wiać przed swą szkapą, że nie mógł inaczej postąpić, ale koń wydał
pogardliwy odgłos i ruszył z miejsca z widocznym zamiarem uciecz-
ki. Gotfryd chciał się zerwać, by go schwytać, ale koń puścił się daw-
no zapomnianym cwałem. Nim zniknął, obejrzał się jeszcze i zaśmiał,
wyszczerzając zęby. Rycerz obudził się spotniały i tknięty złym prze-
czuciem poskoczył do knechtów, którzy spali opodal pod wozami.
Henczka jak zwykle nic było. Rycerz spojrzał na wóz, gdzie wieczo-
rem złożyć kazał resztki konia. Jednej szynki brakowało. Nieprzy-
tomny z gniewu kopać jął knechtów. Fryczko i Hanslik zerwali się,
nie wiedząc, czego od nich chce, Pcszko jednak jeno zamruczał coś
i obrócił się na drugi bok. Pijany był widocznie, bo czuć było od nie-
go wino. Rycerz Gotfryd, choć niezbyt bystry, domyślił się, że to on
przehandlować musiał szynkę za wino, którego smaku sam od dawna
zapomniał. Rozezlony tym do reszty, kopnął jeszcze raz Hanslika
z całej siły, lecz zamiast w pośladek trafił w stylisko toporka, który
knecht nosił u pasa. Czarne i ogniste płaty zawirowały Gotfrydowi
przed oczyma i omal nie usiadł z bólu. Powściągnął jednak krzyk, by
nie stracić reszty powagi, i kuśtykając, odszedł. Siedział pod namio-
126
127
tern i trzęsąc się z chłodu i złości rozcierał bolącą nogę i rozmyślał
nad karą, jaką wymierzyć należy Peszce, by raz na zawsze nauczył się
szanować rozkazy i zakazy swego pana. Prócz zwykłego bicia, do
którego twarde chłopskie skóry nawykły, nic mu jednak na myśl nie
przychodziło. Natomiast przyszło mu na myśl, gdy się trochę uspo-
koił, że zdałoby się dowiedzieć, skąd pijanica wziął wino. Wspo-
mnienie jego smaku i zapachu skierowało myśl rycerza do ojczystego
zameczku. Nad Renem jest po winobraniu, świeży moszcz wypełnił
ogromne fasy, zeszłoroczne wino już dojrzało. Na tę myśl ogarnęła go
ogromna tęsknota i pragnienie. Twarda i chuda konina nie mogła się
jakoś ułożyć w brzuchu, chwilami zdało mu się, że koń rży w jego
żywocie. Wraz by się uspokoił, gdyby go napoić winem.
A tymczasem Gotfrydowe wino wypijają goście pani Doroty, siedząc
w cieple i sytości, gdy on tu walczyć musi, wszelkich wygód pozba-
wiony. Na tę myśl złość jego skierowała się przeciw małżonce i ryce-
rzowi Swicherusowi. Pani Dorota pewnikiem pozbyć się jeno chciała
małżonka, by jej nie przeszkadzał, a Swicherus go oszukał. Obiecy-
wał zbawienie duszy w walce z poganami i ziemie ich opływające
miodem, mlekiem i mąką. Tymczasem kraj, choć dziki, chrześcijański
jest, palenie kościołów, choć małych i drewnianych, niewielką jest
zasługą przed Panem, a na dobitkę kląć i wyzywać musi rycerz od ra-
na do wieczora, jakby litanię odmawiał. Cóż z tego, że miody w tym
kraju lepsze pono bywają niż niejedno wino, skoro nie skosztował ich
jeszcze. Jeśli nawet coś zdobyć się udało, to zle oczyszczoną kaszę
lub wędzoną rzepę. W jego zameczku psy lepiej się mają niż tutaj
szlachetny rycerz. %7ładna korzyść ni dla duszy, ni dla ciała. Po raz
pierwszy przyszło Gotfrydowi na myśl, by opuścić chyłkiem cesarza
i wracać do domu. Trzeba się było jednak nad tym zastanowić, a tym-
czasem myśl o ,vinie wypełniła mu głowę bez reszty i nawet gdy
w końcu usnął, śniło mu się, że pije wino. Im więcej jednak pił, tym
większe ogarniało go pragnienie, aż wreszcie obudził się. Na dworze
wstawał chmurny dzień, mżawka siąpiła, przechodząc pomału
w deszcz, dymy ognisk wlekły się nisko. Przed wyruszeniem poży-
wiał się czym kto mógł. Raz na dzień jeno była ciepła strawa, i to nie
zawsze. Wieczorem nikt sił nie miał, by nazbierać nawilgłego suszu,
zresztą w leśnym mroku czaiła się śmierć.
Gotfryd, obżarłszy się wieczorem, nie miał jeszcze ochoty jeść, na-
tomiast pragnienie dręczyło go tak, że przeszła mu nawet złość na
Peszkę. Jeśli karcić będzie przestępcę, chłop się wyprze uczynku
i Gotfryd nie dowie się, skąd wziął wino. Choć noga bolała go jesz-
cze, pokulał do swych knechtów. Z dala już zauważył, że znowu żrą
koninę, ale jeno westchnął. Musiałby spać na niej, by temu zapobiec,
i kto wie, czyby pomogło. Był nawet Henczko. Ten zawsze znajdzie
się, gdzie jest coś do jedzenia. Gotfryd udał jednak, że nie widzi nie-
posłuszeństwa, i choć złość wzbierała w nim znowu, powściągnął ją
i biorąc Peszkę za ucho, powiedział dobrotliwie:
·ð ðTeraz powiedz, obwiesiu, skÄ…d wziÄ…Å‚eÅ› wino? ChÅ‚op próbowaÅ‚
bożyć się, ale rycerz rzekł niecierpliwie: [ Pobierz całość w formacie PDF ]