[ Pobierz całość w formacie PDF ]

cownicy Muzeum. Ten, nie zawaham się powiedzieć, historyczny akt darowizny kufra
dokona się tutaj i będziesz miał zaszczyt być jego świadkiem.
 Tutaj?  zdziwił się Marek.  Dlaczego tutaj?
 Ze względów bezpieczeństwa, moje dziecko. Rzecz w tym, że jestem śledzony.
Już od dłuższego czasu inwigilują mnie podejrzani osobnicy, niewątpliwie ludzie z orga-
nizacji przestępczej, żerującej na rynku dzieł sztuki. Być może zausznicy Wieńczysława
Nieszczególnego i Bogumiła Kadrylla, lub nawet oni sami, oczywiście w maskującym
przebraniu. To specjaliści od charakteryzacji.
 I naprawdę stryj uważa, że chodzi im o ten kufer jako. . . jako dzieło sztuki?
 Najwyższej sztuki, chłopcze!  zasapał Dionizy.  Budzące niezdrowe żą-
dze kolekcjonerów, a także nieposkromione apetyty złodziei starożytności, przedmiot
szczególnego podziwu prawdziwych znawców. . . Dlatego przez ostatnie dni żyłem bez
103
przerwy w nerwach. Aby zmylić tropy wymknęliśmy się z kufrem z hotelu bocznym
wyjściem, kuchennymi schodami, że tak powiem, z duszą na ramieniu, ale chyba nie-
zauważeni. . . no i szczęśliwie jesteśmy tutaj. Specjalnie wybrałem to miejsce dla aktu
przekazania, bo nie rzuca się w oczy. . . Spokojne mieszkanko, pospolity blok, jakich
wiele, sądzę, że oko Nieszczególnego też tu nie sięga. . .
 Myśli stryj?
 Jestem pewien i nareszcie oddycham spokojnie, czuję się rozluzniony jak za-
wodnik na mecie. Do pełnego relaksu przydałoby się odświeżyć co nieco, a ty dasz mi
potem coś na ząb, przekąsiłbym trochę przed kolacją  to mówiąc stryj Dionizy znikł
z małym neseserem w drzwiach łazienki. Po chwili dobiegł stamtąd Marka plusk wo-
dy i wesoły śpiew Dionizego, który zabawnym falsetem usiłował wykonać arię Figara
z opery Rossiniego.
Z kuchni wyskoczył prezes Baruszyński. Z białą obwódką wokół ust wyglądał jak
klown. Marek spojrzał na niego ze wstrętem. Aobuz pod pozorem szukania węży mysz-
kował po mieszkaniu, spenetrował lodówkę i wypił stamtąd resztę śmietany.
 To ja już sobie pójdę  oświadczył bezczelnie oblizując pulchne wargi.
104
 Jak to pójdziesz?  zdenerwował się Marek.  A węże?
 Spokojna głowa  uspokoił go Baruszyński  znajdą się. Powyłażą w nocy,
będą szukać ciepła i wejdą wam do łóżek.  To powiedziawszy pośpieszył do wyjścia.
 Hej, ty, Baruch stój!  Marek skoczył za nim, ale grubas już dopadł do drzwi.
Tu omal nie zderzył się z jakimiś trzema drabami w panterkach, lecz udało mu się
przytomnie dać nura pod ich nogi i wypaść na schody.
 Co to?! Kim panowie są?  wybełkotał wystraszony Marek na widok pakują-
cych się do mieszkania intruzów z pistoletami w rękach.
 Cześć, smyku!  rzekł przyjaznie największy z drabów, rudawy blondyn o opły-
wowych kształtach.  Przybywamy na wezwanie. Firma  Minotaur , Gienio Kotowski
do usług  przedstawił się.  Pospolicie nazywają mnie Gargamelem. Ty też możesz
tak do mnie mówić. . .
 Ja nikogo nie wzywałem. . .  jęknął Marek.
 Był alarm, smyku. Urządzenie zadziałało bezbłędnie, zarówno dzwiękowo jak
wizualnie. Mój szef, Lal Trel, który cię mile wspomina, przysłał mnie tu, bym cię bro-
105
nił. . . bo monitory ukazały buszujących po mieszkaniu opryszków, widzieliśmy także
osobnika, który terroryzował wężami. . .
