[ Pobierz całość w formacie PDF ]

metalu. Korytarze rozgałęziały się w kierunku drzwi laboratoriów i biur wyposażonych w skanery biometryczne, choć tu i tam wciąż widać było
prawdziwe staromodne zamki z SolZiemi. W większości przypadków nie miałem pojęcia, co się kryje w tych pomieszczeniach - Najstarszy nigdy
nie poświęcił czasu na wytłumaczenie mi zawiłości pracy naukowców i sterników. Słyszałem tylko, że znaczenie każdej funkcji jest uzależnione od
tego, gdzie się ją sprawuje. Biura w pobliżu grawiszybu są najmniej istotne; ich pracownicy zajmują się między innymi sterowaniem pogodą i
analizą gleby. Jednak idąc w głąb korytarza, dociera się do ważniejszych laboratoriów. Jak dotąd nie zdarzyło mi się jeszcze zawędrować dalej
niż mniej więcej do jego połowy, gdzie prowadzone są badania nad lampą solarną.
Najstarszy maszerował jednak na sam koniec korytarza. Moja noga nigdy tu nie postała, a co dopiero za tymi drzwiami. Ponieważ jednak nie raz i
nie dwa oglądałem plany statku, wiedziałem, co znajduje się po drugiej stronie: siłownia, gdzie naukowcy analizują problemy fizyki nuklearnej,
prowadząca prosto do maszynowni i potężnego silnika, który napędzał  Błogosławionego . Dalej była kabina nawigacyjna. Najstarszy mówił, że
mogą tam wchodzić tylko najważniejsi sternicy - ci, którzy już za czterdzieści dziewięć lat i dwieście sześćdziesiąt trzy dni... Zaraz, nie, za
siedemdziesiąt cztery lata i dwieście sześćdziesiąt trzy dni posadzą statek na nowej planecie. Siedemdziesiąt cztery lata... Niech to gzyf.
Najstarszy zeskanowal odcisk kciuka przy drzwiach siłowni.
- Najstarszy/Starszy, dostęp przyznany - odezwał się miłym głosem komputer.
Przystanąłem. Nigdy tu nie byłem, ale Najstarszy skierował się prosto do drzwi po przeciwnej stronie pomieszczenia. Gdy je otworzył, do moich
uszu dobiegł niski, głęboki pomruk pracujących maszyn.
Wreszcie na własne oczy ujrzę silnik.
W maszynowni było gorąco jak w piekarniku. Szarpnąłem za kołnierz koszuli i podciągnąłem rękawy, ale Najstarszy nie sprawiał wrażenia, że zle
się tu czuje. Wokół nas biegali naukowcy. Niektórzy trzymali jakieś fiolki albo metalowe pojemniki i prawie wszyscy nosili pod pachami plastpleje,
na których wyświetlały się poważnie wyglądające wykresy i diagramy.
- No chodz - zawołał mnie Najstarszy.
Ale ja stałem jak zaczarowany.
Widziałem teraz wyłącznie kolosa znajdującego się pośrodku maszynowni -
wpuszczony w podłogę ogromny silnik.
Z jakiegoś powodu nigdy nie próbowałem sobie wyobrazić, jak wyglądał silnik w maszynowni. To znaczy, jasne, wiedziałem, że tu stoi, ale nigdy o
nim zbyt wiele nie myślałem. Podczas jednej z lekcji Najstarszy tłumaczył mi, że jest to właściwie reaktor jądrowy zasilany uranem. Urządzenie,
które przed sobą widziałem, przypominało raczej olbrzymią probówkę; z jej szczytu wychodziły metalowe rury, które okręcały się wokół
metalowego korpusu. Pracy silnika towarzyszyło nieprzerwane wrrrszastwrrrszast. Tak brzmiał puls  Błogosławionego .
- Jest głośny - stwierdził Najstarszy, dostrzegłszy powód mojego rozkojarzenia. -1 na dodatek śmierdzi.
Dopiero teraz wyczułem dziwny zapach smaru i środka do czyszczenia.
- Jest piękny...
Najstarszy parsknął śmiechem, przyglądając mi się w skupieniu.
- Nie jest. - Przeniósł wzrok na silnik. - To najbrzydsza rzecz, jaką kiedykolwiek widziałem - powiedział płaskim głosem. - Wiesz, jaki to rodzaj
silnika?
- Jądrowy.
Przewrócił oczami.
- A konkretniej?
Przypomniałem sobie schemat z Sali Nagrań.
- Reaktor szybki chłodzony ołowiem? - próbowałem zgadnąć.
