ciała sprawiło, że moje odrętwienie powoli minęło. W każdym razie wydobyłam z siebie szept:
- Moja mama... nie jest moją mamą.
Gideon zaprowadził mnie na zieloną sofę pośrodku pokoju i usiadł koło mnie.
- Szkoda, że tego nie wiedziałem - rzeki z troską. - Mógłbym cię ostrzec. Zimno ci? Szczękasz
zębami.
Potrząsnęłam głową, oparłam się o niego i zamknęłam oczy. Przez chwilę pragnęłam, aby czas
zatrzymał się w miejscu, tu, w roku 1953, na tej zielonej sofie, gdzie nie było żadnych problemów,
żadnych pytań, żadnych kłamstw - był tylko Gideon i jego kojąca bliskość.
Niestety, moje życzenia nie miały zwyczaju się spełniać, jak wskazywały na to gorzkie
doświadczenia.
Otworzyłam oczy i spojrzałam na Gideona.
- Miałeś rację - powiedziałam żałośnie. - To jest prawdopodobnie jedyne miejsce, gdzie nam nikt
nie przeszkodzi. Ale chyba będziesz miał kłopoty!
- Tak, nawet na pewno. - Gideon uśmiechnął się lekko. -Przede wszystkim dlatego, że musiałem...
no cóż... dość mało delikatnie powstrzymać Marleya przed wyrwaniem mi chronografu. - Skrzywił
się gniewnie. - Operacja czarny turmalin i szafir będzie musiała się odbyć innego dnia, choć teraz
miałbym jeszcze więcej pytań do Lucy i Paula i spotkanie z nimi bardzo by się przydało.
Pomyślałam o naszym ostatnim spotkaniu z Lucy i Paulem u lady Tilney i zęby zaczęty mi głośno
szczękać, gdy przypomniałam sobie, jak Lucy na mnie spojrzała i jak wyszeptała moje imię. Mój
Boże, a ja o niczym nie miałam pojęcia.
- Jeśli Lucy i Paul są moimi rodzicami, to czy my jesteśmy spokrewnieni?
Gideon znowu się uśmiechnął.
- To było pierwsze, co przemknęło mi przez głowę - powiedział. - Falk i Paul są moimi dalekimi
kuzynami, trzeciego lub czwartego stopnia. Oni pochodzą od jednego, a ja od drugiego z
blizniaków-karneoli.
Zębatki w moim mózgu zaczęły się znowu obracać i zahaczać jedna o drugą. Nagle poczułam w
gardle potężną kluchę.
- Tato, zanim zachorował, wieczorami często nam coś śpiewał i grał na gitarze. Uwielbialiśmy to,
Nick i ja - powiedziałam cicho. - Zawsze twierdził, że to po nim odziedziczyłam talent muzyczny. A
on w ogóle nie był ze mną spokrewniony. Czarne włosy mam po Paulu. - Przełknęłam ślinę.
Gideon milczał. Na jego twarzy malowało się współczucie.
- Jeśli Lucy nie jest moją kuzynką, tylko moją matką, to moja matka jest... moją cioteczną babką -
mówiłam dalej. - A moja babka w rzeczywistości jest moją prababką. I moim dziadkiem nie jest
dziadek, tylko wujek Harry! - To ostatnie niemal przelało czarę goryczy. Wybuchnęłam
niepowstrzymanym płaczem. - Nie znoszę wujka Harry'ego! Nie chcę, żeby był moim dziadkiem. I
nie chcę, żeby Caroline i Nick nie byli moim rodzeństwem. Tak bardzo ich kocham.
Gideon pozwolił mi przez chwilę płakać, a potem zaczął głaskać mnie po włosach i szeptać
uspokajająco.
- Hej, już dobrze, Gwenny, to wszystko nie ma znaczenia. Oni przez cały czas są tymi samymi
ludzmi, nieważne, jakie łączy was pokrewieństwo!
Ale ja wciąż niepocieszona cicho chlipałam. Prawie nie zauważyłam, jak Gideon delikatnie
przytulił mnie do siebie. Objął mnie i mocno mnie trzymał.
- Powinni byli mi powiedzieć - wykrztusiłam wreszcie. Koszulka Gideona była zupełnie mokra od
moich łez. - Mama... powinna mi powiedzieć.
