mroku.
Zauważywszy to, wykazałem przytomność umysłu. Udałem, że jestem całkowicie
pochłonięty oglądaniem znajdujących się przede mną przedmiotów i spokojnie poszedłem dalej.
Zatrzymałem się na chwilę, aby się przekonać, czy nikt za mną nie idzie i odetchnąłem z ulgą,
nie słysząc żadnych kroków. Możecie być pewni, że po tym, co odkryłem w sposób tak osobliwy
i niespodziewany, nie traciłem już więcej czasu w tym sklepie.
Nie leżało w moim interesie dowiadywanie się, co sprowadziło pułkownika Gaillarde a i
markiza do tego nędznego i brudnego miejsca, albo kim była ta podejrzanie wyglądająca osoba
zabawiająca się piórem. Działalność markiza mogła czasami doprowadzić do spotkań z
dziwnymi ludzmi.
Z zadowoleniem wydostałem się na ulicę w chwili, gdy zachodziło słońce. Dotarłem do
stopni gospody Pod Smokiem i odesłałem powóz, którym przyjechałem, niosąc pod pachą
opancerzoną skrzynkę bardzo małych rozmiarów, biorąc pod uwagę jej zawartość. Skrzynka
obłożona była skórą ukrywającą jej prawdziwe przeznaczenie.
Po wejściu do pokoju wezwałem St. Claira i opowiedziałem niemal to samo co
gospodarzowi. Wręczyłem mu pięćdziesiąt funtów z poleceniem, aby wydał je na niezbędne dla
siebie rzeczy i do mego powrotu zapłacił za pokój. Potem zjadłem lekką i pospieszną kolację.
Moje oczy często spoczywały na stojącym na gzymsie kominka starym zegarze, jednym świadku
pilnowania godzin schadzek tego niecnego przedsięwzięcia.
Niebo było dla moich planów łaskawe, kryjąc wszystko w głębokim mroku oceanem chmur.
Spotkałem w hallu gospodarza. Zapytał mnie, czy chcę powóz do Paryża. Byłem na to
przygotowany i natychmiast odparłem, że mam zamiar przespacerować się do Wersalu, skąd
pojadę do Paryża powozem. Zawołałem St. Claira.
Idz powiedziałem i wypij butelkę wina ze swoimi przyjaciółmi. Wezwę cię, jeśli
będę czegoś potrzebował, a tymczasem masz tu klucz do mojego pokoju. Teraz będę pisał listy,
więc nie pozwól, aby przez najbliższe pół godziny ktokolwiek mi przeszkadzał. Po upływie tego
czasu, jeśli nie będzie mnie w pokoju, będziesz wiedział, że wyszedłem już do Wersalu. Możesz
wtedy posprzątać, a potem zamknąć drzwi na klucz. Zrozumiałeś?
St. Clair odszedł, życząc mi szczęścia i niewątpliwie był rad, że zabawi się trochę za moje
pieniądze. Wbiegłem na schody ze świecą w ręku. Brakowało pięciu minut do czasu spotkania.
Nie sądzę, aby było we mnie coś z tchórza, ale wyznam szczerze, że wraz ze zbliżającym się
momentem krytycznym, czułem coś w rodzaju niepewności i grozy, czułem się jak żołnierz przed
atakiem. Czy miałbym się teraz wycofać? Nie, za nic w świecie. Zamknąłem drzwi na zasuwkę,
włożyłem płaszcz i wsunąłem do kieszeni oba pistolety. Potem wsadziłem klucz do ukrytego
zamka i uchyliłem drzwi w boazerii; otworzyłem drzwi do pokoju i przez jakiś czas
nadsłuchiwałem, aby się upewnić, że nikogo nie ma w pobliżu, wróciłem i przemierzyłem pokój,
wcisnąłem się w ukryte drzwi, przeszedłem na drugą stronę i zatrzasnąłem je za sobą. Znalazłem
się z kluczem w ręku na krętych schodach w kompletnych ciemnościach. Jak dotąd wszystko szło
gładko.
Rozdział 22
Zachwyt
Stojąc u podnóża schodów, na kamiennej posadzce w całkowitych ciemnościach, wymacałem
drzwi i dziurkę od klucza. Z jeszcze większą ostrożnością i czyniąc jeszcze mniej hałasu niż
poprzedniej nocy, otworzyłem drzwi i zanurzyłem się w gęste krzaki. Jednak w tej dżungli
panowały prawie takie same ciemności.
Zamknąłem za sobą drzwi i zacząłem się powoli przebijać przez gąszcz krzaków, które
wkrótce się przerzedziły. Teraz już było łatwiej, choć ciągle osłonięty szedłem skrajem leśnego
traktu.
Na koniec, kryjąc się stale w ciemności, po około pięćdziesięciu jardach ujrzałem dotąd
przeświecające między pniami starych drzew, wynurzające się przede mną niczym upiory,
marmurowe kolumny świątyni. Wszystko zdawało się mi sprzyjać. Z powodzeniem
wprowadziłem w błąd mego służącego i ludzi z gospody; noc była tak ciemna, że gdybym nawet
wzbudził jakieś podejrzenia mieszkańców gospody, mógłbym bezpiecznie uniknąć ich zbiorowej
ciekawości, nawet gdyby ograniczyła się jedynie do wyglądania przez okna.
Lawirując między pniami, przekraczając wystające korzenie starych drzew, dotarłem
wreszcie do umówionego punktu obserwacyjnego. Położyłem mój skarb, ukryty w obłożonej
skórą pancernej skrzynce, w ambrazurze i oparłszy się na niej, bez ruchu wpatrywałem się w
château. Budynek ledwo majaczyÅ‚ w ciemnoÅ›ciach, niemal zlewajÄ…c siÄ™ z niebem. W oknie nie
było żadnego światła. Musiałem czekać; tylko jak długo?
OpierajÄ…c siÄ™ na skrzynce i wpatrujÄ…c siÄ™ w ciemnÄ… sylwetkÄ™ majÄ…cÄ… wyobrazić château, [ Pobierz caÅ‚ość w formacie PDF ]