że w nocy coś umknęło jego uwagi.
Próbował sobie tłumaczyć, że osiągnął założony cel. Oliwia zgodziła się go poślubić. To na
pewno nie będzie małżeństwo z rozsądku. Czego więcej mógłby chcieć?
Odpowiedz nie przychodziła, Jasper zrobił więc to co zawsze, gdy jego osobiste sprawy
zaczynały się przykro komplikować: skupił się na czymś innym.
W sprawie Dixona Haggarda też jeszcze nie wszystko wydawało mu się zapięte na ostatni
guzik.
Szedł chodnikiem w stronę lokalu na parterze, który służył jako siedziba sztabu wyborczego
Eleanor Lancaster. Nikt nie zadał sobie trudu zdjęcia radosnych czerwonych, białych i niebieskich
chorągiewek, które zwisały z markizy. Jasper stanął przy drzwiach i zajrzał przez szybę do środka.
Z zewnątrz nic nie wskazywało na to, by wyścig do fotela gubernatora skończył się dla Eleanor
Lancaster ubiegłego wieczoru. Ludzie siedzieli przy biurkach. Transparenty z napisami Lancaster na
gubernatora zdobiły okna.
Otworzył drzwi i przekroczył próg.
Poczuł się, jakby trafił do zakładu pogrzebowego.
Grobowa atmosfera i przyciszone rozmowy stanowiły najlepsze świadectwo rozczarowania i
rozpaczy, jakie tu panowały.
Młoda kobieta z długimi jasnymi włosami, która siedziała za biurkiem przy wejściu, wycierała
nos w chusteczkę. Gdy podniosła głowę, Jasper stwierdził, że jej oczy są mokre od łez. Jakoś oparł się
pokusie powiedzenia czegoś w rodzaju: Nie warto płakać, to tylko polityka . Miał wrażenie, że
uraziłby kobietę taką obcesowością i brakiem zrozumienia.
- Jeśli jest pan z prasy - powiedziała cicho recepcjonistka - to obawiam się, że pani Lancaster
jeszcze nie udziela wywiadów.
- Szukam Todda Chantry'ego.
- Aha. - Zerknęła przez ramię. - Znajdzie go pan w gabinecie na zapleczu. Ale jest dosyć
zajęty...
- Dziękuję.
Jasper przeszedł wzdłuż rzędu biurek do wydzielonego szklanymi ścianami gabinetu w głębi
pomieszczenia. Ludzie siedzący przy biurkach nie podnosili głów, nadal toczyli swe ponure rozmowy.
Zdawało się, że nikt tutaj nie pracuje. Wszyscy przeżywali złą nowinę.
Gdy doszedł do drzwi gabinetu, przekonał się jednak, że był w błędzie. Jedna osoba bez
wątpienia pracowała, i to ciężko.
Todd miał rękawy zakasane do łokci. Twarz pokrywał mu nie ogolony zarost. Oczy miał
przekrwione, a spojrzenie błędne, jakby przez większą część nocy był na nogach.
Biurko przed nim zaścielały papiery. W gabinecie były dwa telefony. Todd używał obu
jednocześnie. Jedną słuchawkę przytrzymywał przy uchu lewym ramieniem, drugą prawym. Miał
minę człowieka tkniętego złowieszczym przeczuciem.
Jasper otworzył drzwi i wszedł do gabinetu.
- ...nic mnie nie obchodzi, co mówi wasz komputer. Ja wam mówię, że na tym koncie było
wczoraj dwieście tysięcy dola rów...
Jasper ostrożnie zamknął drzwi.
- Chcę rozmawiać z szefem - burknął Todd. - Nie, nie z szefem od systemów komputerowych.
Zadzwonię do was pózniej, jeśli będzie taka potrzeba. - Odłożył słuchawkę i dalej rozmawiał przez
drugi telefon. - Dajcie mi tu kogoś, kto wie, co się dzieje. Tak, poczekam.
Jasper również czekał.
Todd zerknął na niego. Mars na jego czole jeszcze się pogłębił.
- Coś nie tak?
- Mam kilka pytań, zdaje się, że mógłbyś mi pomóc na nie odpowiedzieć - rzekł Jasper. - Dał
Toddowi znak, że widzi słuchawkę, przyklejoną do jego ucha. - Naturalnie jeśli znajdziesz trochę
czasu.
Todd chciał mu odpowiedzieć, ale zgłosił się rozmówca przez telefon.
- Jak to: nie ma go w budynku? - Todd zamilkł na chwilę. - No, dobrze, dobrze. Niech do mnie
zadzwoni natychmiast, jak wróci. Tymczasem sprawdzcie, czy nie ma kogoś innego, kto mógłby mi
pomóc. Macie mój numer. Jeśli nie oddzwonicie w ciągu dziesięciu minut, zadzwonię znowu.
Z trzaskiem odłożył słuchawkę i zmierzył Jaspera niechętnym spojrzeniem.
- To nie moja sprawa, wiesz.
- Co nie jest twoją sprawą?
- Porządkowanie finansowej strony tego interesu. Cholera, jestem od doktryn i teorii, a nie od [ Pobierz całość w formacie PDF ]