[ Pobierz całość w formacie PDF ]

myÅ›lÄ…c, że prawdopodobnie byÅ‚o to ich ostatnie spot­
kanie. Nie można było oczywiście wykluczyć spotkań
przypadkowych, ale uważaÅ‚a, że ich kontakty do ta­
kich powinny siÄ™ ograniczyć. Kiedy tylko przestaÅ‚ pa­
dać deszcz i upewniła się, że Raven zdążył odjechać,
powędrowała do hotelu po swoje przybory malarskie.
W zamku poprosił ją do siebie dyrektor.
- Dziś będzie dwoje specjalnych gości - wyjaśnił. -
PaÅ„stwo Hawkins pochodzÄ… ze Stanów i sÄ… przyjaciół­
mi Claudii, panny Willow. Byłbym wdzięczny, gdyby
postarała się pani przyjąć ich dziś wieczór jak najmilej.
- Oczywiście. Kiedy wraca panna Willow?
- Nie wiem, ale nie sądzę, by nastąpiło to szybko.
Nie ma pani nic przeciwko przejęciu jej wieczornych
obowiązków?
- Ależ nie, będę zadowolona. - Sarah niepokoiła się
jednak powrotem swej zwierzchniczki. ByÅ‚a Å›wiado­
ma, że panna Willow nie zaaprobowałaby jej na tym
stanowisku.
Podczas kolacji obowiązywał strój wieczorowy i
Sarah zdecydowaÅ‚a, że najodpowiedniejsza z jej skro­
mnej garderoby będzie krótka, aksamitna spódnica i
bluzka w stylu wiktoriańskim. Gęste blond włosy
splotła z tyłu, nadając fryzurze dziewiętnastowieczny
wyglÄ…d.
57
Tego wieczora Amerykanie pierwsi zeszli na dół na
kolacjÄ™. Po wzajemnej prezentacji pani Hawkins wy­
krzyknęła:
- Och, Tod, czy to nie prawdziwa angielska róża? I
w tej marzycielskiej, starożytnej oprawie! Będę tu
szczęśliwa, wiem o tym.
Wyciągnęła w teatralnym geście opalone ramię i
zaczęła obejmować nim wszystko: od olbrzymich mie­
dzianych kotłów, przez ruszt po młodego mężczyznę,
który wÅ‚aÅ›nie stanÄ…Å‚ za barem. Jej pÅ‚omienna, przejrzy­
sta sukienka była wspaniała - sama jednak miała około
trzydziestki i niezbyt ciekawÄ… twarz. Jej mąż zaÅ› wy­
glądał doskonale. Starszy od niej, miał kędzierzawe,
siwe wÅ‚osy i na tle swej żony sprawiaÅ‚ wrażenie blade­
go.
Pani Hawkins ciągnęła:
- Claudia ma tutaj autentycznÄ…, angielskÄ… perÅ‚Ä™, je­
stem tego pewna.
Przez jednÄ… strasznÄ… chwilÄ™ Sarah myÅ›laÅ‚a, że zno­
wu ma na myśli ją.
- MiÅ‚e miejsce - zgodziÅ‚ siÄ™ Tod Hawkins, rozglÄ…da­
jąc się powoli po pokrytym dębową boazerią pokoju. -
To co zwykle, Lindy? - spytał, gdy podeszli do baru.
Sarah zamówiła sok pomidorowy.
- Nie ma pani pojęcia, jak jestem szczęśliwa, że
panią poznałam - zwierzyła się cichym głosem Lindy
Hawkins. - Możliwość brania lekcji malarstwa będzie
dla mnie czymÅ› fantastycznym.
Sarah ucieszyła się, że tak łatwo zdobyła kolejną
uczennicÄ™.
58
Gdy pan Hawkins powróciÅ‚ z drinkami, Lindy pod­
niosła się i rzekła:
- Za sukces Sarah Martin. - Potem jednak zmarsz­
czyła brwi. - Martin? - powtórzyła. - Czyż nie taki
podpis widnieje na tym wspaniałym krajobrazie w
naszej sypialni? Tod, widziałeś go, prawda?
- Nie mogę nic powiedzieć na ten temat. Sztuka to
twoja specjalność.
Dopiero po chwili Sarah zrozumiała.
- O jaki obraz pani chodzi - spytała, nie chcąc wyjść
na idiotkę w rozmowie o jej własnych pracach.
