Barbarzyńca podniósł się miękko i szybko podszedł do drzwi. Uniósł skobel i jednym susem
znalazł się w korytarzu, unosząc miecz do ciosu.
Przed nim stała samotna, otulona kocem postać. Kinna.
Conan opuścił broń, wpatrując się w młodą kobietę. Koc, jakim się opatuliła, zasłaniał sporą
część jej ciała, lecz niemal całe jej nogi były doskonale widoczne.
Były to najzgrabniejsze nogi, jakie Conan miał okazję oglądać.
Kinna zauwa\yła, co stało się obiektem zainteresowania Cymmerianina, i usiłowała przesunąć
koc, by zasłonić jędrne uda, ale tym samym obna\yła przed barbarzyńcą smukłe ramiona i na
krótką chwilę zarys krągłych piersi.
Conan uśmiechnął się lekko.
Czemu nie śpisz o tak póznej porze?
Usłyszałam jakiś hałas przy oknie. Dziwny dzwięk.
To drugie piętro odrzekł Conan. Jest mało prawdopodobne, aby ktoś manipulował
przy okiennicach. Przypuszczam, \e to wiatr.
Kinna skinęła głową, a jej gęste czarne włosy zafalowały.
Tak mi się zdawało. Jednak kiedy się obudziłam, nie mogłam ju\ potem zasnąć. I dlatego
przyszłam tu, aby& urwała zakłopotana.
Aby co& ? spytał Conan szczerze zaciekawiony. Kinna spojrzała w głąb korytarza ku
swemu pokojowi, zapłoniła się lekko, ale nic więcej nie powiedziała.
Conan podą\ył za jej wzrokiem i zrozumiał. Ach, te kobiety!
Przedłu\ająca się cisza pomiędzy nimi stała się nieprzyjemna. Conan nie czuł ochoty, by
Strona 27
Perry Steve - Conan nieustraszony
wypełnić ją słowami, jednak zapytał:
Czy ten hałas nie obudził twojej siostry albo Vitariusa?
Nie. Mała śpi jak niewiniątko, a on odpoczywa, jakby przygotowywał się do Wielkiego
Snu.
Aha. Ale skoro ju\ wstałem, pewnie chciałabyś, abym zerknął na to okno i zbadał, co było
przyczyną owego hałasu?
Conan ujrzał wyraz ulgi w jej oczach, który jednak natychmiast zastąpił cyniczny błysk.
Nie! Po co masz zaprzątać sobie głowę naszymi kłopotami. Nie chciałabym odwlekać
twojej wędrówki do Nemedii! prychnęła gniewnie.
Conan wzruszył ramionami.
Jak sobie \yczysz odwrócił się, by wejść z powrotem do swego pokoju.
Zaczekaj rzuciła Kinna dotykając jedną ręką jego ramienia.
Miała ciepłą dłoń.
Wybacz mi. Byłam opryskliwa. Nie powinnam& Eldia powiedziała mi, jak uratowałeś ją
wcześniej przed bandytą, i sama widziałam, jak stanąłeś pomiędzy nią a demonem. Nie mogę cię
winić, \e chcesz podą\yć dalej swoją drogą, miast ryzykować \ycie w naszej obronie.
Conan spojrzał na nią. Była wyjątkowo powabna i& nie zdjęła dłoni z jego ramienia.
Chciałabym, abyś mimo wszystko spojrzał na to okno uśmiechnęła się. A potem
mo\e moglibyśmy równie\ sprawdzić okiennice& w twoim pokoju?
Przez chwilę Conan nie zrozumiał. Mało brakowało, a bąknąłby, \e w jego pokoju wszystkie
okiennice są jak najbardziej w porządku. Lecz gdy ujrzał uśmiech Kinny, nie potrzebował
\adnych wyjaśnień. Odpowiedział uśmiechem.
Dobrze rzekł krótko.
Conan przestąpił miękko nad uśpioną Eldią i ominął Vitariusa.
Drogę oświetlała mu trzymająca lampkę oliwną Kinna. Dotarł do okna i przyjrzał się
okiennicom. Wszystko wydawało się w porządku.
Odwrócił się do Kinny, która podejrzewała, \e ju\ za chwilę; odbędą krótki spacer do jego
pokoju.
Zasłoń płomyk rozkazał szeptem. To rzekłszy, Cymmerianin otworzył okiennice i
wyjrzał w deszczową noc.
Dwie błyskawice jedna po drugiej rozdarły mrok pozwalając barbarzyńcy przyjrzeć się murom
i dachom poni\ej.
Na ulicach z powodu burzy nie było \ywego ducha. A przynajmniej tak mu się wydawało.
Zaczął zamykać grube okiennice z ukośnie uło\onych deszczułek.
