[ Pobierz całość w formacie PDF ]

- To nie trzeba jej dziś budzić. Z rana pan tu przyjdzie i postara się dalej o jakiś
pensjonat. Nie pali się.
Nazajutrz po południu, znów wynajętym samochodem, pojechał do siostry. Powiedział
jej, co się stało.
- Teraz muszę ją wziąć do domu.
- Nie do mojego domu - powiedziała Narcissa. Spojrzał na nią. Powoli i starannie zaczął
nabijać fajkę.
- Nie ma wyboru, moja droga. Chyba sama to widzisz.
- Nie w moim domu - powiedziała Narcissa. - Myślałam, żeśmy to już uzgodnili.
Zapalił fajkę i starannie położył zapałkę na palenisku kominka.
- Czy nie zdajesz sobie sprawy z tego, że ją wyrzucili na ulicę i że...
- To dla niej raczej nie jest szczególny cios. Do ulicy powinna być przyzwyczajona.
Spojrzał na Narcissę. Włożył fajkę w usta i starannie rozżarzył cały tytoń, patrząc, jak
raka mu drży na cybuchu.
- Posłuchaj. Jutro prawdopodobnie każą jej wyjechać z miasta. Tylko dlatego że
przypadkiem nie wyszła za mąż za człowieka, którego dziecko nosi po tych uświęconych
chodnikach. Ale kto im o tym doniósł? To właśnie chcę wiedzieć. Przecież w Jefferson nikt o
tym nie wiedział z wyjątkiem...
- Ja dowiedziałam się o tym od ciebie - powiedziała Panna Jenny. - Ale, Narcisso,
dlaczego...
- Nie w moim domu - powtórzyła Narcissa.
- No - powiedział Horace. Zaciągnął się tak, żeby wyrównać żar w fajce. - To oczywiście
rozstrzyga sprawę - powiedział cierpko, niedbale.
Narcissa wstała.
- Zostaniesz na noc?
- Co? Nie. Nie. Będę... powiedziałem jej, że przyjdę po nią do więzienia i... - Possał
fajkę. - No, nie sądzę, żeby to miało jakieś znaczenie. Mam nadzieję, że nie ma.
Zwrócona do niego, nie odchodziła.
- Zostaniesz czy nie?
- Nawet mógłbym jej skłamać, że nawaliła opona - powiedział. - Czas to ostatecznie
wcale nie taka zła rzecz. Byle tylko wykorzystać czas w sposób właściwy, a rozciąga się jak
guma, dopóki w którymś miejscu nie trzaśnie, no i już! Cała tragedia i rozpacz w dwóch
maleńkich kłębuszkach pomiędzy kciukiem jednej i palcem wskazującym drugiej ręki.
- Zostaniesz czy nie zostaniesz, Horace? - zapytała Narcissa.
- Chyba zostanę - powiedział.
Leżał w łóżku. Leżał w ciemnościach już od godzimy i gdy - raczej wyczuwalnie niż
widzialnie - drzwi pokoju się otworzyły. Siostra. Podniósł się na
łokciu. Zaczęła przybierać wyrazniejszy kształt zbliżając się do łóżka.
Podeszła i spojrzała na niego. - Jak długo jeszcze zamierzasz to ciągnąć, Horace? -
Tylko do rana - odpowiedział. - Wracam do miasta. Nie musisz widywać się ze mną. Stała
przy łóżku nieruchomo. Po chwili zabrzmiał nad nim jej zimny, nieugięty głos. - Przecież
wiesz, o czym mówię. - Przyrzekani ci, że już jej nie wprowadzę do twojego domu. Chcesz, to
przyślij tam Isoma, żeby ukrył się w kannach na klombie i śledził mnie Milczała.
- Może masz coś przeciwko temu, że ja tam mie-szkam? - zapytał.
- Nie obchodzi mnie, gdzie ty mieszkasz. Obcho-dzi mnie tylko, gdzie mieszkam ja.
