[ Pobierz całość w formacie PDF ]

przerażał mnie. Pamiętam jak przeszedł mnie dreszcz, na widok jego wyrazu
twarzy, w noc przed upiornym zdarzeniem, kiedy z niezwykłym przejęciem
mówił o swojej teorii, dlaczego niektóre zwłoki nigdy nie ulegają rozkładowi,
lecz spoczywają przez tysiąc lat nie zmienione i tłuste w swoich grobowcach.
Teraz jednak już się go nie obawiam, gdyż podejrzewam, że poznał zgrozę
przekraczającą moje zdolności pojmowania. Obecnie boję się o niego.
Powtarzam, nie wiem co konkretnie było naszym celem owej nocy. Z całą
pewnością miało to wiele wspólnego z treścią księgi, którą Warren zabrał ze
sobą; z ową prastarą księgą w niemożliwym do odczytania języku, którą
otrzymał z Indii miesiąc wcześniej, ale mogę przysiąc, że nie wiem co mieliśmy
tam znalezć. Wasz świadek mówi, że widział nas o wpół do dwunastej w nocy
na Gainesville Pikę, jak szliśmy w kierunku Wielkich Cyprysowych Moczarów.
Jest to zapewne zgodne z prawdą, ale szczerze mówiąc, nie pamiętam. Przed
oczami mam jeden tylko obraz, a musiało być wtedy sporo po północy -bo
wysoko na spowitym oparami niebie wisiał blednący sierp księżyca.
Naszym celem był stary cmentarz, tak stary, że zadygotałem widząc jak
czas okazał się dlań bezlitosny. Położony był on w głębokiej, podmokłej
kotlinie, zarosłej bujnymi trawami, mchem oraz dziwacznymi pnącymi
chwastami i wypełnionej słabym acz wyczuwalnym smrodem, który nie
wiedzieć czemu skojarzył mi się, absurdalnie, z gnijącymi kamieniami. Z każdej
strony widać było ślady zaniedbania i upadku, i pamiętam, że odniosłem
niepokojące wrażenie iż Warren i ja byliśmy pierwszymi żywymi istotami, które
od stuleci ośmieliły się nawiedzić to spowite grobową ciszą miejsce.
Ponad krawędzią kotliny gasnący księżyc wyjrzał spośród zasłony
cuchnących oparów, które zdawały się bezgłośnie wypływać z głębi
grobowców, i w jego słabym świetle ujrzałem odrażającą, chaotyczną mozaikę
antycznych płyt nagrobnych, urn, kenot i fasat mauzoleów. Wszystkie były
zmurszałe, porośnięte mchem i pokryte plamami wilgoci, po części zaś nikły
wśród bujnej acz zgoła niezdrowej roślinności.
Pierwszym wyraznym wspomnieniem z mojej wizyty w tej potwornej
nekropolii jest scena, kiedy zatrzymałem się wraz z Warrenem przed pewnym
na wpół zniszczonym grobowcem i położyłem na ziemi część naszych rzeczy.
Dopiero teraz zauważyłem, że niosłem latarnię i dwie łopaty, zaś mój towarzysz
oprócz latarni, dzwigał przenośny telefon. Nie zamieniliśmy słowa, zupełnie
jakbyśmy obaj doskonale znali cel tej nocnej wycieczki. Bezzwłocznie
chwyciliśmy za łopaty i zaczęliśmy oczyszczać płaski, archaiczny grobowiec z
pokrywającego go mchu, traw, chwastów i naniesionej ziemi.
Po odsłonięciu całej powierzchni, na którą składały się trzy wielkie,
granitowe płyty, cofnęliśmy się nieznacznie by móc się lepiej przyjrzeć staremu
grobowcowi. Warren zdawał się obliczać coś w myślach, po czym ponownie
podszedł do grobu i używając łopaty jak dzwigni, próbował podnieść jedną z
płyt znajdujących się najbliżej sterty gruzów, która niegdyś mogła być
pomnikiem.
Nie udało mu się to i skinął na mnie, abym mu pomógł. W końcu,
wspólnymi siłami zdołaliśmy obluzować kamień, podnieśliśmy go i zwaliliśmy
na bok.
Oczom naszym ukazała się mroczna czeluść, z której buchnął kłąb
miazmatycznych gazów, tak duszący, że cofnęliśmy się jak porażeni. Jednakże,
chwilę pózniej, po ponownym zbliżeniu się do otworu, stwierdziliśmy, że
wyziewy nie są już tak dokuczliwe.
Blask latarni ukazał stopnie kamiennych schodów, ociekających jakąś
ohydną posoką wypływającą z trzewi ziemi i okolonych wilgotnymi, omszałymi
ścianami, l właśnie teraz, moja pamięć rejestruje pierwszą wymianę zdań, słowa
Warrena skierowane do mnie i wypowiedziane jego miękkim, melodyjnym
głosem, w którym nie pobrzmiewał nawet cień zaniepokojenia, jakie mogło
wywoływać przerażające otoczenie.
- Przykro mi, że muszę cię poprosić, abyś pozostał na powierzchni - rzekł [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • arachnea.htw.pl