przeczytanej wiadomości. Mamy opóznienie, był wypadek . W pierwszej chwili truchleję ze stra-
chu, ale potem dociera do mnie, że to nie ich auto miało ten wypadek.
Kiedy bus wreszcie przyjeżdża, jestem tak zmarznięta i mokra, że cała się trzęsę. A może to
ze zdenerwowania, sama nie wiem. Najpierw wysiada jakiś tęgi facet z wąsem, potem dziew-
czynka. Pózniej widzę jasne włosy, zieloną bluzę z kapturem i dżinsową kurtkę. Alek. Chcę do
niego biec, ale nie mogę ruszyć się z miejsca. On chyba też nie do końca panuje nad sobą, bo idzie
do mnie powoli, co chwila patrząc pod nogi, jakby się bał, że się przewróci. Jest inaczej niż w fil-
mach o miłości. Nie rzucamy się sobie w objęcia, nie ma namiętnego pocałunku. Zamiast tego pod-
chodzi i patrzy na mnie uważnie.
Kochasz mnie jeszcze? pyta. Wszystko jest jak dawniej?
Nie odpowiadam. Kocham cię sto razy bardziej.
Dopiero wtedy, ostrożnie, jakbyśmy musieli wszystkiego się uczyć od nowa, przytulamy się
do siebie.
Rozdział
TRZYNASTY
Zamierzam iść na przystanek tramwajowy, ale Alek ciągnie mnie w stronę postoju taksó-
wek.
Chodz, ja teraz trochę zarabiam. Nie muszę się już tłuc tramwajami.
To lepiej uzbieraj na drzwi do szklarni odpowiadam.
Już uzbierałem. A tak poważnie, to fatalnie się czuję po tym busie. Chodz, po prostu chcę
być jak najszybciej w domu.
Jedziemy więc taksówką. Przytulamy się do siebie na tylnym siedzeniu, opieramy o siebie
głowy i milczymy. Tyle chciałam mu powiedzieć, a teraz czuję się, jakby to była nasza pierwsza
randka. A zanim na dobre oswoję się z jego obecnością, on znowu wyjedzie.
W domu czeka na nas pyszny obiad. Marta przygotowała roladki ze schabu z ziemniakami
i buraczkami. Jest nawet deser gorący budyń z rozpuszczonymi kostkami czekolady w środku.
Coś wspaniałego! Jednak zanim usiądziemy do stołu, Alek musi odeprzeć potężny atak czułości ze
strony Nuki. Nigdy jeszcze nie widziałam tak szczęśliwego psa. Zazwyczaj, gdy się cieszy, macha
jak szalona ogonem. Dzisiaj mam wrażenie, że ogon to dla niej za mało, że macha całym swoim
psim ciałem. Odwracam się i idę do kuchni, ponieważ kątem oka dostrzegam, że Alek ociera łzy.
Chyba nie chciałby, żebym patrzyła.
Wreszcie siadamy do stołu. Alek mówi, że nie ma apetytu, ale widocznie nie chce zrobić
przykrości ciotce, bo zjada całą porcję. Marta przygląda się nam z radością w oczach. Po posiłku
postanawiam dać im trochę czasu na rozmowę. Pózniej Alek będzie już tylko mój. Zbieram naczy-
nia, zanoszę je do kuchni i powoli zmywam, starając się hałasować na tyle, aby nie słyszeć, o czym
rozmawiają. Kiedy myję ostatni talerz, przychodzi Alek.
Pomogę ci wycierać mówi i bierze ściereczkę.
Znów jesteśmy niczym małżeństwo, tylko tym razem jest trochę tak, jakbyśmy mieli ciche
dni. Ale wiem, że zaraz pójdziemy na górę i wszystko będzie jak dawniej.
Odkładamy suche naczynia do szafek, potem Alek wyciera i podaje mi sztućce, a ja chowam
je do przegródek. Nastawiam właśnie wodę na herbatę, gdy do kuchni wchodzi Marta w kurtce
i z wielką torbą na ramieniu.
