- Miło mi to słyszeć - odrzekła z ulgą i roześmiała się
radośnie. - Nareszcie czuję się usprawiedliwiona.
- Naprawdę uważałaś mnie za takiego potwora?
- No cóż, z pewnością potrzebowałam duchowego prze¬
wodnictwa i dyscypliny - przyznała, biorąc do ust orzeszek
z jego ciasta i oblizując palce. - Ale równie mocno pragnę¬
łam, by obdarzono mnie zaufaniem, a czasem doceniono.
W tym zakresie niewiele zrobiłeś.
- Nie miałem pojęcia, że tak to odczuwałaś. Rozumiem,
iż zbyt często cię pouczałem, natomiast nigdy nie przyzna¬
łem, że jesteś bardzo inteligentna, choć naprawdę tak my¬
ślałem.
- Jakoś to przeżyłam - odrzekła, zastanawiając się, czy
Raleigh zdaje sobie sprawę, jak dużo znaczą dla niej jego
słowa.
Zwłaszcza teraz.
- Chcę po prostu powiedzieć, że dzieci muszą mieć okazję
do popełniania błędów, na których mogłyby się uczyć - do¬
dała.
- Uważasz, że przez Bezlitosnego Hanlona nie mogłaś
popełnić ich wystarczająco dużo? - spytał, uśmiechając się
ciepło.
65
66
NIESPOKOJNY
DUCH
- Nie było tak źle - zaśmiała się. Wstała i zabrała ze stołu
dzbanek z kawą. - Nie zawsze byłeś w pobliżu, by mnie przy
łapać na gorącym uczynku - dorzuciła.
Idąc w stronę barku pomyślała, że nigdy w życiu nie sły¬
szała niczego tak miłego jak głośny śmiech Raleigha.
ROZDZIAŁ
PIĄTY
Raleigh podwinął rękaw płaszcza, spojrzał na zegarek i za
klął cicho. Był już dwadzieścia minut spóźniony na pogadan
kę o wyborze zawodu. Dopiero teraz wchodził w drzwi swo
jej dawnej klasy w liceum Follett River.
Z większości pomieszczeń dobiegały głosy wykładowców,
w niektórych słychać było odgłosy dyskusji, w innych -
zwykłe rozmowy. Cały korytarz wypełniony był gwarem.
Profesor Hanlon wyobrażał sobie, co dzieje się za drzwiami
klasy, przed którą się zatrzymał, w pokoju pełnym znudzo¬
nych nastolatków, między którymi siedzi jego zawiedziona
bratanica.
W nie najlepszym nastroju nacisną! klamkę. Cóż mu po¬
zostało, jak tylko zapewnić Penny, że nie zapomniał o spo¬
tkaniu. Dziewczyną i tak pewnie tego nie doceni.
Cofnął się o krok. Do licha, co się z nim dzieje? Czego się
obawia? To nie jego wina, że dyskusja nad stypendium Ri-
chie'ego Brannigana tak bardzo się przeciągnęła. Komitet
stypendialny skłonny był nieść pomoc studentom, którzy tego
potrzebowali, ale musiał dokładnie zapoznać sicz ich sytuacją
materialną.
Westchnął i potrząsnął głową.
- Daj sobie spokój, Hanlon - mruknął i wszedł do sah.
NIESPOKOJNY
DUCH
Od razu natknął się na Charliego Ręislinga, partnera od
środowej koszykówki, który szepnął:
- Mamy niespodziankę.
Tymczasem któryś z uczniów zadał pytanie na temat Afry¬
ki wschodniej.
- Niespodziankę?
-
powtórzył
Raleigh,
zadowolony,
że nie musi zaczynać spotkania od usprawiedliwiania swego
spóźnienia.
- Jako gracz może nie jesteś najlepszy, Hanlon, lecz
umiesz wynajdywać świetnych zastępców. Podbiła ich.
Naprawdę? - spytał, starając się nie okazywać za¬
skoczenia.
- Kiedy dzwoniłeś, uprzedzając o spóźnieniu, nie wspo
mniałeś, że przyślesz ją w zastępstwie. Zjawiła się na kwa
drans przed uczniami.
Świetnie przygotowana - powie
dział Charlie; popychając Raleigha do przodu. - Popatrz tyl¬
ko - ciągnął. - Kto by pomyślał, że panna Barnett tak się
zmieni?
Profesor Hanlon zamknął oczy. Jeśli to kolejny dowcip [ Pobierz całość w formacie PDF ]