ogniem, atakowały go swoim oddechem. Panowała niepokojąca gorączkowość, aż skóra
cierpła - było strasznie.
- Teraz jest tak, jakby przeszedł ogień i strawił wszystkie drzewa.
Odgłosy nowych ludzi i ich pni dochodziły z daleka. Znowu pędzili z tupotem w
stronę polany. Przez jakiś czas rozbrzmiewała ich ptasia mowa, ale umilkła. Fa i Lok
podnieśli się i zbliżyli do szlaku. Nic nie mówili do siebie, ale w ich ostrożnym skradaniu
się zawierało się postanowienie bez słów, że nie należy pozostawiać nowych ludzi w
spokoju. Byli okropni jak ogień czy rzeka, ale jednocześnie przyciągali jak miód albo mięso.
Szlak zmienił się, tak jak wszystko, czego nowi ludzie dotknęli. Ziemia została pożłobiona i
zryta, toczące się pnie pogłębiły drogę i wygładziły na szerokiej przestrzeni. Lok i Fa, i
jeszcze ktoś trzeci mogliby teraz iść obok siebie.
- Pchali wydrążone pnie na toczących się drzewach. Nowy był w środku pnia. A Liku
będzie pewnie w drugim.
Fa spojrzała mu w twarz ze smutkiem. Wskazała rozmazaną plamę na gładkiej
ziemi, był to rozgnieciony ślimak. - Przetoczyli się po nas jak ten wydrążony pień. Są jak
zima.
Smutek znowu ogarnął Loka, ale razem z Fa łatwiej było go znosić.
- Teraz pozostali tylko Fa i Lok, nowy i Liku.
Fa patrzyła na niego przez chwilę w milczeniu. Wyciągnęła rękę, którą Lok ujął w
swoje dłonie. Otworzyła usta, chciała coś powiedzieć, ale nie dobyła z siebie ani słowa.
Całym jej ciałem wstrząsnął potężny dreszcz, po czym zaczęła się trząść. Zauważył, że stara
się zapanować nad sobą, tak jakby wychodziła z ciepłej jaskini w śnieżny poranek.
Wysunęła rękę z jego dłoni.
- Chodzmy!
Ogień tlił się jeszcze w ogromnym pierścieniu popiołu Szałasy były porozrzucane,
choć stały jeszcze ich szkieletu Ziemia na polanie była skotłowana, jakby przeszło tędy
stado bydła. Lok podczołgał się na sarn brzeg polany, ł ;i trzymała się z tyłu. Zaczął okrążać
polanę. W samym środku były obrazy i dary.
Fa także je dojrzała i weszła za Lokiem na polan, Posuwali się spiralnym ruchem,
nastawiając bacznie uszu czy nowi ludzie przypadkiem nie wracają. Wszystkie obrazy
zamazywały się z powodu ognia, przy którym głowa jeleni:: obserwowała Loka
tajemniczym wzrokiem. Był to nowy jeleń, tłusty, jego sierść miała ubarwienie wiosenne,
ale leżał: na nim jeszcze jakaś inna postać. Miała kolor czerwoni rozpostarte ogromne
ramiona i nogi i patrzyła na Lok; oczami, którymi były okrągłe, białe kamyki. Wokół głowo
sterczały włosy, jakby postać ta została poddana strasznym torturom. Przebita była palem i
złączona z jeleniem, pal na końcu był rozszczepiony i owinięty futrem. Fa i Lok cofnęli się,
zdjęci grozą, bo jeszcze nigdy w życiu nie spotkali się z podobnym widokiem. Wkrótce
jednak onieśmieleni wrócili Cały zad jelenia, surowy, ale stosunkowo mało zakrwawiony,
zwisał z pala, przy głowie zaś, z której patrzyły oczy. leżał okrągły, wklęsły kamień z
miodem. Unosił się z niego zapach miodu, niczym dym i płomienie z ognia. Fa dotknęła
mięsa; poruszyło się, szybko więc cofnęła rękę. Lok okrążał postać z daleka, aby nie
dotknąć stopami jej wyciągniętych kończyn, ale powoli przysuwał rękę coraz bliżej. I już po
chwili rozpruwali skórę i odrywali kawałki mięsa wpychając je do ust. Skończyli jeść
dopiero wtedy, kiedy napełnili brzuchy. na palu została tylko biała, lśniąca kość i pusta
skóra.
