- Całe szczęście.
Przez resztę dnia siedział zatopiony w pracy. Wiedziała,
że był to sposób na unikanie Arthura. Od czasu do czasu
zerkał na Carly i dziecko, jakby miał nadzieję, że
niepostrzeżenie znikną. Wreszcie wyłączył komputer i wstał.
- Idę do miasta - zakomunikował. - Trzeba zasięgnąć
języka.
Wrócił w porze kolacji wyraznie zmęczony i zły. Na temat
Arthura nikt nic nie wiedział. Dziś rano przypłynęła łódz z
czterdziestoma turystami na pokładzie. Nikt nie zauważył
kobiety z małym dzieckiem.
- I co teraz? - spytała Carly, gdy przekazał ponure wieści.
- Nie wiem - wymamrotał.
Carly przyjrzała mu się uważniej. Twarz miał
zarumienioną od słońca i wysiłku, ale pod rumieńcem
zauważyła siną obwódkę wokół ust.
- Dobrze się czujesz?
- A dlaczego miałbym się zle czuć! - zadrwił. - Przecież
tylko podrzucono mi uroczego chłopczyka i
przespacerowałem się do miasta i z powrotem w skwarne
południe, aby dowiedzieć się, że nikt nie wie, kim on jest!
Carly powstrzymała się od komentarza, że obydwoje
doskonałe wiedzą, kim jest Arthur. Nie wiadomo tylko, kto go
zostawił.
- Zrobiłeś wszystko, co w twojej mocy - powiedziała
cicho. - Może teraz pójdziesz odpocząć? Od razu poczujesz
się lepiej.
- Poczuję się lepiej, gdy on stąd zniknie - burknął ze
złością. Po chwili westchnął i wytarł spoconą twarz dłońmi. -
Przepraszam... To mnie po prostu rozstroiło.
Wyglądał naprawdę żałośnie. Carly ostatkiem woli
opanowała się, by doń nie podejść i nie otoczyć go ramieniem.
- Wszystko się ułoży - zapewniła życzliwie.
Ruth prócz obiadu przyniosła również grzechotkę, z której
wyrosła jej ostatnia pociecha, kilka bananów, które Piran miał
ugnieść na papkę oraz wiele dobrych rad na temat
postępowania z malutkim dzieckiem.
- Założę się, że nie miałeś o nim pojęcia - powiedziała do
Pirana, uśmiechając się porozumiewawczo.
- O, tak - zgodził się z ociąganiem.
- Co za przystojny chłopak - rozpływała się Ruth,
przyglądając się dziecku leżącemu w ramionach Carly. Puściła
do niej oko. - Tak samo jak jego ojciec, prawda?
- Nie jestem jego... - Nim Piran zdołał dokończyć zdanie,
Ruth roześmiała się i połaskotała dziecko w brzuszek.
- Trudno nie zauważyć, że ma nos St Justów, prawda?
- Czy ona sądzi, że będę dochodzić ojcostwa? - utyskiwał
Piran po wyjściu Ruth.
- Być może uważa, że powinieneś. - Carly wymownie
ziewnęła. - Mógłbyś mi trochę pomóc - dodała. - Jestem
zmęczona.
- Ja też.
- Ale Arthur ani trochę. - Właśnie przyglądał jej się
szeroko otwartymi oczami i bawił się butelką, którą usiłowała
włożyć mu do ust. - Dlaczego nie potrzymasz go choć przez
chwilę?
- Doskonale ci idzie.
- Cieszę się, że mnie doceniasz, ale naprawdę jestem
zmęczona. Chodz, Piran! Tylko na kilka minut...
Wreszcie wstała, podeszła do niego i posadziła mu
Arthura na kolanach.
- Carly! - krzyknął jak oparzony.
- Uspokój się. Wszystko w porządku. On przecież nie
zrobi ci krzywdy.
- Ale ja mogę mu zrobić!
- Po prostu daj mu jeść. - Podała mu butelkę z mlekiem.
Piran nieporadnie włożył butelkę Arthurowi do buzi.
Chłopczyk pociągnął kilka razy, po czym wypluł smoczek.
Piran popatrzył na Carly z przerażeniem.
- Próbuj dalej! - usiłowała dodać mu otuchy.
Piran ponowił próbę. Wreszcie Arthur cmoknął i zaczął
ssać.
- Karmię dziecko. - Piran był głęboko wstrząśnięty.
