Był to bardzo długi, poszarpany, nieprawdopodobnie zawiły i bogaty w szczegóły brzeg
rzeki. Potem zdarzyła się z nim rzecz zabawna. Został podzielony, pocięty na kawałki. Niektóre z
tych kawałków zwinięto i sprasowano w bele. Inne zrolowano w rolki. Jeszcze inne pocięto na
mniejsze kawałki i używano jako ozdób i amuletów. Fragmenty brzegu w szpulach i belach trafiły
do stodół i szop, na strychy i do jaskiń. Niektóre zostały zakopane w ziemi.
Mimo to sama rzeka nadal istnieje i jej brzegi również, o czym każdy łatwo może się
przekonać. Ale brzeg, jaki zobaczycie wzdłuż rzeki dzisiaj, różni się od tego, który został
podzielony, zbelowany w bele i zrolowany w rolki, jest niezupełnie taki, jak na fragmentach, które
znajdziecie na strychach i w jaskiniach.
Nazywał się Leo Nation i znany był jako bogaty Indianin. Jednak obecnie całe to bogactwo
ulokował w swoich kolekcjach, jako że był człowiekiem dociekliwym i przedsiębiorczym. Miał
stada bydła, miał pszenicę, miał nieco nafty i wydawał wszystko, co zarobił. Gdyby miał jeszcze
większe dochody, to też wszystko wydawałby na swoje zbiory.
Kolekcjonował stare pistolety, stare kule armatnie, żarna, stare wiatraki, kieraty, zgrzebła
do lnu, wozy plemienia Conestoga, beczki z mosiężnymi okuciami, ceremonialne szaty czcicieli
bawołów, meksykańskie siodła, siodła kowbojskie, kowadła, lampy Arganda, piecyki na siano,
wędzidła, żelaza do piętnowania bydła, kuchnie polowe, rogi longhornów, wyszywane poncza,
meksykańskie i indiańskie wyroby ze skóry, skórzane spodnie, paciorki, pióra, bransoletki na nogi
z wiewiórczych ogonów, groty strzał, koszule z jeleniej skóry, lokomotywy, tramwaje, koła
młyńskie, barki rzeczne, bryczki, jarzma, stare fisharmonie, brukowe powieści, stare plakaty
cyrkowe, dzwoneczki od uprzęży, meksykańskie dwukółki, drewniane figury Indian ustawione
niegdyś przed sklepami z tytoniem, piekielnie mocny, stuletni tytoń, spluwaczki (czterysta sztuk),
diabelskie młyny, wozy i różne rekwizyty z wesołych miasteczek, wielkie reklamy malowane na
płótnie. Teraz miał zamiar zbierać coś nowego. Rozmawiał o tym z jednym ze swych znajomych,
Charlesem Longbankiem, człowiekiem, który wiedział wszystko.
- Charley - spytał go - czy wiesz coś o Najdłuższych Obrazach Zwiata , które pokazywano
kiedyś w wesołych miasteczkach i hipodromach?
- Tak, wiem o nich co nieco. To ciekawe americana: przykład dziewiętnastowiecznej
prowincjonalnej manii. Przedstawiały rzekomo brzeg Missisipi. Reklamowano je jako długie na
milę, pięć czy nawet dziewięć mil. W rzeczywistości najdłuższy odcinek miał, jak mi się wydaje,
około stu jardów. Przedstawiały niechlujnie odmalowane na marnym płótnie koślawe drzewa,
bagnisty brzeg, uproszczone sylwetki, a wszystko powtarzało się jak wzór na tapecie. Silny facet z
dużym pędzlem i większą ilością taniej farby w trzech kolorach mógł tego namalować ładnych parę
jardów dziennie, ale to rzeczywiście coś specyficznie amerykańskiego. Chcesz je zbierać, Leo?
- Tak. Ale autentyczne nie są takie, jak mówisz.
- Leo, widziałem jedno z nich. To tylko bardzo duże prymitywne malowidła.
- Mam dwadzieścia takich, o jakich mówisz, Charley, ale mam też trzy zupełnie inne. Tutaj
masz stary jarmarczny afisz, który wspomina o jednym z tych autentycznych.
Leo Nation mówiąc pomagał sobie wymownymi gestami. Teraz pieczołowicie rozwinął
pożółkły plakat:
WDROWCY Z ARKANSAS. Najlepsze wesołe miasteczko świata. Osiem wagonów.
