbellez natychmiast wszystko pojmując.
Przyprowadzcie starą sukę i dwa króliki. Natychmiast wykonano polecenie. Doktorzy wzięli
po kawałku chleba, zamoczyli je w tłuszczu i podali zwierzętom.
Po niespełna dwóch minutach króliki padły a po nich suka, nawet nie zaskowyczawszy.
Trucizna! Naprawdę trucizna! wołali wszyscy.
Tak rzekł Bertold. Chociaż muszę przyznać, że nie wiem jaka, nie znam jej.
Ja także dodał jego kolega.
Mnie zaś jest bardzo dobrze znana rzekł Gerard. To jest wyciąg z klama-bale.
Indianie nazywają tę roślin ę, liśćmi śmierci.
Na Boga, co to za okrucieństwo. Zakradają się aż tutaj, aby kogoś z nas otruć! zawołała
Maria.
Kogoś z nas? spytał Gerard. Albo lepiej powiedziawszy nas wszystkich; przecież z
tego kotła bierze się wodę do gotowania. Naturalnie. Na Boga, to prawda!
Ogólne przerażenie odmalowało się na twarzach wszystkich obecnych.
Dzięki Bogu powiedział Arbellez że senior właśnie jest u nas. Przecież w innym
wypadku byłoby po nas.
Ale kto to mógł zrobić? zapytała Resedilla.
Nie domyślasz się moja droga? spytał Gerard.
Nie.
Nikt inny, jak jakiś nieprzyjaciel rodziny Rodriganda.
Ale my z tą rodziną nic jesteśmy spokrewnieni.
To prawda, ale jesteśmy wtajemniczeni we wszystko. Dlatego też zaginął Sternau i cała
jego kompania, dlatego wykradli hrabiego Ferdynanda i czyhają na życie mieszkańców
hacjendy. Przy pomocy tej trucizny, za jednym zamachem pozbyliby się wszystkich
świadków.
To prawda, ciekawa jestem tylko, kto jest sprawcą?
Zapewne Kortejo powiedział Gerard albo jeden z jego wspólników. Koniecznie
muszę go złapać i wydusić z niego prawdę.
A jak nie zechce się przyznać?
Ha? zaśmiał się traper. Chciałbym widzieć takiego, któremu uda się coś przemilczeć
przed prawdziwym traperem.
Myślisz, że uda ci się go złapać?
103
Jestem o tym przekonany.
Ale on już jest daleko!
To nic nie szkodzi. Ma tylko jednego zmęczonego konia, a ja wezmę świeżego. Dwaj
vaqueros, którzy mi będą towarzyszyli także muszą dostać dobre wierzchowce.
Dostaniecie najlepsze jakie mam odezwał się Arbellez.
Dobrze, a teraz muszę się przygotować do podróży, bo i tak już nie zasnę.
Wszyscy rozeszli się do swoich pokojów. Gerard, gdy tylko zaczęło szarzeć poszedł pod
kuchenne okno by wziąć odcisk pozostawionych śladów, po czym obejrzał za ogrodzeniem to
miejsce, gdzie w nocy słyszał parskanie konia. Na kaktusie zostało kilka włosów i dlatego
zorientował się co do maści zwierzęcia. Trochę dalej, przy strumyku obejrzał też ślady
końskich kopyt.
Powrócił do swego pokoju, by zabrać broń i w tym samym momencie przybiegła
Resedilla, by się z nim pożegnać. Oczy miała całe załzawione.
Nie rozpaczaj kochanie, pocieszał ją Gerard niedługo wrócę.
Jesteś tego pewny?
Oczywiście. [ Pobierz całość w formacie PDF ]