Nagle ober\a zadygotała, jakby jej ściany jakieś niewidoczne łobuziaki zaczęły obrzucać
kamieniami. Conan poczuł chłodne uderzenia na dłoniach i przedramionach i zaklął pod nosem.
Co się stało? zapytała zaskoczona Kinna.
Grad odrzekł Conan. Wielki jak winogrona. Aomotanie przybrało na sile, a
gwałtowniejszy podmuch siekącego lodem wiatru wyszarpnął okiennicę z uchwytu Conana.
Na Bel! Barbarzyńca wychylił się i sięgnął po rozchybotane okiennice, a w nagrodę za
ów kłopot został wygrzmocony po plecach zimnymi gradowymi kulkami. Chwycił jedną z
okiennic i sięgał właśnie po drugą, kiedy wiatr nieco przycichł, a grad ustał zupełnie.
W dalszym ciągu lało jak z cebra, lecz w chwilę potem rozległ się nowy dzwięk.
W pierwszej chwili Cymmerianin wziął ów odgłos za huk gromu, ale szybko zmienił zdanie.
Odgłos był ciągły.
Kinna stanęła przy oknie.
Co się dzieje?
Conan pokręcił głową.
Nie wiem& zaczął. Nagle znowu błysnęło i ich oczom ukazała się przyczyna
potwornego łoskotu. Idąca przez miasto trąba powietrzna niszczyła wszystko, co napotkała na
swojej drodze. Rozszalały lej zdawał się zmierzać wprost ku gospodzie. Za plecami Conana ktoś
się poruszył.
Co tam widzisz? głos Vitariusa wzniósł się ponad inne dzwięki.
Cymmerianin bez słowa uniósł rękę. Przez chwilę nie było błyskawic, ale nie były one
konieczne jako \e wewnątrz trąby powietrznej raz po raz pojawiały się upiorne, fioletowo
\ółte błyski.
Na Croma rzekł pod nosem Conan. Diabelski wicher.
Vitarius przyjrzał się zjawisku.
To na pewno, nie mamy tu do czynienia z dziełem natury. Spójrz, jak się przesuwa;
dokładnie w linii prostej, zamiast kluczyć jak inne tornada. To, co tu widzisz, jest dziełem
Sowartusa. Skierował przeciwko nam moc powietrza. Ogień jej nie powstrzyma. Musimy wziąć
Strona 28
Perry Steve - Conan nieustraszony
nogi za pas, bo kiedy trąba tu dotrze, ani chybi porwie nas ze sobą!
Kinna pospieszyła, by obudzić Eldię, podczas gdy Vitarius zgarnął z podłogi sakwę,
zawierającą magiczne artefakty.
Barbarzyńca w dalszym ciągu patrzył, jak tornado niczym po sznurku zmierza ku ober\y.
Musimy znalezć jakąś piwnicę albo kanał rzekł.
W tym przypadku to nic nie da odrzekł Vitarius zarzucając sakwę na ramiona. Ta
trąba wykopałaby nas spod ziemi jak krety. Jedyna nadzieja, \e uda się nam ją obejść. Nawet jeśli
Sowartus włada mocami powietrza, nie będzie łatwo zawrócić z drogi równie potę\nej burzy.
Musimy uciec w bok i obejść lej, zanim on zdoła nas odnalezć.
Cała czwórka zbiegła po schodach do głównej izby ober\y. Para pełgających ogniem olejówek
rzucała migotliwy poblask na zawilgocone ściany, ale nawet w tym nędznym świetle Conan
zdołał wypatrzyć wyjście.
Tędy rozkazał.
W tej samej chwili drzwi otwarły się i do pomieszczenia wpadło pół tuzina mę\czyzn.
Wszyscy byli uzbrojeni w miecze lub długie sztylety. Kilku z nich miało równie\ sznury.
Przywódca nosił łatkę na oku, ale drugie miał najwyrazniej zdrowe, gdy\ stanął jak wryty i
wskazał na Conana.
To on, chłopcy. Zaoszczędził nam wspinaczki.
W słabym świetle lampki błysnęły ostrza mieczy, gdy sześciu mę\czyzn, ustawiwszy się w
szyk półksię\yca, ruszyło w stronę Conana.
Cymmerianin nie stracił ani chwili na zastanawianie się, co było przyczyną nocnego ataku. Po
prostu dobył miecza i ruszył na spotkanie niebezpieczeństwa.
Czas, Conanie, nie mamy czasu! Vitarius energiczniej pomachał ręką.
Barbarzyńca uśmiechnął się półgębkiem, ale nie odwrócił wzroku od przeciwników. [ Pobierz całość w formacie PDF ]