Podszedłem do biurka. Zegarek leżał w tym samym miejscu, obok kałamarza, przyciśnięty
dużym spinaczem. Poczułem podniecenie. Oto i on, mój zadziwiający, kuszący, sprawiający
cierpienia! Stęskniłem się za nim.
Stuknąłem palcem w kopertę i zegarek wyfrunął spod spinacza, prześliznął się po
zielonym suknie biurka i poleciał przez pokój równolegle do podłogi. Schwytałem go i
nacisnąłem guzik zameczka. Wieczko koperty otworzyło się.
Ogarnęła mnie szaleńcza ochota, by skoczyć. Ale dokąd? Po co? Czyż nie upewniłem
się, że kawałki losu nie dadzą się zlepić w całościowe życie, że należy przeżyć je bez przerw
od początku do końca?
Jednakże pragnienie było silniejsze. Przyzwyczaiłem się do latania w przestrzeniach.
Stałem się więzniem zegarka.
Jak zawsze, umysł usłużnie podsunął mi motywację. Całe mnóstwo motywacji. W
rodzinie zapanował spokój, nawet szczęście. Moja stała obecność nie jest już niezbędna, a
zresztą nikt nawet nie zauważy mojego braku, bowiem pozostawiam w każdej przestrzeni
swego sobowtóra. Nudzi mnie i męczy wspólne oczekiwanie razem z moimi rówieśnikami na
chwilę, w której stanę się pełnoletni i dziadek znowu podaruje mi zegarek.
Biją mnie w szkole. Czyż to nie powód?
Chcę znowu stać się dorosły!
I nagle przypomniałem sobie o Marinie. Myśl ta przeszyła mnie jak ból. Jakże mogłem
zapomnieć, że w czasie gdy urządzam tu szczęście rodzinne, a maleńka Marina czyha na mnie
z kolegami na szkolnym podwórku, żeby przyłożyć mi teczką, tam w przyszłości dosłownie
wegetuje nasza miłość, a potem co gorsza. Marina zostaje żoną Tolika?!
No, choć rozerwij się, człowieku! W każdym wariancie jakiś kłopot, albo wyciągniesz
ogon, to grzywa uwięznie , jak mówił mi za wiele lat pewien staruszek w Tiumeniu, kiedy
opowiedziałem mu o wariantach mojego losu.
Mimo to jednak decyzja została podjęta. Lecę tam, do owego kamienia węgielnego,
głazu, na którym miało miejsce nasze wyznanie miłosne. Tam został określony bieg wielu
dalszych spraw.
Pamiętałem każdą minutę tego dnia w obozie młodzieżowym i dlatego nie miałem
najmniejszego kłopotu z ustawieniem wskazówek. Nabrałem powietrze w płuca jak przed
skokiem z trampoliny i ruszyłem w swoją przyszłość.
Znowu leżeliśmy na głazie. Z przyjemnością patrzyłem na swoje młodzieńcze ciało
zupełnie jakbym przymierzał nowe ubranie po zdjęciu starego, z którego już wyrosłem. Z
takimi mięśniami można walczyć o szczęście. Leżąca obok Marina również w niczym nie
przypominała tej długonogiej dziewczynki z trzeciej klasy.
Będzie dziś dyskoteka? zapytała.
Dyskoteka? powtórzyłem.
Niesamowite było, usłyszeć to słowo po moich szaleńczych wędrówkach w czasie.
No tak, dyskoteka powiedziała.
Będzie, wszystko będzie odparłem.
Odwróciła się w moją stronę. W jej oczach dostrzegłem zaciekawienie.
Jesteś jakiś inny...
Masz rację skinąłem głową przypatrując się jej.
Starałem się znowu przeżyć tę chwilę, ten słodki moment, w którym zatrzymuje się
oddech, a uderzenia serca czuje się aż w gardle. Ale nic takiego nie zaszło. Przede mną była
milutka i głupiutka dziewczynka, w której dopiero pół godziny temu obudziła się kobieta.
Teraz, owa ledwo rozbudzona kobieta patrzyła na mnie ze zdumieniem.
A co tam jest w środku? zapytała, dotykając palcem zegarek wiszący na mojej
szyi.