Diabelski młyn. Dzikie zwierzęta. Tańczące dziewczęta. Zagadkowy pokaz. Potwory. Koło
Fortuny oraz Najdłuższy Obraz Zwiata, cztery mile niezrównanego malarstwa. To nie marna
imitacja, ale gwarantowany fragment oryginalnej panoramy.
- Sam widzisz, Charley, że była różnica: istniały fragmenty oryginału i prymitywne kopie.
- Możliwe, że niektóre były wykonane lepiej, bo trudne sobie wyobrazić coś gorszego.
Oczywiście możesz je zbierać, jeżeli chcesz. Kolekcjonowałeś już mniej ciekawe rzeczy.
- Charley, ja mam fragment tego obrazu, który kiedyś wystawiali Wędrowcy z Arkansas.
Pokażę ci go. A tu jest inny plakat.
WESOAE MIASTECZKO KINGA. Król wesołych miasteczek. Czternaście wagonów.
Dziewięć tysięcy atrakcji. Zobaczcie Człowieka-Gumę. Zobaczcie Ognistych Nurków. Zobaczcie
Najdłuższy Obraz Zwiata, zobaczcie słonie nad Missisipi. Autentyczna panorama brzegu, a nie
fuszerka, jaką pokazują gdzie indziej.
- Powiadasz, Leo, że masz dwadzieścia zwykłych obrazów i trzy inne?
- Tak jest, Charley. I spodziewam się zdobyć więcej tych prawdziwych. Mam nadzieję, że
odnajdę całą rzekę.
- Obejrzyjmy jeden z nich, Leo, i zobaczmy, na czym polega różnica.
Udali się we dwójkę do jednej ze stodół, gdyż Leo Nation przechowywał swoje zbiory w
stodołach.
- A co miałem robić? - tłumaczył. - Zawołać cieślę i kazać postawić muzeum?
Powiedziałby mi - Leo, nie mogę budować muzeum bez planów i wszystkiego, co trzeba. Postaraj
się najpierw o plany. - A skąd miałem wziąć plany? Dlatego zawsze każę mu budować stodołę sto
stóp na sześćdziesiąt i wysoką na pięćdziesiąt stóp. Potem zawsze sam dzielę ją na cztery albo pięć
pięter, zostawiając otwory na wyższe eksponaty. Poza tym uważam, że stodoła kosztuje taniej niż
muzeum.
- To będzie nieprosta sprawa, Charley - powiedział Leo Nation, gdy wchodzili do jednej z
jego stodół. - Będzie ci potrzebna cała twoja wiedza ze wszystkich dziedzin, żeby to rozgryzć.
Każdy z moich trzech autentyków ma około stu osiemdziesięciu jardów długości. Sądzę, że jest to
w zasadzie długość standardowa, choć niektóre odcinki mogą być jej wielokrotnością. W latach
kiedy je wystawiano, uchodziły za malowidła, ale to nie są obrazy, Charley.
- W takim razie co to jest, Leo?
- Płacę ci za to, żebyś znalazł odpowiedz na to pytanie. Jesteś przecież człowiekiem, który
wszystko wie.
No więc stały tam dwie szpule, każda wysokości człowieka, a za nimi kilka innych.
- Ten stary mechanizm obrotowy jest prawdopodobnie więcej wart niż sam obraz -
powiedział Charles Longbank do Leo Nationa. - Był napędzany przez muła chodzącego w kieracie
i niewykluczone, że pochodzi z osiemnastego wieku.
- Tak, ale ja podłączam go do motoru elektrycznego - odparł Leo. - Jedyny muł, jaki mi
pozostał, jest moim osobistym przyjacielem i nie każę mu chodzić w kieracie, bo wiem, że on też
by mi tego nie zrobił, gdybym to ja był mułem. Wydaje mi się, że ustawiłem wszystko tak, jak
trzeba: pełna szpula od północy, a pusta od południa. Teraz puścimy. W ten sposób będziemy
oglądać obraz, jakbyśmy płynęli z południa na północ, w górę rzeki, z twarzą zwróconą na zachód.
- Dziwne płótno i dziwna farba, znacznie lepsza od tych, które widziałem - zauważył [ Pobierz całość w formacie PDF ]