- Muszę go zobaczyć, Rosanno. Słyszysz? Jak tylko zauważysz go na cmentarzu,
zaraz daj mi znać, rozumiesz?
- Oczywiście, że rozumiem. Wiem nawet, o czym myślisz. Sądzisz zapewne, że to
Bromberg, bo ma laskę i kuleje. Mój Boże, iluż to staruszków w Aodzi chodzi o lasce.
- Lecz nie każdy przychodzi na grób Porębskiej.
- To może jej mąż, ów Arno? Jeśli dostał dożywocie, to potem zapewne mu karę
zmniejszyli. Była zresztą wojna, więc wyszedł z więzienia i chyba od dawna przebywa na
wolności.
- To prawdopodobne - zgodził się Henryk. - Niemniej muszę poznać tę osobę. Bo jeśli
to Bromberg...
- On miał wtedy trzydzieści pięć lat. Teraz liczy sobie przynajmniej siedemdziesiąt
dwa.
- Bo jeśli to Bromberg - dokończył Henryk - zapytam go, co zrobił z laseczką, którą
dostał od adwokata Kochera.
Usłyszeli szelest deszczu na liściach bzu. Rosanna wzięła Henryka za rękę i wąziutką
ścieżką między krzakami bzu powiodła go aż do dziury w murze. Teraz tylko kilkadziesiąt
kroków dzieliło ich od domu. Przebiegli je w potoku wiosennej ulewy.
4 czerwca, wieczorem
Wieczorem zatelefonował do Henryka reporter Kobyliński.
- Odwiedziłem siostrę Rykierta - oznajmił. - Pogadałem z nią, choć z trudem to mi
poszło, bo staruszka jest bardzo przerażona. To morderstwo Butyłłowej tak nią wstrząsnęło.
Potem znalazłem się na miejscu zbrodni. Złożyłem wizytę Gniewkowskiemu. Zna go pan,
prawda?
- Owszem.
- Spotkałem u niego Skarżyńskiego. Kupował pozłacaną solniczkę.
- Kupił? - spytałem.
- Tak. Za trzy i pół tysiąca.
- No, to Gniewkowski na czysto zarobił pięćset złotych. Solniczkę nabył od Rykierta
za trzy tysiące.
- Otóż ten Skarżyński, panie kolego, podsunął mi zupełnie nowy motyw zabójstwa
Butyłłów. Raz tylko, powiada, zetknął się z Butyłłą przy okazji jakiejś niewielkiej transakcji.
Było to w mieszkaniu Rykierta. Gadali o tym i o owym. Butyłło opowiadał Skarżyńskiemu i
Rykiertowi, że w czasie wojny znalazł się we Włoszech z armią Andersa. Podobno zawadził
nawet o Korsykę i miał tam romans z pewną pięknością. Romans ten skończył się ucieczką
Butyłły pod opiekuńcze skrzydła armii, bo jakieś facety bardzo na niego nastawiali za
uwiedzenie dziewczyny. Jak pan myśli, teraz tylu cudzoziemców do Polski przyjeżdża. Może
to vendetta, panie kolego?
- Myślę, że jak dla Echa" jest to zupełnie dobra wersja. Dla naszej gazety to się
oczywiście nie nadaje.
Kobyliński się nie obraził. Henryk usłyszał jego śmiech.
- Panie kolego - rzekł - niestety nic więcej nie udało mi się wywiedzieć. Myślę, że
chyba wybrałem złą metodę badań. Zupełnie niepotrzebnie kroczę po pańskich śladach.
Sądzę, że trzeba spróbować kojarzyć i zestawiać ze sobą pewne znane nam fakty i dopiero
wówczas zacząć na nowo badać cały materiał.
- To dobry pomysł - przytaknął Henryk.
- Wiemy już, że w ostatnim czasie w życie Rykierta wszedł jakiś pan Iks sprzedający
stare cenne przedmioty, nie lubiący jednak, aby ujawniano jego nazwisko. Mamy prawo
sądzić, że ów Iks istniał także w życiu Butyłły, skoro Butyłło nie chciał zdradzić nazwiska
osoby, która mu sprzedała laseczkę. Upór, z jakim to czynił, utwierdził we mnie przekonanie,
że nie kto inny, a właśnie Iks był poprzednim posiadaczem laseczki.
- Bardzo prawdopodobne.
- Nasuwa się pytanie: dlaczego ów Iks stara się pozostać w cieniu? Kryje się za tym
jakaś podejrzana sprawa, bo tylko tego typu sprawy na ogół nie lubią jawności. Od wielu
ludzi kupował Rykiert przeróżne przedmioty, nieraz bardzo cenne, a przecież w jego notesie
istniał tylko jeden Iks, tylko Iks żądał anonimowości. Rozmowa z Gniewkowskim
przypomniała mi o kłopotach Butyłły, jakie miał w Desie w związku z dostarczanym przez
siebie towarem. Jeśli założymy, że i w życiu Butyłły był ów Iks, warto się zastanowić, czy
owe kłopoty Butyłły nie pozostawały w bezpośrednim związku z owym Iks, prawda?
- Istnienie również jakiś Ygrek - wspomniał Henryk.
- Owszem - zgodził się Kobyliński. - Lecz najważniejsza jest dla mnie sprawa
pozłacanej solniczki i srebrnego noża. Gdy u Gniewkowskiego oglądałem solniczkę,
przypomniałem sobie pewien artykuł w waszym tygodniku.
- Co takiego? - zdziwił się Henryk.
- Przeczytałem oryginał tego utworu i stwierdziłem dość zabawny szczegół.
- Jaki?
- Na razie zatrzymam to dla siebie. Ja także pragnę zabawić się w detektywa amatora.
- Jak pan uważa - powiedział chłodno Henryk. - Jeśli jednak pragnie pan usłyszeć
moją radę, proponuję skoncentrować swoją uwagę na osobie tajemniczego Iksa. Niech pan z
notatnika Rykierta wypisze wszystkie nazwiska osób, które kupiły przedmioty Iksa, i pogada
na temat ich nabytków. Trzeba za wszelką cenę dotrzeć do Iksa.
- Zgoda. Właśnie to samo mam zamiar uczynić - powiedział Kobyliński i odłożył
słuchawkę.
10 czerwca
Nazajutrz naczelny redaktor zmusił Henryka do wyjazdu do Krakowa, gdzie odbywał
się festiwal teatrów. Poeta Marek, któremu podlegały podobne sprawy, zachorował i
Henrykowi zlecono prasową obsługę krakowskiej imprezy. [ Pobierz całość w formacie PDF ]