[ Pobierz całość w formacie PDF ]

występy skalne Mrocznych Wzgórz. Nie mogłem się pozbyć niepokojącego wrażenia, że napotkany
goblin to tylko pierwszy z wojowników Rhity Gawra, który wyłonił
się z ukrycia. Nie mogłem również zapomnieć, jak niewiele zrobiłem, żeby uratować tę krainę i
sprawić, by wrócili do niej jej mieszkańcy.
Niedługo potem weszliśmy na szerokie trawiaste pole. Pojawiły się ćwierkające ptaki i bzyczące
owady, rosło coraz więcej kęp drzew z liśćmi w kształcie dłoni. Przez drogę przeszła rodzina lisów
ze sterczącymi puszystymi ogonami. Na gałęziach wierzby siedziała wiewiórka o wielkich oczach,
która przypominała mi o przyjacielu Rhii, Ixtmie - i o umierającej kobiecie pozostawionej jego
opiece.
Pierwszym znakiem tego, że zbliżamy się do wioski, był zapach.
Podszyty bogatym, intensywnym aromatem pieczonego ziarna, zapach ten wzmocnił
się, kiedy przechodziliśmy przez trawiaste pole. Z każdym naszym krokiem stawał się coraz
silniejszy, przypominając mi, jak dawno temu ostatni raz jadłem skórkę świeżo upieczonego chleba.
Niemal czułem smak ziaren. Pszenica. Kukurydza. Jęczmień.
W tę tkaninę woni wplatały się inne aromaty. Coś cierpkiego, co przypominało
jaskrawopomarańczowe owoce, którymi kiedyś napychaliśmy się z Rhią pod drzewem shomorra. Coś
ostrego i świeżego jak sproszkowana mięta, którą Elen często dodawała do herbaty. Coś słodkiego
jak miód, który pszczoły wyrabiały z kwiatów koniczyny. I znacznie więcej. Były tam wonie gryzące,
silne, jak również kojące. Dało się także wyczuć ślad czegoś, co było nie tyle zapachem, ile
uczuciem. AtmosferÄ…. Nawet... ideÄ….
Kiedy w końcu weszliśmy do doliny Slantos i w polu widzenia pojawiły się niskie brązowe budynki,
zapach stał się zniewalający. Zlina napłynęła mi do ust, przypomniałem sobie, kiedy ostatni raz
kosztowaÅ‚em chleba ze Slantos w podziemnym domu Cairprégo. Jak on go nazywaÅ‚? Chlebem z
ambrozji. Pokarm bogów, jak zapewne zgodziliby się Grecy.
Przypomniałem sobie, jak wgryzałem się w chrupką skórkę, na początku twardą jak drewno.
Potem, kiedy się go mocno przeżuło, tryskał z niego cierpki smak. Następnie rozchodziła się fala
sytości, od której poczułem się wyższy i silniejszy. Na chwilę zapomniałem wtedy nawet o
towarzyszącym mi zawsze bólu między łopatkami.
Potem przypomniaÅ‚em sobie coÅ› innego. Cairpré, przeżuwajÄ…c kÄ™s chleba z ambrozji, przekazaÅ‚ mi
poważne ostrzeżenie. Nikt z innych rejonów Fincayry nie skosztował
najlepszych chlebów ze Slantos, a jego mieszkańcy strzegą tych cennych przepisów z narażeniem
życia. Mocno chwyciłem laskę i poczułem nową falę strachu. Jeżeli mieszkańcy Slantos nie mieli
ochoty dzielić się przepisami, to jak miałem od nich uzyskać coś dużo cenniejszego - duszę Pieśni
Nazywania?
Na widok bram wioski w oddali Galwy wydał okrzyk radości, zeskoczył z moich pleców i pobiegł
przed nami, wymachując rękami tak, jak młody ptak mógłby trzepotać skrzydłami. Za bramą z
palenisk wielu niskich budynków wydobywał się dym. Do zabudowań, choć były różnych rozmiarów,
użyto szerokich brązowych cegieł przełożonych żółtą zaprawą. Uśmiechnąłem się lekko,
stwierdzając, że cegły wyglądają jak wielkie bochny posmarowanego masłem chleba.
Bambulo, który przez cały ranek nic nie mówił, cmoknął.
- Myślicie, że mają w zwyczaju częstować gości chlebem? Czy przeganiają wędrownych na
głodniaka?
- Moim zdaniem - odparła Rhia - w ogóle nie mają zwyczaju przyjmować gości.
Jedyni ludzie po tej stronie Kanionu Orłów są w... - urwała, zreflektowała się i spojrzała na mnie.
- W więzieniu, w jaskiniach na południe od wioski. To chciałaś powiedzieć? -
Odgarnąłem z twarzy pojedyncze czarne włosy. - Jak Stangmar, mężczyzna, który był kiedyś moim
ojcem.
Rhia przyjrzała mi się ze współczuciem.
- To nadal jest twój ojciec.
Poszedłem szybkim krokiem do bramy.
- Już nie. Nie mam ojca.
Rhia przełknęła ślinę.
- Wiem, jakie to uczucie. Ja nigdy nie znałam ojca. Ani matki.
- Przynajmniej masz Arbassę. I resztę Lasu Druma. Jak wcześniej wspomniałaś, to jest twoja
prawdziwa rodzina.
Cmoknęła językiem, ale nic nie powiedziała.
Kiedy doszliśmy do drewnianych bram, które były przymocowane do dwóch olbrzymich świerków, z
cienia jednego z nich wyszedł strażnik. Potrząsnął rzednącymi lokami barwy piasku, które opadały
mu na uszy, i przyjrzał się każdemu z nas po kolei z niechętną miną. Choć nie wyciągał miecza z
pochwy, jedną dłoń położył na rękojeści. Oprócz zapachu pieczonych ziaren zacząłem węszyć
kłopoty. Strażnik przyjrzał się nieufnie mojej lasce.
- Czy to jest ta magiczna laska, która zgładziła goblina?
Zamrugałem zaskoczony.
- Już o tym wiesz?
- Połowa wioski już wie - prychnął strażnik. - Młody panicz Galwy opowiadał o tym na prawo i
lewo.
- Czy w takim razie możemy przejść?
Strażnik znów potrząsnął lokami.
- Tego nie powiedziałem. - Wskazał na laskę i zmierzył ją podejrzliwym wzrokiem. -
Skąd mam wiedzieć, że nie zrobisz nią krzywdy komuś z mieszkańców?
- Nie użyłem jej po to, żeby teraz skrzywdzić ciebie.
Mina mu stężała i pociągnął nerwowo za rękojeść miecza.
- Będziesz musiał bardziej się postarać, żeby mnie przekonać. Być może jesteś szpiegiem, który chce
wykraść nasze sekrety. Albo równie dobrze możesz być chłopcem na posyłki goblinów.
Zirytowana Rhia zrobiła krok do przodu.
- To dlaczego zabiliśmy w takim razie ostatniej nocy jednego z nich?
- To mógł być podstęp, liściowa panienko. - Przebiegł dłonią po rzednących włosach, po czym [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • arachnea.htw.pl