kaucją. A wielką miał na to ochotę. Przypomniał sobie, jak
w dawnych czasach dzwonił do żony, prosząc, aby spotkała
się z nim na mieście, z dala od domu, dzieci i firmy.
Zastanawiał się, jak by zareagowała, gdyby dziś do
niej zadzwonił, tak znienacka, i zaprosił ją na lunch. Był
trzezwy, umyty, ogolony, ubrany w elegancki garnitur.
Gdyby poszli do jakiegoś lokalu na obrzeżach miasta,
gdzieś, gdzie wcześniej nie bywali i gdzie nikt go nie
znał, może zdołaliby zjeść w spokoju i porozmawiać?
Jak dwoje normalnych ludzi.
Chwycił telefon i wykręcił numer do domu, który kie
dyś był jego domem. Odpowiedziała po czwartym dzwon
ku; glos miała zdyszany.
- Jake? Co za niespodzianka! - ucieszyła się. -
Z czym dzwonisz? Mogę ci jakoś pomóc?
- Pomóc nie. Ale mogłabyś pójść ze mną na lunch,
jak za dawnych dobrych czasów. Co ty na to? Tylko ze
DAR %7Å‚YCIA 161
względu na moją sławną" twarz, musielibyśmy zrezyg
nować z ulubionych restauracji i wybrać się do jakiejś
podrzędnej knajpki.
Miała ochotę skakać do góry z radości. Jake stęsknił
się za nią! Chciał się z nią widzieć.
- Chętnie - odparła, starając się zachować neutralny
ton. - Znam odpowiedni lokal w pobliżu mojej uczelni.
Ale potrzebuję pól godziny, żeby się oporządzić. Jestem
cała umorusana, bo właśnie oprowadzałam po ogrodzie
nowego ogrodnika. Pewnie słyszałeś, że Jamie niedawno
miał zawał?
Nie słyszał. %7łycie toczyło się dalej bez jego udziału.
- Biedaczysko - powiedział po chwili. - Pozdrów go
ode mnie. To co? Przyjechać po ciebie?
Już miała się zgodzić, ale potem zmieniła zdanie. Wolała
się spotkać w restauracji. Po południu wybierała się na wy
kład, a przy okazji chciała zwrócić książki do biblioteki.
Na początku, kiedy wpadła na pomysł studiów, był
zły. On tu przechodzi kryzys wieku średniego, a jego żo
na postanawia zabawiać się w studentkę. Z czasem jed
nak - choć może trochę zbyt pózno - zaakceptował jej
decyzjÄ™.
- W porządku. Za trzy kwadranse? - spytał, zapisując
na kartce nazwÄ™ restauracji i adres.
Nie musiał się obawiać, że w lokalu wybranym przez
żonę ktokolwiek go rozpozna. Miejsce było hałaśliwe
i zatłoczone, większość bywalców stanowili studenci, na
ogół młodsi od Allie i Rocky, jego dwóch najmłodszych
pociech. Poprosiwszy kierowcę, aby wrócił po niego za
godzinę, Jake wszedł do środka. Nie od razu dostrzegł
SUZANNE CAREY
162
Ericę, może dlatego że wyglądała co najmniej dziesięć
lat młodziej niż elegancka dama, którą przez moment wi
dział w sądzie.
Miała na sobie szarą bluzkę i szary kaszmirowy swe
ter, krótką spódniczkę w szaro-zieloną kratkę oraz szare
zamszowe buty na płaskim obcasie. Ciemne rajstopy pod
kreślały jej cudownie zgrabne nogi. Srebrzystoblond wło
sy miała rozpuszczone; tylko dzięki ozdobnej spince nie
wpadały jej do oczu.
- Nie różnisz się od obecnych tu dziewczyn - po
wiedział, siadając naprzeciw niej.
- Dzięki za komplement. - Uśmiechnęła się. - Po
wiedz, co u ciebie słychać?
Do stolika podeszła kelnerka. Erica zamówiła sałatkę,
on dużego hamburgera z frytkami i meksykańskim so
sem, po czym wrócili do przerwanej rozmowy, która siłą
rzeczy zeszła na temat konferencji prasowej Brandona
Malone'a. Ku zdumieniu Eriki Jake mniej się przejmował
tym, że treść oświadczeń może być postrzegana jako mo
tyw zabójstwa, a bardziej tym, iż to nie Ben jest jego
ojcem.
