[ Pobierz całość w formacie PDF ]

siedemnaście lat, w niczym nie mogłem na nim polegać. Strach było zostawić go z kobietą
albo dać najprostszą pracę do wykonania. Może jednak nie wiesz, że przez rok służył w
Ravensglass?
Harry zrobił zdziwioną minę.
- Rzeczywiście, nie wiedziałem o tym... ale twoja północna forteca może przestraszyć
nawet najlepszego chłopaka...
- Wiem! Przez ostatnie dziesięć lat przewinęły się tam tysiące młodych mężczyzn.
Niektórzy są w stanie sprostać wyzwaniu, inni nie, i to wcale nie wpływa na moją ocenę ich
charakteru. Jednak Ralph wcale nie był przestraszony, jak to ująłeś, bo on tym gardził.
Gardził wartościami, które my wszyscy, również i ty, Harry, stawiamy tak wysoko, że
bylibyśmy gotowi oddać za nie życie. - Przystanął i zerknął na zamknięte drzwi. - Naturalnie
nie powinienem mówić w ten sposób. Nie przystoi człowiekowi zajmującemu moją pozycję
krytykować swoich podwładnych, choćby i byłych.
Harry poczuł, że jednak musi się napić czegoś mocniejszego, by dalej prowadzić tę
rozmowę. Znalazł wino i szczodrze napełnił nim kielich.
Jack Hamilton był niezwykłym młodym człowiekiem, pomyślał. Jako paz, w wieku
piętnastu lat sprawiał tyle kłopotów, że żaden dworzanin o pozycji Harry'ego nie zatrzymałby
go w służbie, a jednak on tolerował jego wybryki, a co więcej, nawet podziwiał młodzieńca. I
to się nie zmieniło.
- Rozmawiamy o Annie - przypomniał. - Jak poważne zamiary masz w stosunku do
mojej córki?
Hamilton się zawahał.
- Bardzo poważne, Harry. Znam siebie i myślę, że udało mi się dobrze poznać twoją
córkę. Ona uwielbia dworskie życie, ma wszystkie niezbędne cechy, by tam zabłysnąć, a
Ralph stanowi jej dopełnienie. Jest przystojny i utalentowany, właśnie tego potrzeba
dworakowi należącemu do tak zwanej elity. - Zmarszczył brwi. - Jednak Anna ma w sobie
również coś więcej. Pod atrakcyjną powierzchownością ukrywa szczodrość i życzliwość oraz
jasny umysł. Krótko mówiąc, jest dla Montereya o wiele za dobra...
Harry spojrzał na niego ze smutkiem. Doskonale wiedział to wszystko, co przyjaciel
przed chwilą powiedział o Annie, i rozumiał, że to, czego ona teraz pragnie, w przyszłości
wcale nie musi uczynić ją szczęśliwą. Zaraz potem Jack wyraził jego myśl głośno:
- Wiesz, ona zupełnie nie umie określić swoich potrzeb.
Zapadło milczenie. Z dziecięcego pokoju na piętrze dolatywały krzyki najmłodszego
syna Harry'ego, usiłującego zwrócić na siebie uwagę. W kuchni zaczęto przygotowywać
poranny posiłek, toteż mimo szczelnie zamkniętych drzwi, do salonu sączyły się smakowite
zapachy. Na dziedzińcu nawoływali się stajenni ćwiczący konie. Wstał dzień.
- Nie wiem, jak mogę ci pomóc, Jack - powiedział bezradnie.
- Pewnie byś nie pomógł, nawet gdybyś mógł - stwierdził kwaśno Hamilton. - Nie
mam racji?
- Powiem ci wprost - oznajmił Harry. - Ralph Monterey nie jest kandydatem na zięcia,
jakiego troskliwy ojciec powitałby z otwartymi ramionami, gdyby mógł sam wskazać córce
innego mężczyznę, którego powinna poślubić. Jednak Ralpha rozumiem i znam takich jak on,
a ciebie niełatwo mi określić jednym słowem. - Też wstał i zaczął się przechadzać po
komnacie, a w dłoni wciąż trzymał kielich. - Zrozum, Jack, to jest kwestia doświadczenia.
Znakomicie wiem, jaką reputację ma Ralph, że ostro gra i nie jest wolny od innych wad, ale
na własnym przykładzie przekonałem się, że dżentelmen, powodowany miłością do kobiety,
może pokonać takie... słabości.
- On jest zupełnie inny niż ty! - zaprotestował gwałtownie Jack.  Anna sądzi, że
wybrała kogoś podobnego do ciebie, i pozornie ma rację, ale wiedz, przyjacielu, że gdyby to
tobie wypadło stacjonować w Ravensglass w okresie granicznych niepokojów, to bez
namysłu byłbym gotów powierzyć ci i swoje życie i życie młodych ludzi, którzy pozostają
pod moją komendą. Nie przesadzam. Innymi słowy, moim zdaniem można postępować tak
jak Monterey, dopóki ma się szlachetne serce. A on go nie ma. - Po chwili milczenia, z
niezwykłym dla niego wahaniem, powiedział: - Rzecz jasna nie rozumiesz, o co mi chodzi.
To naturalne, że przyjmujesz Montereya, jest przecież dobrą partią dla Anny. Ale... -
Hamilton nagle wydał się Harry'emu bardzo młody i bezbronny. - Ale czy on jest o tyle
lepszy ode mnie?
- Lepszy? Nie, jest stanowczo gorszy. Tu bardziej chodzi o twoją... przeszłość.
- O jaką przeszłość? Ożeniłem się młodo z kobietą, którą uwielbiałem. Straciłem ją i
nie umiałem się z tym pogodzić tak, jak inni ludzie godzą się z losem w podobnej sytuacji.
Teraz jednak... moje uczucia się zmieniły. To jeszcze bardzo świeża sprawa i nie umiem o
tym dobrze Opowiedzieć, ale w każdym razie... moje uczucia się zmieniły. - Po chwili dodał
takim tonem, jakby pierwszy raz przyznawał się do tego przed sobą samym: - To Anna mnie
odmieniła.
- Hm. - Harry poruszył się niespokojnie. Ten człowiek rzeczywiście się zmienił. Harry
zbił fortunę na czytaniu w twarzach współgraczy, dzięki czemu przejmował ich sakiewki, a
chociaż Jack był jak otwarta księga, kiedy siadał do karcianego stolika, to w innych
sytuacjach zwykle nosił nieprzeniknioną maskę. Tego ranka jednak uczucia miał
wymalowane na twarzy.
Harry bardzo lubił Marie Claire Hamilton i często myślał, że pod pewnymi względami
przypomina Bess, choć brakowało jej błyskotliwości, no i naturalnie urody. W swoim czasie [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • arachnea.htw.pl