To właśnie okazało się zbawienne, wskazało jej drogę.
Czując do niego to, co czuła, jak mogłaby go nie objąć, nie pogłaskać?
Pozostać obojętna na jego ból? I to teraz właśnie, gdy zaczął płakać, być
może po raz pierwszy dając wyraz tęsknocie za utraconą żoną i córką?
Kołysała go delikatnie, głaskała jego włosy. Czas zatrzymał się. Gdy
wreszcie z oczu Marca przestały płynąć łzy, tym razem ona podała mu
chusteczkę.
Poczekała, aż Marc doprowadzi się do porządku, a potem zadała mu
pytanie, które miała przez cały czas na końcu języka.
- Marc, nadal nie rozumiem, dlaczego porzuciłeś medycynę.
- Czy to nie jest oczywiste? - spytał, wyraznie zażenowany tym, że
stracił nad sobą panowanie. Unikał jej wzroku. - Gdyby nie moja praca,
one by nie zginęły. Powinienem ratować życie, a nie potrafiłem ocalić
nawet własnej rodziny. Jak mógłbym brać na siebie odpowiedzialność za
zdrowie innych ludzi?
Tkwiła w tym jakaś namiastka logiki, trudno jednak było nazwać
rozumowanie Marca racjonalnym.
- Podjąłeś więc taką decyzję wtedy, po wypadku? W głębokim szoku?
Czy nikt jej nie zakwestionował? %7ładen kolega, żaden zwierzchnik nie
próbował ci wytłumaczyć, co się naprawdę stało i dlaczego?
- Próbowali ze mną rozmawiać dopiero, gdy opuściłem szpital. Wtedy
nie miało to już znaczenia. Zdążyłem wcześniej podpisać rezygnację.
RS
87
- Szpital? - powtórzyła z niedowierzaniem. - Dlaczego tam w ogóle
trafiłeś?
Wzruszył ramionami.
- Stałem wtedy pomiędzy samochodem a ścianą. Uskoczyłem w
ostatniej chwili, ale trochę oberwałem. Nie mam wprawdzie w nodze tyle
metalu, żeby nie móc przejść bez dzwonienia przez bramkę na lotnisku, ale
w razie kremacji na pewno mieliby ze mną problemy.
Lauren milczała. Potrzebowała paru chwil, żeby otrząsnąć się z szoku.
Szukała słów. Im dłużej jednak nad tym rozmyślała, tym bardziej traciła
nad sobą panowanie. W końcu odezwała się spokojnie:
- Nie waham się ci tego powiedzieć, że chyba oszalałeś, skoro czujesz
się winny. Przecież zdajesz sobie sprawę, że ona była dorosła i musiała
wiedzieć, na co się porywa. Co do ciebie, wprost nie mogę uwierzyć, że
porzuciłeś zawód, o którym marzyłeś od dziecka. Nie chciałeś już pomagać
ludziom? Czerpać satysfakcji z niesienia im pomocy? Wcale mi się nie
podoba to, co przed chwilą usłyszałam. Zresztą, dziś nie wyglądałeś na
kogoś, komu byłoby obojętne, że ma okazję pomóc cierpiącemu.
Dostrzegła wyraz jego twarzy. Czyżby przesadziła? Zraniła go tą ostrą
wypowiedzią? Myśl, że mogłaby zdławić zalążek uczucia, które się
pomiędzy nimi rodziło, stała się nie do zniesienia, zwłaszcza że dopiero
teraz zdała sobie sprawę, jak głęboko się zaangażowała. Nie mogła jednak
udawać, że to on ma rację, nie mogła ukryć przed nim swojej oceny
wydarzeń.
Potem Marc się zamyślił. Najwyrazniej ważył jej słowa. Błysnął w niej
promyk nadziei. Może nie wszystko jeszcze stracone?
- Co do dzisiejszego zdarzenia, to masz rację - wyznał z westchnieniem.
- Po raz pierwszy od długiego czasu czułem, że naprawdę żyję.
- Jestem pewna, że wolisz to od przerzucania na biurku papierów -
zauważyła.
Zorientowała się, że nadal trzymają się za ręce.
- Wygrałaś. - Znów westchnął, tym razem z głębi duszy. - Tak bardzo
mi tego brakowało. Chyba postąpiłem nierozsądnie, decydując się na
porzucenie zawodu.
- Na pewno na tej decyzji zaważył bardzo twój pobyt w szpitalu -
zauważyła. - Ludzie nie wiedzieli, co ci powiedzieć. Bali się cię
odwiedzać, nie mieli pojęcia, jak się zachować. Miałeś za dużo czasu na
rozpamiętywanie tych tragicznych zdarzeń.
RS
88
- Chyba znów masz rację - przyznał ponuro. - Potem, kiedy moja
decyzja stała się powszechnie znana, jakby przestałem dla wszystkich
istnieć, tak jakbym nie żył.
- To przepełniło miarę - uzupełniła. - Straciłeś także to oparcie, które
miałeś w kolegach.
Marc jęknął i oparł głowę o krawędz kanapy.
- Teraz, kiedy tak to przedstawiasz, wszystko jest bardzo proste.
Gdybym cię poznał przed laty, mogłabyś mi nalać trochę oleju do głowy.
Uniósł jej dłoń i pocałował. [ Pobierz całość w formacie PDF ]