Najstarszy wyciągnął z kieszeni model silnika, który znalazłem na biurku w jego kwaterze, gdy wkradłem się do środka. Otworzył go, żebym mógł
się przyjrzeć miniaturowym wnętrznościom maszyny. Z żyłami, organami i niespiesznym warkotem życia silnik wyglądał jak żywy organizm.
- Wykorzystuje do działania uran - wyjaśnił Najstarszy - który wchodzi tędy do silnika i przechodzi tutaj... - Wskazał na niewielką skrzynkę za
korpusem przypominającym probówkę, podłączoną do niego za pomocą rur i kabli. - Uran jest przetwarzany w końcowej części jądrowego cyklu
paliwowego, co powinno nam pozwolić korzystać z tych samych zasobów paliwa praktycznie bez końca.
Mojej uwadze nie umknęło kluczowe słowo:  powinno .
- A w rzeczywistości jest inaczej? - spytałem.
- Faza przetwarzania cyklu paliwowego nie działa tak, jak zakładaliśmy - odparł
Najstarszy. - A to właśnie ona ma zapewnić, że paliwo nie straci swojej wydajności.
- Ale nie zapewnia?
Pokręcił głową.
- Dlaczego? - naciskałem. Zauważyłem, że chce odwrócić wzrok, ale patrzyłem mu prosto w oczy.
- Tak w skrócie? Lecimy coraz wolniej i wolniej. Z początku zwolniliśmy do osiemdziesięciu procent maksymalnej prędkości, następnie do
sześćdziesięciu. Obecnie udaje się nam czasem osiągnąć pułap czterdziestu procent, ale zwykle jest gorzej.
- To dlatego potrzebujemy trochę więcej czasu, żeby dotrzeć na nową planetę?> Najstarszy prychnął - po raz pierwszy, odkąd weszliśmy do
maszynowni, zdradzając jakiekolwiek emocje.
- Trochę? Chodzi ci o te dwadzieścia pięć lat? Zeby tylko... Nie pokonaliśmy nawet połowy drogi. W tej chwili mamy dwieście pięćdziesiąt lat
opóznienia.
63
AMY
Na trzecim piętrze czekał na nas Doktorek. Nie był zaskoczony naszym widokiem, w związku z czym doszłam do wniosku, że pielęgniarka z
recepcji musiała się z nim skontaktować za pomocą guzika za uchem. Wiedziałam, że nie można jej ufać.
- Steela, co słychać? - spytał fałszywie radosnym tonem. - Amy, poradzę sobie sam, możesz wrócić do swojej kwatery.
- Dzięki, ale ja zostaję - oświadczyłam, czując, jak Steela zaciska palce na moim ramieniu.
- Słucham? - Doktorek był wyraznie zaskoczony.
- Zostaję ze Steelą.
- Ale...
- Chcę, żeby ze mną została - odezwała się nagle Steela drżącym głosem.
Doktorek zmarszczył brwi.
- Nigdzie się stąd nie ruszam - rozwiałam jego nadzieje. Jego usta zbielały.
- Zwietnie - mruknął i popatrzył na plastplej, który trzymał w ręce. - Aóżko numer trzydzieści sześć jest wolne. - Odwrócił się w stronę trzecich drzwi
w głębi korytarza. Nie było przy nich skanera biometrycznego i lekarz wyjął z kieszeni spory żelazny klucz.
Weszliśmy do dużej sali. Mieściło się w niej dziesięć łóżek - pięć pod jedną i pięć pod drugą ścianą. Doktorek zaprowadził Steelę do łóżka na
końcu sali, jedynego, które nie było zajęte.
- Czekaliśmy na ciebie - powiedział do Steeli. Dreszcz przebiegł mi po plecach. - O
wiele łatwiej jest załatwić całą salę od razu - mruknął.
Wskazał na starannie poskładaną koszulę szpitalną, która leżała na łóżku. Steela spojrzała na mnie. Trzymała się kurczowo mojego ramienia, a ja
nie chciałam, żeby puściła.
A kiedy w końcu rozluzniła palce, miałam wrażenie, że się ze mną żegna.
Tymczasem Doktorek stał pośrodku sali, jakby wszystko było w porządku. Steela drżącymi dłońmi rozpięła pierwszy guzik tuniki.
- Nie sądzi pan, że ona ma prawo do odrobiny prywatności? - syknęłam do Doktorka, ale on chyba nie zarejestrował moich słów, więc złapałam
go za ramię i obróciłam. [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • arachnea.htw.pl