Wreszcie Lok się odsunął i obtarł ręce o uda. Bez słowa odwrócili się do siebie i
przykucnęli obok wklęśniętego kamienia. Daleko, ze zbocza wiodącego na terasę, rozległo
się wołanie starego człowieka:
- A-ho! A-ho! A-ho!
Z otwartego kamiennego naczynia unosiły się gęste wyziewy. Na jego krawędzi
usiadła mucha, a kiedy Lok dmuchnął z bliska, odleciała trzepocząc skrzydełkami, ale
znowu usiadła.
Fa chwyciła Loka za nadgarstek. - Nie dotykaj.
Lok jednak przytknął usta do naczynia i rozszerzył nozdrza, szybko oddychając.
Głośnym, chrapliwym głosem oznajmił:
__ Miód.
Raptem pochylił się, zanurzył usta i spróbował. Cuchnący miód tak go palił w język i
w całych ustach, że przekoziołkował do tyłu, a Fa uciekła okrążając palenisko. Patrzyła
wystraszona, jak pluł, ale znowu zaczął się przysuwać do cuchnącego naczynia. Schylił się
ostrożnie i jeszcze raz spróbował. Oblizał wargi, napił się więcej, po czym usiadł śmiejąc się
do niej.
- Napij się.
Niepewnie pochyliła się i przytknęła język do szczypiącego, słodkiego miodu. Lok
nagle przyklęknął, nie przestając mówić ani na chwilę, i odepchnął Fa, która zdziwiono
usiadła. Oblizywała wargi i pluła z niesmakiem. Lok zanurzył usta w naczyniu i wypił trzy
hausty ale za trzecim razem nie zdołał już sięgnąć do miodu, tylko wciągnął powietrze i
zakrztusił się. Turlał się po ziemi, aby złapać oddech. Teraz Fa usiłowała się napić, nie
mogła jednak sięgnąć językiem i odezwała się do niego z goryczą. Jakiś as stała spokojnie,
ale po chwili uniosła naczynie i przytknęło ust, jak robili nowi ludzie. Lok widząc ją z
ogromnym mieniem przy twarzy zaczął się śmiać, wyglądała bardzo zabawnie. W porę
jednak zdążył sobie przypomnieć o miodzie, więc zerwał się, żeby jej odebrać naczynie.
Było ulepione, kleiło się; razem z kamieniem ciągnął też jej . Zaczęli go sobie wyrywać i
krzyczeć na siebie. Wtem Lok uświadomił sobie, że jego głos brzmi piskliwie, donośnie
dziko. Chcąc sprawdzić, co się dzieje z jego głosem, puścił naczynie, a Fa odeszła z nim na
chwiejnych nogach.
Zobaczył, że drzewa kołyszą się na boki i unoszą w górę Zobaczył wspaniały obraz,
w którym wszystko układało się pomyślnie, chciał powiedzieć o tym Fa, ona jednak w ogóle
nie słuchała. Ale obraz ten wkrótce zniknął, a zobaczył inny, który tylko potwierdzał fakt,
że widział poprzedni obraz, co go doprowadzało do szału. Usiłował dosięgnąć go głosem,
jednak ten głos nie miał nic wspólnego z wewnętrznym Lokiem; śmiał się i kwakał jak
kaczka. Istniało jednak słowo, od którego obraz się zaczynał, mimo że zniknął z pola
widzenia. Trzymał się kurczowo tego jednego słowa. Przestał się śmiać i z powagą odezwał
się do Fa, która wciąż jeszcze stała z kamieniem przy twarzy.
- - Pień! - powiedział. Pień!
Przypomniał sobie o miodzie i z oburzeniem wyrwał jej kamień. Twarz miała
czerwoną i natychmiast zaczęła się śmiać wyrzucając z siebie potok słów. Lok przytknął
naczynie do ust sposobem nowych ludzi i miód zaczął mu ściekać po piersi. Wygiął się tak,
że jego twarz znalazła się poniżej naczynia i w ten sposób resztki miodu zaczęły mu
spływać do ust. Fa śmiała się i krzyczała, turlała się po ziemi, a położywszy się na plecach
wymachiwała nogami w powietrzu. Lok, rozochocony ognistym miodem, skorzystał z
zachęty i także zaczął wymachiwać nogami, ale robił to niezdarnie. Znowu jednak [ Pobierz całość w formacie PDF ]