wyglądała jeszcze gorzej. Jej wnętrze musiało ulec kompletnemu zniszczeniu, tak że do
środka mógł dostać się jedynie ktoś niezbyt duży.
Lina... usłyszałem w głowie kolejne polecenie. Podaj mi linę...
Przedarłem się przez dymiące zgliszcza, stanąłem tuż przy dziurze w poszyciu
i podałem mu jedną z lin, których użyłem wcześniej do zejścia z ogromnego drzewa.
Poczułem, jak sznur napiął się pod jakimś ciężarem i zacząłem ostrożnie wyciągać go
w górę.
W otworze ukazała się broń, którą znalazłem wcześniej na pokładzie. Pochwyciłem
ją szybko. Jakakolwiek by była, zawsze dawała pewne poczucie bezpieczeństwa. Nie
pasowała do ręki i doszedłem do wnioski, że nie stworzono jej z myślą o ludzkiej dłoni.
Nigdzie nie dostrzegłem spustu ani cyngla, jakich spodziewałbym się w normalnym
laserze lub ogłuszaczu. Znalazłem tylko trudny do przesunięcia przełącznik. Bez
namysłu wycelowałem w stertę gałęzi i odpaliłem.
Broń zabłysła słabiutkim światłem i na tym koniec. To, co ją zasilało, teraz nie miało
już dość mocy, żeby zadziałać. Urządzenie nie było bardziej niebezpieczne od zwykłej
pałki, której używał tubylec. Powiedziałem o tym Eetowi.
Nie wydawał się zbytnio rozczarowany. Ponownie zanurkował w głąb kapsuły,
a ja spuściłem mu linę. W końcu udało nam się wydobyć kilka wciąż zdatnych do
użycia przedmiotów. Wśród nich znajdował się baniak z napojem, ostro zakończone
narzędzie, długie na jakieś trzydzieści centymetrów, którym można było ciąć, i wreszcie
zwinięty kawałek materiału, prawdopodobnie wodoodpornego, z którego można było
uformować mały pakunek, a po rozwinięciu użyć do ochrony przed deszczem.
62
Wśród porozrzucanych gałęzi nazbierałem kilka strąków, wyłuskałem nasiona
i wrzuciłem do drugiego baniaka, który zdążyliśmy już opróżnić. Zanim zdecydowaliśmy
się, w którą stronę iść dalej, posililiśmy się trochę.
Nie było sensu włóczyć się wokół statku. Gdyby kapsułę wyprodukowali ludzie,
moglibyśmy ustawić sygnał alarmowy i czekać na odzew, choć i wówczas ratunek byłby
jedynie kwestią szczęśliwego zbiegu okoliczności. Obecnie jednak nie mogliśmy liczyć
nawet na to.
Dokąd teraz? spytałem, składając materiał. Dokąd...? powtórzyłem.
I po co? dodałem w myślach.
Eet ponownie wspiął się na zniszczoną kapsułę. Pokręcił głową. Jego nozdrza
poruszały się szybko, jakby chciał wyczuć dalszą drogę. Jeśli chodzi o mnie, nie
wiedziałem, w którą stronę zwrócić się w tej głuszy. Mogliśmy tułać się tu aż do śmierci
i nigdy nie znalezć właściwej drogi.
Woda zaczął rzeka... jezioro... Jeśli uda nam się odszukać...
Rzeka oznaczała nowe możliwości. Jednak dokąd mogły nas one zaprowadzić?
A przede wszystkim jak tu znalezć rzekę? Nagle olśniło mnie.
Zcieżka wydeptana przez zwierzęta!
Z pewnością stworzenia duże na tyle, aby utorować sobie drogę w buszu, potrzebowały
wody. I prawdopodobnie ścieżka, którą widzieliśmy, prowadziła do wodopoju.
Eet podbiegł do mnie wzdłuż zniszczonej kapsuły.
Słuszna uwaga. Zeskoczył ze statku wprost na moje ramiona, prawie mnie przy
tym przewracając. Na lewo... Nie, bardziej w tę stronę łapą wskazał mi kierunek.
Zcieżka pokazywana przez niego biegła bardziej na lewo od tej, którą sam
wydeptałem.
Gdy oddaliliśmy się nieco od miejsca upadku kapsuły, obejrzałem się za siebie. Choć
spoczywający na mych barkach Eet zasłaniał mi część widoku, nie uszło mojej uwagi,
że zostawiliśmy po sobie bardzo wyrazne ślady. Byle kto mógł nas wytropić. A już na
pewno nie będzie miał z tym problemów człekokształtny, uzbrojony w maczugę łowca.
Ta dziura w poszyciu z pewnością przyciągnie jego uwagę. A stąd będzie mógł bez
trudu ruszyć naszym tropem.
Splot wydarzeń, na który nie mamy wpływu. Musimy zachować czujność
stwierdził Eet.
On sam z pewnością pozostawał czujny przez cały czas. Wiercił się okropnie, co nie
bardzo mi się podobało. Ponieważ był coraz cięższy, bałem się, że w jakimś momencie
stracę równowagę. Brnąłem jednak przed siebie, wycinając drogę nożem, który Eet
wyciągnął z kapsuły.
Gdyby nie Eet, droga byłaby o wiele bardziej męcząca. Musiałbym co chwila omijać
splątane pędy winorośli. Jednak mój towarzysz zdawał się wiedzieć, dokąd zmierzamy.
Co jakiś czas, gdy przystawałem, on czujnie łapał wszelkie zapachy i mówił mi, którędy
należało iść dalej. W pewnym momencie omal nie wpadłem do niewielkiego wgłębienia.
63
Biegła nim ścieżka wydeptana przez zwierzynę. Najwyrazniej coś lub ktoś często jej
używał. Wszędzie pełno było śladów kopyt, racic i łap, które mieszały się i nakładały na [ Pobierz całość w formacie PDF ]