- O ten śliczny kamienny domeczek nad rzeką.
Wspaniale został tam oddany efekt mglistości. Zanim
wyjadÄ™, musi mi pani pokazać, jak go osiÄ…gnąć - za­
śmiała się pani Hawkins.
"Nie ma więc wątpliwości" - pomyślała Sarah. To
było Sedgecombe i obraz był jednym z tych ośmiu,
które kupiła pani Douglas do swego hotelu. Czyż An-
drew Blair nie wiedział o tym, gdy zgłosiła się do
niego w sprawie pracy? Nie mogÅ‚a uwierzyć, by wy­
brała je Claudia Willow - widziała przecież przykład
jej smaku w wystroju jadalni. ByÅ‚a utrzymana w tona­
cji czarno-biaÅ‚ej. Czarne belki sufitowe, biaÅ‚e otynko­
wane Å›ciany, czarny dywan z ogromnymi biaÅ‚ymi sto­
krotkami, krzesła wyglądające tak, jakby obito je skórą
zebry. Lśniące, sięgające samej podłogi zasłony w
żebrowaty wzór, niemal zakrywający okna o szybkach
oprawionych w ołów.
Kiedy dyrektor spytał, jakie jest jej zdanie na temat
tego wystroju, Sarah odparła:
59
- Bardzo dramatyczny, choć nieco niespodziewany
w Exmoor.
- Taka właśnie jest Claudia - dramatyczna i pełna
niespodzianek - odparł sucho.
Sarah miała się wkrótce przekonać, jak prawdziwe
były te słowa.
Następnego ranka świeciło gorące, póznowiosenne
słońce. Mogła więc wyjść z czwórką swoich uczniów
na Å›wieże powietrze. Wszyscy byli peÅ‚ni zapaÅ‚u; umó­
wiwszy siÄ™ z nimi na nastÄ™pny dzieÅ„, wróciÅ‚a po zajÄ™­
ciach do stróżówki bardzo podniesiona na duchu.
Kiedy wieczorem spotkała Blaira, zapytała o swoje
obrazy. Miała wrażenie, że w jego spojrzeniu pojawiła
się niepewność. A może był to tylko wymysł jej
wyobrazni?
- Nie, rzeczywiście o nich nie wspomniałem. A pani
doszła zapewne do wniosku, że dostała tę pracę tylko
dlatego, że o nią poprosiła, prawda?
- A nie było tak?
- OczywiÅ›cie, że nie. RozmawiaÅ‚em z kilkoma inny­
mi artystami.
Wiedziała, że to prawda i opuściła jego biuro trochę
uspokojona. WydawaÅ‚o jej siÄ™ jednak, że najważniej­
szą rzeczą jest to, iż zajęcia z gośćmi mają spore
powodzenie. A miaÅ‚y bez wÄ…tpienia, jeÅ›li wierzyć wy­
lewnej Lindy Hawkins, z którą rozmawiała pięć minut
wcześniej. Zasypana komplementami Sarah musiała
zmienić temat rozmowy, pytając Toda o łowienie ryb.
Podczas przyjÄ™cia obserwowaÅ‚a uważnie drzwi wej­
Å›ciowe. Nagle zobaczyÅ‚a samotnÄ… kobietÄ™, która stanÄ™­
ła w progu i rozglądała się po zatłoczonym pokoju. Nie
60
pasowaÅ‚a do żadnego z zaproszonych goÅ›ci, a ponie­
waż trzymaÅ‚a w rÄ™ku walizkÄ™ podróżnÄ…, Sarah podesz­
ła do niej i zapytała:
- Czy mogę w czymś pani pomóc? Recepcja jest
tam.
Kobieta byÅ‚a drobna, lecz wyglÄ…daÅ‚a groznie. Zmie­
rzyÅ‚a Sarah zimnym spojrzeniem, rzuconym spod dÅ‚u­
gich, ciemnych rzęs.
- Wiem, gdzie jest recepcja. Kim pani...?!
- Claudio, kochanie! - Lindy Hawkins podbiegła do
nich z rozpostartymi ramionami i złożyła pocałunek na
nieskazitelnych policzkach nowo przybyÅ‚ej. Ta spoj­ [ Pobierz caÅ‚ość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • arachnea.htw.pl