- Może kiedyś by ci powiedziała. Ale postaw się w jej położeniu: kocha cię i dlatego dobrze
wiedziała, że prawda cię zrani. Pewnie nie miała serca tego zrobić. - Dłoń Gideona głaskała moje
plecy. - To musiało być dla nich wszystkich straszne, a szczególnie dla Lucy i Paula.
Azy popłynęły mi znowu.
- Ale dlaczego mnie zostawili? Strażnicy nic by mi przecież nie zrobili! Dlaczego po prostu z nimi
nie porozmawiali?
Gideon nie odpowiedział od razu.
- Wiem, że próbowali - odrzekł powoli. - Przypuszczalnie wtedy, gdy Lucy się zorientowała, że jest
w ciąży, i stało się dla nich jasne, że to ty będziesz rubinem. - Odchrząknął. - Nie mieli wtedy
żadnych dowodów na swoje teorie dotyczące hrabiego. Ich opowieści zbywano jako dziecinne
próby usprawiedliwienia niedozwolonych podróży w czasie. Można o tym nawet przeczytać w
Kronikach. Przede wszystkim dziadka Marleya strasznie wtedy złościły te ich wymówki. Według
jego zapisków Lucy i Paul zhańbili pamięć hrabiego.
- Ale mój... dziadek! - Mój rozum bronił się przed tym, by myśleć o Lucasie jak o kimś innym niż
moim dziadku. - Przecież był we wszystko wtajemniczony i na pewno wierzył Lucy i Paulowi.
Dlaczego nie przeszkodził im w ucieczce?
- Nie mam pojęcia. - Gideon wzruszył mokrymi od moich łez ramionami. - Bez dowodów on też
nie mógł zdziałać zbyt wiele. Nie chciał przecież narażać swojej pozycji w Kręgu Wewnętrznym. A
kto wie, czy mógł ufać wszystkim Strażnikom? Nie możemy wykluczyć, że był w tamtych czasach
ktoś, kto znał prawdziwe plany hrabiego.
Ktoś, kto na koniec może nawet zamordował mojego dziadka. Pokręciłam głową. Tego było dla
mnie za wiele, ale Gideon jeszcze nie zakończył swojej teorii.
- Niezależnie od tego, co go do tego skłoniło, może twój dziadek popierał pomysł wysłania Lucy i
Paula w przeszłość razem z chronografem.
Przełknęłam ślinę.
- Mogli mnie wziąć ze sobą - powiedziałam. - Przed moimi narodzinami.
- %7łeby wydać cię na świat w roku 1912 i wychowywać pod fałszywym nazwiskiem? Tuż przed
pierwszą wojną światową? -Pokręcił głową. - A kto by cię wziął, gdyby coś im się stało? Kto by się
tobą zajął? - Pogłaskał mnie po włosach. - Nie potrafię sobie nawet wyobrazić, jak bardzo musi
boleć, kiedy człowiek dowiaduje się o czymś takim, Gwen. Ale potrafię zrozumieć Lucy i Paula.
Widzieli w twojej mamie kogoś, kto będzie cię kochał jak własne dziecko i kto cię bezpiecznie
wychowa.
Zagryzłam dolną wargę.
- Nie wiem. - Usiadłam wyczerpana. - Ja już w ogóle nic nie wiem. Chciałabym, żeby można było
cofnąć czas. - Kilka tygodni temu nie byłam może najszczęśliwszą dziewczyną na świecie, ale
byłam w miarę normalna! Nie podróżniczka w czasie. Nie nieśmiertelna! A już na pewno nie
dziecko dwojga... dwojga nastolatków, którzy żyją w 1912 roku. Gideon uśmiechnął się do mnie.
- Spójrz na to z innej strony: jest także kilka zalet. - Ostrożnie przejechał mi kciukiem pod oczami,
pewnie po to, żeby zetrzeć ślady tuszu do rzęs. - Moim zdaniem jesteś bardzo odważna. I... kocham
cię!
Jego słowa uśmierzyły tępy ból w mojej piersi. Objęłam go za szyję.
- Czy mógłbyś to powiedzieć jeszcze raz? A potem mnie pocałować? Tak żebym zapomniała o
całym świecie?
Gideon przenosił wzrok z moich oczu na wargi i z powrotem.
- Mogę spróbować - mruknął.
Wysiłki Gideona zakończyły się sukcesem. Jeśli można to tak ująć. W każdym razie nie miałabym
nic przeciwko temu, żeby spędzić resztę dnia, a najlepiej resztę życia w jego ramionach, na tej
zielonej sofie w 1953 roku. [ Pobierz całość w formacie PDF ]