Mieszkam tutaj, w tym mieście. I będę musiała mieszkać tu nadal. Ty jesteś mężczyzną. Dla
ciebie to nieistotne. Możesz wyjechać.
- Aha - powiedział.
Leżał spokojnie. Stała nad nim nieruchomo. Rozma-wiali spokojnie, jak o deseniu tapety
albo o doborze potraw.
- Czy nie rozumiesz, że to jest moje rodzinne mia-sto, w którym muszę żyć aż do
śmierci? W którym się urodziłam. Nie obchodzi mnie, dokąd ty chodzisz i co robisz. Nie
obchodzi mnie, ile masz kobiet i kim one są. Ale nie mogę dopuścić do tego, żeby mój brat
zadawał się z kobietą, o której ludzie mówią. Wątpię, czy cokolwiek byś zrobił przez wzgląd na
mnie. Musisz jednak mieć wzgląd na pamięć naszego ojca i naszej matki. Zabierz ją do
Memphis. Mówią, że odmówiłeś poręczenia za tego człowieka, bo nie chciałeś zwolnienia go z
aresztu. Zabierz ją do Memphis. Możesz dla niego wymyślić jakieś kłamstwo i o wyjezdzie do
Memphis również.
- Aha. Więc tak ty myślisz?
- Ja nic nie myślę na ten temat. W ogóle mnie to nie obchodzi. Ale ludzie w mieście
myślą. Więc nieistotne, czy to prawda, czy nie. Dla mnie osobiście istotny jest tylko fakt, że
codziennie zmuszasz mnie do mówienia kłamstw w twojej obronie. Wyjedz stąd, Horace. Każdy
z wyjątkiem ciebie już by pojął, że to sprawa morderstwa z premedytacją.
- Z jej powodu, oczywiście. Zapewne i tak też mówią w tym swoim
wszechmocnym odór sanctitatis. Czy już zaczęli mówić, że to ja zamordowałem?
- Według mnie nic nie zmienia fakt, kto zamordował. Chodzi o to, czy zamierzasz dalej
mieszać się do tej sprawy? Teraz, kiedy ludzie już wierzą, że ty i ona zakradacie się nocą do
mojego domu.
Jej zimny, nieugięty głos rzezbił nad nim te słowa w ciemnościach. Przez okno z
podmuchem ciemności dolatywały senne dysonanse cykad i świerszczy.
- A ty czy w to wierzysz? - zapytał.
- Nieistotne, w co ja wierzę. Wyjedz stąd, Horace. Proszę.
- Mam zostawić ją... ich, na pastwę losu?
- Wez adwokata, jeżeli on jeszcze upiera się, że jest niewinny. Ja zapłacę. Można
znalezć lepszego adwokata do spraw karnych, niż ty sam jesteś. Ona nie będzie wiedziała. Jej to
nawet będzie obojętne. Czy nie rozumiesz, że ta kobieta cię zwodzi, żeby wydostać go z
więzienia za darmo? Nie wiesz, że ma gdzieś ukryte pieniądze? Jutro wracasz do miasta,
prawda? - Odwróciła się wtapiając w czerń. - Ale nie wyjeżdżaj przed śniadaniem.
Nazajutrz przy śniadaniu siostra zapytała:
- Kto będzie w tym procesie występował jako oskarżyciel?
- Prokurator okręgowy. Dlaczego pytasz? Zadzwoniła na służącą i kazała podać
świeży chleb. Horace patrzył na nią.
- Dlaczego o to pytasz? - powtórzył i po chwili powiedział: - Cholerny mały pętak.
- Mówił o prokuratorze okręgowym, który też wychował się w Jefferson i który razem z nimi
obojgiem chodził do miejskiej szkoły. - Sądzę, że to on był sprężyną tej Sprawy przedwczoraj
wieczorem. W hotelu. Wyrzucenie jej z hotelu dla nastawienia opinii, kapitał polityczny. Na
Boga, gdybym wiedział, gdybym był pewny, że on to zrobił tylko po to, żeby wybrali go do Kon-
gresu... [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • arachnea.htw.pl