 To niezupełnie tak, to byli moi koledzy. . .  próbował wyjaśnić Marek, ale
ochroniarze rozbiegli się już po mieszkaniu.
Z łazienki wyszedł Dionizy, już odświeżony i pachnący, gwiżdżąc melodię z opery
Carmen Bizeta.
W tej samej chwili dwu ochroniarzy, duży i większy, rzuciło się na niego z wycią-
gniętymi spluwami.
 Stać! Jest pan aresztowany! Ręce na kark i pod ścianę!  krzyknął duży.
 Ależ panowie, co wy. . . to jakieś nieporozumienie  próbował tłumaczyć stryj,
ale oni nie słuchali.
 Rozkrok!  wrzasnął większy i nie czekając aż Dionizy zastosuje się do we-
zwania próbował go obmacać i sprawdzić, czy nie ma broni. To był błąd. Ochroniarz
nie wiedział z kim ma do czynienia. Stryj z łatwością obezwładnił go od razu swoim
niezawodnym chwytem i zacisnął mu ramię pod gardłem. Niestety tym razem i Dio-
106
nizemu nie na wiele się to zdało. Dwaj pozostali ochroniarze natychmiast wycelowali
w niego pistolety.
 Puść człowieka!  ryknął Gargamel i na znak, że nie żartuje, oddał strzał ostrze-
gawczy w ścianę. Oddał strzał i osłupiał, gdyż natychmiast z otworu po kuli trysnęła
fontanna podejrzanej cieczy o zapachu bimbru prosto w oczy i w łysinę starszego pana.
To nieco zdeprymowało stryja i ochłodziło jego bojowe zapały. Uznał, że ma do czynie-
nia z podstępnymi, bezwzględnymi typami, którzy prócz broni konwencjonalnej stosują
broń chemiczną. Zaniechał więc na razie demonstrowania swoich przewag fizycznych
i ograniczył się do protestów słownych.
 To bezprawie! To naruszenie nietykalności! %7łądam natychmiast wyjaśnień!
 To mój stryj!  oburzył się Marek.  To Dionizy, a nie żaden opryszek. Czego
chcecie od niego?
 Niestety dałeś się nabrać, smyku  rzekł z łagodnym uśmiechem Gargamel.
 Ja? Nabrać?!
 To nie jest twój stryj, to przebrany za twojego stryjka niebezpieczny przestępca.
 Przebrany? Za stryja  wybełkotał Marek.
107
 To jego stary numer, przebierać się, zmieniać powierzchowność. . . lecz jednej
rzeczy nie potrafi zmienić. . .
 Nie. . . nie. . .  przerwał wzburzony Marek  to niemożliwe. . . ja znam stry-
ja. . . poznałbym. . . to pomyłka.
 O pomyłce nie może być mowy  uśmiechnął się pobłażliwie Gargamel.  Czy
czujesz ten zapach bijący od niego?
 Zapach?!
 Intensywny zapach jaśminu! Gdybyś był obeznany ze światem przestępczym
stolicy tak jak my, wiedziałbyś, że zapach jaśminu nieomylnie wskazuje, że mamy do
czynienia z doktorem Bogumiłem Kadryllem, niezwykle utalentowanym i wykształco-
nym złodziejem. Pracuje on zawsze w stroju wizytowym, jakby właśnie wracał z eks-
kluzywnego przyjęcia, o właśnie tak jak ten pan tutaj, który podaje się za twojego stryja
i roztacza wokół siebie zapach jaśminu, też dokładnie jak ten pan, gdyż zwykł był przed
każdą akcją zraszać się obficie perfumami, względnie wodą kwiatową o tym właśnie
zapachu. Jest to niewątpliwie niebezpieczna słabość, rzekłbym  nałóg, od którego
nie może się uwolnić. Znakomity i niezaprzeczalny autorytet w tych sprawach, nieza-
108
pomniany detektyw Hippollit Kwass przepowiedział, że ta słabość prędzej czy pózniej
musi doprowadzić doktora Bogumiła Kadrylla do zguby, co właśnie stało się dzisiaj,
tutaj i teraz! Z naszym chlubnym udziałem. Detektyw Kwass byłby z nas dumny. . . Jest [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • arachnea.htw.pl