Bez słowa otworzyłem wieczko i pokazałem jej tarczę zegarka.
Oho! powiedziała. Skąd go masz?
Dziadek mi podarował odrzekłem.
Jaki lekki zdziwiła się, biorąc zegarek do ręki.
Pochyliła się nad moją piersią jak wówczas i poczułem jej urywany, gorący oddech.
Wyraznie oczekiwała na jakiś gest z mojej strony, przedłużała tę chwilę, ja zaś patrzyłem na
jej zarumieniony policzek i loczek koło ucha, nie czując się na siłach nie tylko ją pocałować,
ale nawet dotknąć. Ogarnęła mnie bezgraniczna litość, litość nad oczekującym ją życiem, jej
miłosnymi cierpieniami, mękami, w których będzie rodzić dzieci, litość nad jej starością i
odległą śmiercią.
Dotknęła wargami mojego ramienia. Byłem nieruchomy jak głaz, na którym leżeliśmy.
Marina odsunęła się i z niezadowoleniem popatrzyła na mnie.
Pójdziemy? zapytała wstając.
Pójdziemy potrząsnąłem głową.
I to wszystko. %7ładnego lasu pachnącego dynią, żadnej kukułki prorokującej nam lata
szczęścia. Niczego z tych rzeczy nie było w tej przestrzeni, bowiem wiedziałem i czułem zbyt
wiele jak na moje nominalne szesnaście lat.
Przysięgam, kochałem ją jak dawniej, ale między nami leżała przepaść mojego
doświadczenia, przepaść, którą nie sposób było przeskoczyć. Moje uczucia w tej chwili
przypominały mi raczej te, które żywiłem w Tiumeni, kiedy spotkałem się z Daszą.
Mówiąc krótko, tutaj również nie udało mi się zostać egoistą znowu wybrałem
altruizm. Każdy, kto powłóczył się po czasie, chcąc nie chcąc, zostawał altruistą.
Wieczorem była dyskoteka. Tańczyłem niepewnie, niezgrabnie. Już nie dostrzegałem w
tym najmniejszego sensu. Wolne tańce tańczyliśmy z Mariną, przy czym czułem, że jest
całkowicie w mojej mocy, że czeka na działania z mojej strony. Ale wciąż byłem stateczny i
uprzedzająco grzeczny jak stary arystokrata tańczący ze swoją szesnastoletnią córką.
Tolik kręcił się obok, patrząc na nas płonącym wzrokiem.
Martyn, powiem Maksowi, że mu rwiesz Marinkę powiedział wreszcie w
dogodnym momencie.
Uderzyłem go w twarz. Miałem obrzydliwe uczucie, że ja, dorosły człowiek, biję
zasmarkanego szczeniaka. Z drugiej jednak strony, ten szczeniak był ode mnie wyższy i
silniejszy.
Zrobiła się awantura. Próbowali nas rozdzielić, ale Marina krzyknęła nagle.
Nie trzeba! Odejdzcie od nich.
Utworzono ring i pilnowano by pojedynek odbył się fair, a my z Tolikiem biliśmy się w
nim zawzięcie jak młode koguciki. A właściwie ja byłem starym kogucikiem.
Biłem go za przeszłość, kiedy to tchórzliwie chował się w tłumie, czyhającym by się ze
mną rozprawić, i za przyszłość w której został mężem Mariny. Okazało się, że wewnętrzne
przekonanie i doświadczenie duchowe mają większe znaczenie, niż brutalna siła. Ku
zdziwieniu współuczniów zwyciężyłem Tolika.
Dobra, Martyn! Jeszcze się policzymy! wychrypiał, ocierając krew z wargi.
Nie uznałem za konieczne powiedzieć mu, że już raz się ze mną policzył w przyszłości.
Opatrując moje rany po bójce. Marina zapytała:
Sierioża, biłeś się z mojego powodu?
Coś ty! Za Maksyma burknąłem.
Zdaje się, że była rozczarowana.
A potem straciłem całą dziesiątą klasę na to, żeby pogodzić ją i Maksyma, znowu ich [ Pobierz całość w formacie PDF ]