[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Maureen wyprowadziła się z domu. Z rozpaczy zacząłem się upijać. Stale zaglądałem do butelki.
Nasz oddział wpadł w zasadzkę. Nie zdążyłem w porę umknąć. Z ręki została mi miazga. Mieliśmy
w grupie lekarza; to on dokonał amputacji. Musiał, bo wdało się już zakażenie. W pobliżu był
mały ośrodek medyczny, w którym dano nam narzędzia, antybiotyki. Nie jest to wspomnienie, do
którego chętnie wracam.
Sarina ponownie wbiła wzrok w rysunek córki.
- Nikt o tym Bernardette nie opowiadał.
- Nie jestem głupi. Zdaję sobie z tego sprawę.
Przygryzła wargę.
- Przepraszam. Tym rysunkiem... Ona nie chciała ci sprawić przykrości.
- Tak sądzisz? - Roześmiał się gorzko.
- Twoja córka mnie nienawidzi. Uważa za wroga. Po wejściu do bufetu najpierw posłała mi
mrożące krew w żyłach spojrzenie, a potem przystąpiła do rysowania.
- Bernardette nie jest mściwym dzieckiem...
- oznajmiła Sarina. - Ona nigdy by... - Urwała. Wiedziała, że córka łatwo wpada w złość.
- W porządku, nie mówmy o tym. - Nagle coś mu się przypomniało. - Słuchaj, dlaczego nie
wynajęłaś prywatnego detektywa, żeby odnalazł ojca małej? Ten drań powinien płacić alimenty.
Zatrzepotała rzęsami. Z całej siły starała się zachować neutralny wyraz twarzy.
- Po urodzeniu dziecka naprawdę nie miałam do tego głowy - rzekła cicho.
- Ale teraz sytuacja się zmieniła. - Przysiadł na krawędzi biurka. - Jeśli chcesz, ja się mogę
tym zająć.
- Nie chcę, dziękuję. - Unikała jego wzroku.
- To stare dzieje.
- Ale skoro nie stać cię na świetlicę... W jej oczach pojawił się błysk gniewu.
- To nie twoja sprawa!
- - Mylisz się. Wszystko, co ma związek z Ritter Oil, jest moją sprawą. - Wstał. - Zwłaszcza
teraz. Uzbrojeni handlarze narkotyków ganiają po terenie...
- Słyszałam o strzelaninie w magazynie. Podobno Jodie Claybum uratowała ci życie? - Nie
wspomniała, że na wieść o tym zdarzeniu o mało nie zemdlała. Mógł zginąć, zanim go ponownie
zobaczyła! Tyle przez niego wycierpiała, tyle wylała łez, a mimo to nie potrafiła przestać o nim
myśleć.
- Owszem. Również Hunterowi i Cobbowi - potwierdził. - Ci dranie się nie patyczkują.
Strzelają do każdego, kto im stanie na drodze. Do mężczyzn, kobiet, dzieci, bez różnicy.
O ludziach zajmujących się przemytem i rozprowadzaniem narkotyków wiedziała więcej,
niż podejrzewał.
- Nie sądzę, żeby przypuścili szturm na bufet - mruknęła.
- Tydzień temu pewnie bym się z tobą zgodził.
Nagle stanął tuż koło niej. Zaskoczona jego bliskością, nie cofnęła się. Wpatrywał się w nią
gniewnym wzrokiem. Wrócił pamięcią do tamtego wieczoru przed laty. Leżała na łóżku, z włosami
rozrzuconymi na poduszce, śliczna, podniecona. Delikatnie dotknął jej brzucha. Jęknęła cicho,
potem nieco głośniej...
Zdławił przekleństwo. Sarina nadal spogląda na niego z pożądaniem w oczach! Chryste! Po
tym, co jej zrobił?! Uniósł prawą rękę i przyłożył do jej policzka.
- Popełniłem w życiu dużo błędów - szepnął.
- Nie zastanawiałem się nad konsekwencjami...
Jego bliskość i dotyk wytrąciły ją z równowagi. Czuła się bezsilna. Z jednej strony chciała
się odsunąć, a z drugiej...
- Oboje z Maureen niejednej osobie zniszczyliście życie - stwierdziła. - Trochę za późno na
wyrzuty sumienia.
- Zniszczyliśmy? To znaczy? Zacisnęła zęby.
- Może kiedyś się o wszystkim dowiesz. Zadrżała, gdy delikatnie przeciągnął palcem po jej
dolnej wardze. Obserwował jej reakcję z zafascynowaniem.
- Upijałem się do nieprzytomności - rzekł ni stąd, ni zowąd. - Wdawałem się w bijatyki.
Traciłem jedną pracę za drugą. Sięgnąłem dna. Wreszcie mój najlepszy kumpel zmusił mnie do
leczenia. W trakcie terapii zrozumiałem, że zmierzam do samozagłady. Miałem obsesję na
punkcie Maureen. Długo trwało, zanim stanąłem na nogi.
Odsunęła się. Maureen. Znów Maureen. Dlaczego po tylu latach nie potrafiła przejść nad
tym do porządku dziennego? Dlaczego to wciąż boli?
- Może wróciłaby do ciebie, gdybyś się nie upijał.
- Nie chciała mieć ze mną dzieci - powiedział głosem przepojonym bólem. - Była przeciwna
mieszaniu ras.
Sarina ugryzła się w język. Bała się, że powie coś, czego będzie żałować.
- Okazało się, że jestem bezpłodny. Może to i lepiej. Praca, którą wykonywałem, nie bardzo
sprzyjała posiadaniu dzieci.
- Wielu wojskowych ma dzieci i jakoś im to nie przeszkadza - zauważyła.
- Sarino... - Zawahał się. - Z wojskiem to ja niewiele mam wspólnego.
- Jak to? A wtedy, kiedy ochraniałeś mojego ojca? Pracowałeś w wywiadzie wojskowym...
- To była przykrywka - przerwał jej. - Pracowałem w CIA. Razem z Hunterem. Byłem
specjalistą od walki z terroryzmem, zajmowałem się ochroną i prowadzeniem negocjacji z po-
rywaczami.
Przez chwilę milczała, usiłując przetrawić tę informację.
- To znaczy, że... że byłeś agentem? - spytała w końcu. - Szpiegiem?
- Można tak powiedzieć. - Wzruszył ramionami. - Twój ojciec miał tajne powiązania z ob-
cym rządem. Grożono mu. Dlatego poproszono nas o pomoc.
Zamurowało ją.
- Potem... wyjechałem za ocean. Pomagałem rządowi małego afrykańskiego państwa bronić
się przed przewrotem wojskowym. Niestety upiłem się, nie zachowałem należytej ostrożności i
straciłem rękę. - Nie wspomniał, że do Afryki wyjechał jako najemnik. Nie chciał jej zdradzać całej
swojej przeszłości. Może później...
Wzdychając głośno, Sarina oparła się o framugę drzwi.
- Bernardette to widziała - rzekła lekko speszonym tonem. - Nie zdawałam sobie sprawy, że [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • arachnea.htw.pl