[ Pobierz całość w formacie PDF ]

głęboka, dudniąca muzyka, jak gdyby ktoś uderzał w gong, a jego towarzysze w obciągnięte
miękką skórą bębny. Jak przez mgłę widziałam świat sztywnych, płaskich i obcych malowideł
na ścianach. Otaczały mnie malowane oczy. Piłam krew! Wypijałam krew małego, trzęsącego
się człowieka, który klęczał przede mną, jakbym była Matką Izydą.
Zbudziłam się, wzięłam stojący przy łóżku duży dzban wody i cały wychyliłam. Piłam
wodę, by ugasić i pokonać pragnienie ze snu. Było mi niedobrze.
Szukałam w pamięci. Czy w dzieciństwie miałam takie sny?
Nie. A te sny niosły w sobie żar wspomnień. Wspomnień o inicjacji w przeklętej
świątyni Izydy, która była wtedy jeszcze modna. Zostałam upojona winem, skąpana we krwi
zabitego byka i wirowałam jak szalona. W głowie szumiało mi od litanii do Izydy.
Przyrzeczono nam powtórne narodziny!  Nigdy nie mów, nigdy nie mów, nigdy nie mów& 
Jak nowicjusz mógł powiedzieć cokolwiek na temat rytuałów, kiedy był tak pijany, że mało co
pamiętał?
Izyda przyniosła mi wspomnienia uroczej gry lir, fletów, tamburynów, wysokich,
magicznych dzwięków metalowych strun sistrum, które trzymała sama Matka. Przez głowę
przemykały niejasne wspomnienia o tamtym nagim tańcu krwi, o nocy wzniesienia się do
gwiazd, ujrzenia życia w obrębie gwiezdnych cyklów, pogodzenia się na małą chwilkę z
nieustannymi zmianami księżyca, wschodami i zachodami słońca. Objęcia kobiet. Miękkie
policzki, pocałunki, kołyszące się w jednym rytmie ciała.
- %7łycie, śmierć, powtórne narodziny to nie żaden szereg cudów - mówiła kapłanka. -
Cudem jest pojęcie tego i pogodzenie się z tym. Dokonanie przemiany we własnym sercu.
Z całą pewnością nie piliśmy żadnej krwi! A byk był jedynie ofiarą dla celów inicjacji.
Nie prowadziliśmy bezradnych zwierząt do ukwieconych ołtarzy, nie, nasza Błogosławiona
Matka nie prosiła nas o nic takiego.
Teraz, na morzu, leżałam i starałam się nie usnąć, żeby uniknąć tych snów.
Gdy ulegałam znużeniu, nadchodził sen, a z nim marzenia, które jak gdyby tylko
czekały na chwilę, kiedy zamknę oczy.
Leżałam w złotej komnacie. Piłam krew, krew z gardła boga, takie miałam wrażenie,
chóry śpiewały czy zawodziły - był to głuchy, monotonny dzwięk, nie do końca godzien
nazwania muzyką, a gdy się nasyciłam, bóg, czy kimkolwiek była owa dumna istota o
jedwabistej skórze, uniósł mnie i złożył na ołtarzu.
Wyraznie czułam chłód marmuru. Uświadomiłam sobie, że nie mam nic na sobie. Nie
czułam żadnego zawstydzenia. Gdzieś z oddali, odbijając się echem od ścian ogromnych
pomieszczeń, dobiegł kobiecy płacz. Byłam pełna krwi. Zawodzący zbliżyli się, trzymając
niewielkie lampki oliwne z gliny. Otaczające mnie twarze były ciemne, na tyle ciemne, że
mogły należeć do mieszkańców odległej Etiopii lub Indii. Albo Egiptu. Patrz. Malowane oczy!
Obejrzałam swoje dłonie i ramiona. Ciemne. Byłam jednak osobą, która leżała na ołtarzu, i
mówię  osoba , bo zdałam sobie sprawę, co bynajmniej nie zaburzyło przebiegu snu, że byłam
mężczyzną. Czułam rozdzierający ból. Bóg rzekł:
- Teraz wypijesz po trosze krwi każdego z nas.
Dopiero po obudzeniu błyskawiczna przemiana w mężczyznę napełniła mnie
zdumieniem. Ogarniało mnie przeczucie egipskiej tajemnicy - widzianej w złotych posągach
wystawianych na sprzedaż na targowisku, gdy tancerki z Egiptu występowały na bankietach, z
czarnymi konturami oczu i w czarnych perukach z warkoczami, podobne do żywych posągów
szepczących w swym tajemniczym języku. Co myślały o naszej Izydzie w rzymskim stroju?
Dręczyła mnie tajemnica; coś tu sprzeciwiało się rozumowi. Ogarnęło mnie dokładnie
to, czego rzymscy cesarze tak bardzo obawiali się w egipskich i orientalnych kultach:
tajemnica i emocje, które walczą o lepsze z rozumem i prawem.
Moja Izyda była w gruncie rzeczy rzymską, uniwersalną boginią, Matką nas wszystkich,
a jej kult rozprzestrzeniał się w świecie greko - rzymskim na długo przed pojawieniem się w
samej stolicy. Nasi nieszczęśni kapłani byli Grekami i Rzymianami. Zbór też składał się z
Greków i Rzymian.
Coś odezwało się w głębi umysłu. Mówiło:  Pamiętaj . Był to cichutki, rozpaczliwy
głosik, który błagał mnie o  pamiętanie dla mojego własnego dobra.
Lecz pamiętanie rodziło tylko pomieszanie myśli. Znienacka między rzeczywistością
kajuty na okręcie i kołyszącego morza a jakimś mrocznym i przerażającym światem świątyń,
pokrytych magicznymi słowami, opadła zasłona. Długie, wąskie, jakby wykute z pięknego
brązu twarze. Usłyszałam szept:  Strzeż się kapłanów Ra: to kłamcy .
Zadrżałam. Zamknęłam oczy. Królowa Matka związana i przykuta łańcuchami do [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • arachnea.htw.pl