- Myślisz, że osoby, do których dotarł wynajęty przez
Monicę detektyw, mówiły prawdę? - spytała. Po chwili
mówiła dalej: - Wiesz, chciałam do ciebie zadzwonić
i spytać, czy badałeś się jako potencjalny dawca szpiku
dla córki Jessiki Holmes, kiedy akurat podano w telewizji
informację o treści oświadczeń. Odłożyłam słuchawkę,
bo uznałam, że jeśli to prawda, szansa na zgodność szpiku
między tobą a Annie... właściwie między którymkolwiek
z naszych dzieci a Annie jest właściwie zerowa,
DAR %7Å‚YCIA 163
Zasępił się. %7łonie nie robiło różnicy, czyim jest synem!
Zamiast się ucieszyć, że dla Eriki liczy się jako człowiek,
a nie jako dziedzic potężnego i bogatego rodu, wpadł w je
szcze większe przygnębienie. Skoro żona uważa, że oświad
czenia zawierają prawdę, to pewnie rzeczywiście tak jest.
Erica widziała, że Jake się od niej oddala. Stawał się
coraz bardziej zamknięty w sobie, bez apetytu jadł ham
burgera, frytki zostawił prawie nietknięte, co mu się nigdy
nie zdarzało. Rozmowa ograniczała się do tego, że on
ją błagał, by zapewniła dzieci o jego niewinności, a ona
tłumaczyła mu, że nie potrzebują żadnych zapewnień;
wiedzą, że ich ojciec nie mógłby skrzywdzić muchy.
Nie wspomniał o tym, że chciałby wrócić do domu,
podjąć jeszcze jedną próbę uratowania małżeństwa. Nie
próbował też zapewniać jej o swojej niewinności. Tak
bardzo się ucieszyła, kiedy do niej zadzwonił; miała na
dzieję, że mimo kłopotów coś się między nimi zmieni.
W trakcie posiłku coraz bardziej tę nadzieję traciła. Kiedy
się rozstawali, była wręcz przekonana, że to koniec. %7łe
czeka ich już tylko rozwód.
Dopiero gdy odjechała nową hondą, a on siedział na
tylnym siedzeniu eleganckiej limuzyny zmierzajÄ…cej
w kierunku jeziora, uświadomił sobie, jak bardzo mu Eri
ki brakuje. Zwłaszcza podczas długich bezsennych nocy.
Marzył o tym, by znów się do niej przytulić...
Kiedy Jake zbliżał się do domu, jego brat Nate, który
mieszkał w gustownie urządzonej willi w jednej z najdroż
szych dzielnic Minneapolis, opowiadał swojej drugiej żonie,
cierpliwej i kochajÄ…cej Barbarze, o wizycie w Fortune In
dustries i dążeniu Jake'a do zniszczenia firmy.
164 SUZANNE CAREY
- Mówię ci, to głupi, uparty osioł! - Chodził tam
i z powrotem po pięknym orientalnym dywanie zdobią
cym podłogę w salonie. - %7ładne argumenty do niego nie
trafiają! Jeżeli jako szef Fortune Industries będzie sądzo
ny za morderstwo Moniki Malone, stracimy rodzinny bi
znes. To niesprawiedliwe ani wobec mnie, Lindsay i Re
beki, ani wobec naszych dzieci. Nawet sobie nie wyob
rażasz, jak bardzo bym chciał, żeby nasza matka żyła.
Może ona zdołałaby przemówić mu do rozumu.
W następny weekend Jess zaprosiła Toddów z dziećmi
i Stephena na wczesną kolację. Obie z Lindsay były za
chwycone, że dzieci przypadły sobie do gustu, zwłaszcza
siedmioletnia Chelsea natychmiast zaprzyjazniła się z An
nie. Po raz pierwszy od przyjazdu do Stanów córka Jessiki
czuła się na tyle dobrze, aby swobodnie biegać po ogrodzie.
- Mam nadzieję, że dziewczynki będą się częściej wi
dywać - powiedziała Jess, żegnając się z Toddami. -
Szkoda tylko, że Cartera nudzą lalki i zabawa w dom.
Stephen został chwilę dłużej. Najpierw pomógł Jessice
pozmywać naczynia, potem przez kilka minut czytał An
nie bajki na dobranoc, dopóki Jess nie przyszła utulić
córki do snu.
Minął ponad tydzień, odkąd kochali się na podłodze
przy kominku, a pózniej w sypialni. Od tamtego wieczo
ru nieustannie pieścili się - lecz tylko wzrokiem - nic
więc dziwnego, że od razu po powrocie Jess do salonu
padli sobie w ramiona. [ Pobierz całość w formacie PDF ]