Pomyślałam, że pobędę trochę w moim dawnym mieszkaniu mówi i bierze klucze
z szuflady. Już dawno miałam na to ochotę, ale nie chciałam zostawiać domu bez opieki.
Cmoka Alka w policzek, a mnie daje w bok kuksańca i mruga porozumiewawczo. Rumienię
się, zupełnie nie rozumiem dlaczego.
*
Wkrajam cytrynę do herbaty. Alek wzdycha ciężko.
Nie mam na nic siły. Co za koszmarna podróż. Kierowca palił, dziecko wymiotowało,
masakra. Idę do łazienki.
Zostawia mnie samą z potężnym pragnieniem, aby go pocałować. Postanawiam iść na górę
i tam na niego zaczekać. Zanoszę herbatę i się rozglądam. Nic się nie zmieniło. Na biurku znajduję
kartkę: W skrzyni jest świeża pościel . Zcielę łóżko.
Alek przychodzi na górę w samych slipkach.
Majuś mówi. Nie bądz na mnie zła, ale chyba muszę się położyć. Chociaż na
chwilę. Głowa mi pęknie na tysiąc kawałków.
Naprawdę nie wygląda najlepiej. Ma dziwny odcień cery, chyba mu niedobrze.
Przyniosę ci paracetamol i jakąś miseczkę odpowiadam. Może to migrena. Ja
zawsze wymiotuję przy migrenie.
Idę na dół, aby poszperać w szufladzie z lekarstwami, biorę też plastikową miskę. Kiedy
wracam na górę, leży już pod kołdrą. Wydaje się strasznie słaby. Podaję mu lekarstwo i herbatę,
stawiam miseczkę na podłodze, a potem siadam przy nim i głaszczę jego dłoń. Odwracam ją wnę-
trzem do góry i całuję.
Linia życia mruczę. Piękna, długa i wyrazna.
Pocałunek.
Ale znacznie bardziej interesująca jest linia serca. Taka gruba, solidna. To znaczy, że
przez całe życie będziesz kochał jedną dziewczynę.
Alek parska śmiechem.
Chodz tu do mnie mówi. Nie możemy marnować czasu.
Czasu mamy mnóstwo teraz całuję jego nadgarstek. Jeden, dwa, trzy& Trzy
rumiane bobasy. No więc czasu mamy mnóstwo, bo powiedziałam tacie, że nocuję u mojej przyja-
ciółki Marty.
Alek rozpromienia się i wyciąga do mnie drugą rękę. Kiedy podaję mu swoją, pociąga mnie
do siebie tak mocno, że upadam na łóżko.
Właz tu w tej chwili szepcze. Przytul się i daj mi się trochę przespać.
Zdejmuję dżinsy, skarpetki, golf i w samej bieliznie wślizguję się pod kołdrę. Kładę się na
boku, aby móc go głaskać i na niego patrzeć. Zmienił się. Włosy mu urosły. Klatkę piersiową
i ramiona ma& jakby bardziej męskie. Chyba nie żartował z tą siłownią. Opuszkami palców
leciutko masuję mu czoło, najpierw nad jedną, potem nad drugą brwią. Następnie robię to samo ze
skroniami. Gdy nachylam się, aby go pocałować, po miarowym oddechu poznaję, że zasnął.
Kiedy robi się ciemno, schodzę na dół, żeby poczytać. Lubię jesienne, ciemne popołudnia.
Na stoliku w salonie znajduję kolejną kartkę od Marty: Nie zapomnijcie dołożyć do pieca, bo
w nocy zrobi się zimno . Do licha, nie wiem, gdzie jest kotłownia.
W holu znajduję kalosze Marty i latarkę, zakładam na gołe ciało kurtkę i wychodzę. Przy
okazji zabieram Nukę na siusiu. Obchodzę dom i wreszcie znajduję drzwi z boku garażu. Jest!
Kiedy ładuję wielki kawał drewna do pieca, jestem z siebie dumna.
Po powrocie znajduję w holu zdezorientowanego Alka. Natychmiast bierze mnie w objęcia. [ Pobierz całość w formacie PDF ]