- Cuda czasami się zdarzają - powiedziała sentencjonalnie
Carly. - Naprawdę nigdy nie trzymałeś dziecka na ręku?
- Raz próbowałem - przyznał po chwili. - Gdy urodził się
Des... Miałem wtedy sześć lat. Kiedy usłyszałem, że płacze,
chciałem go wziąć na ręce... - Zawahał się, a potem mówił
dalej: - Właśnie wyjmowałem go z kołyski, gdy do pokoju
weszła moja matka. Zobaczyła, co robię i krzyknęła: Uważaj
!". Wtedy go upuściłem. - Nawet teraz jego głos dzwięczał
echem dawnego bólu.
- Och, Piran - powiedziała Carly współczująco. - Przecież
naprawdę chciałeś pomóc. Matka nie powinna na ciebie
krzyczeć.
Piran wzruszył ramionami.
- Przestraszyła się o Desa - powiedział. - I miała rację.
- Coś mu się stało?
- Nic. Ale długo płakał. Matka też. Powiedziała mi,
żebym więcej go nie dotykał.
- To zdumiewające, że teraz się przyjaznicie - wtrąciła
tonem zadumy.
- Jest teraz wyższy ode mnie. - Piran uśmiechnął się
ciepło. - I doskonale radzi sobie w życiu. Potrzebujemy się
nawzajem. On pisze dużo lepiej ode mnie...
- Ale ty wykonujesz czarną robotę - wtrąciła z uznaniem.
- Zbierasz materiały, a to bardzo trudne.
- Robię to, co lubię - powiedział szczerze. - Dobrze nam
się razem pracuje, ponieważ lubimy różne rzeczy. - Rozsiadł
się wygodniej w fotelu i bezwiednie poprawił Arthura w
swoich ramionach. - Co się stało? - spytał, widząc na ustach
Carly uśmiech pełen zadowolenia.
- Pomyślałam, że do twarzy ci z dzieckiem. Naprawdę
uważasz, że on nie jest twój? - spytała z drżeniem w sercu.
Bardzo pragnęła usłyszeć twierdzącą odpowiedz.
Piran poruszył się niespokojnie i potarł dłonią policzek.
- Nie wiem - powiedział w końcu.
- Jak możesz nie wiedzieć? - wybuchła. - Czy naprawdę
miałeś aż tyle kobiet?
Nie odpowiedział wprost; odchylił głowę do tyłu, oparł o
poręcz fotela i na chwilę przymknął oczy. Potem otworzył je i
spojrzał z zainteresowaniem na Arthura.
- Jak myślisz, ile on ma...? Około sześciu miesięcy?
- Nie potrafię dokładnie określić wieku niemowląt -
powiedziała Carly - ale chyba około pół roczku. Jeśli
urodziłby się latem, w czerwcu albo w lipcu, to znaczy, że
zostałby poczęty na jesieni, we wrześniu lub pazdzierniku...
- Tak właśnie myślałem - przerwał jej Piran ze smutkiem.
- W takim razie pozostaje pytanie, kto w pazdzierniku był
dziewczyną miesiąca"? ~ wtrąciła zgryzliwie.
- Nie było żadnej dziewczyny miesiąca! - zaperzył się.
- Musisz mieć jakąś hipotezę. Jeśli oczywiście nie było
setek dziewczyn... ?
- Przestań, do diabła! Nic nie potrafię wymyślić! Po
prostu nie wiem. - Piran wstał gwałtownie, ponieważ jednak
zdał sobie sprawę, że trzyma dziecko, opadł z powrotem na
krzesło z wyrazem rezygnacji na twarzy. Wpatrywał się w
wiatrak wirujący wolno na suficie. Wyraznie unikał wzroku
Carly. - Pamiętasz Gordona Andrewsa? - spytał w końcu.
- Gordona? Tego blondyna, z którym studiowałeś na
uniwersytecie?
- Tak.
- Oczywiście, że pamiętam. Spotkałam go kiedyś w
Nowym Jorku. Był dla mnie bardzo uprzejmy. O wiele milszy
niż ty... Polubiłam go od razu.
- Wszyscy go lubili - powiedział Piran tak cicho, że
ledwie go usłyszała. - Gordon był wspaniały.
- Był?
- Zginął w sierpniu ubiegłego roku w wypadku
samochodowym. .. Byliśmy we trzech w Waszyngtonie, żeby [ Pobierz całość w formacie PDF ]