wskazując tacę, którą trzymała Anna.
- To był pomysł wujka Bladego - oświadczyła dziewczynka.
- Naprawdę?
- Pomyślałem sobie, że może sprawi ci to przyjemność - bąknął,
wzruszając ramionami.
Anna postawiła tacę w nogach łóżka.
- Siadaj, Binny, plose - zarządziła.
Narzuciła Haven na ramiona szlafrok, po czym poprawiła poduszki,
podsuwając je pod plecy.
- Smacnego - powiedziała, podając Haven tacę.
Brady zamierzał wyjść z pokoju, bo chciał, żeby Haven mogła spokojnie
zjeść śniadanie, ale Anna przytrzymała go za rękę. Nie miał wyjścia, musiał
zostać, jeśli nie chciał zranić uczuć dziecka.
- 105 -
S
R
Przyglądając się, jak Haven je, poczuł się niczym anioł stróż. A więc tak
wygląda życie rodzinne, rozmarzył się. Po chwili jednak wrócił na ziemię,
uprzytomnił sobie bowiem, że nie było mowy o tym, aby stworzył z Haven
prawdziwą rodzinę. Choć zazwyczaj nie stronił od ryzyka, nie zamierzał narażać
się na niebezpieczeństwo, jakie wiązało się z zaangażowaniem uczuciowym.
- Było pyszne - oświadczyła Haven, odkładając nóż i widelec. - Możecie
mi zawsze robić śniadania.
- Jutlo tez? - spytała ochoczo Anna.
Haven roześmiała się i pogłaskała dziewczynkę po głowie.
- Jutro musisz iść do Centrum, więc nie będziesz miała czasu. A skoro już
mowa o czasie, to pora zacząć szykować się do kościoła.
- Ojej, Binny, cy naplawde tseba?
- Tak, moja droga - odparła zdecydowanie Haven.
- Ty tes pójdzies, wujku Blady? - zwróciła się do Brady'ego Anna.
Brady od lat nie był w kościele. Jako dziecko zwracał się do Boga z
prośbą o pomoc, ale jego modlitwy nie zostały wysłuchane. Nie miał jednak
sumienia odmówić dziewczynce, widząc jej błagalny wzrok.
Wszyscy w kościele wstali, by odśpiewać hymn na zakończenie mszy.
Haven nie potrafiła skoncentrować się na słowach pieśni. Wciąż myślała o tym,
co zdarzyło się tego ranka w kuchni, oraz o tym, że gdyby Brady nie wycofał się
w porę, poszłaby z nim do łóżka. Przeraziła się, że takie myśli chodzą jej po
głowie w świętym miejscu.
Ale jeszcze bardziej przerażało ją, że Brady budził w niej tak
niepohamowane pożądanie. Nie była w stanie mu się oprzeć. Wystarczyło, że na
nią spojrzał, a od razu traciła zmysły.
Zdawała sobie sprawę, że to nie tylko kwestia samego pociągu
fizycznego. Kryło się za tym coś więcej.
Spojrzała na Brady'ego kątem oka - śpiewał hymn, przytrzymując
śpiewnik na wysokości oczu Anny, która przecież nie umiała czytać. Haven
- 106 -
S
R
zaczerwieniła się, widząc, że ściągnęła jego wzrok, i odwróciła głowę w drugą
stronę. Ależ z niej idiotka! Zanim się spostrzegła, ten mężczyzna podbił jej
serce.
- Dzień dobry, Anno. Dzień dobry, Haven - powitał je ksiądz przy wyjściu
z kościoła.
- Dzień dobry, ojcze - odparła Haven.
- Nazywam się Brady Ross - przedstawił się Brady, wyciągając do niego
rękę. - Jestem mężem Haven. Pobraliśmy się wczoraj.
Haven jęknęła w głębi ducha. Co za bezczelny typ! Nie wystarczyło mu,
że się przedstawił? Musiał koniecznie chwalić się, że jest jej mężem?
Ksiądz spojrzał na nią zdumiony. Zastanawiał się pewnie, gdzie odbył się
ślub, skoro nie w tutejszym kościele.
- Wzięliśmy ślub w urzędzie stanu cywilnego - wyjaśniła Haven, chcąc to
mieć jak najszybciej za sobą.
- Rozumiem. %7łyczę wam wszystkiego najlepszego - powiedział ksiądz, po
czym dodał, ściszywszy głos: - Zastanówcie się, moi drodzy, czy nie warto by
również pomyśleć o ceremonii zaślubin tutaj, w naszym kościele. Tak dla po-
rządku.
- 107 -
S
R
ROZDZIAA 8
Zegar wybił ósmą wieczór. Haven zrzuciła pantofle i usadowiła się
wygodnie w zielonym skórzanym fotelu. Może Anna szybko zaśnie, wtedy
będzie mogła mieć wreszcie chwilę dla siebie. O ile to w ogóle możliwe w
obecności Brady'ego.
Westchnęła z ulgą i zamknęła oczy - postanowiła myśleć pozytywnie.
Przetrwała dzielnie pierwszy dzień w roli mężatki. Mogła sobie pogratulować.
Teraz jednak musiała poradzić sobie jakoś z kolejną nocą.
Poczuła nagle obecność Brady'ego. Otworzyła oczy i zobaczyła, że stoi w
drzwiach. Był wspaniale zbudowany i przystojny, ale wyglądał na bardzo
zmęczonego.
Ogarnęło ją gwałtowne wzruszenie. Zapragnęła, by przytulił się do niej i
złożył głowę na jej piersi. Udało jej się jednak zapanować nad swoimi
uczuciami.
- Jesteś zmęczona? - spytał.
- Mam wrażenie, że mogłabym spać przez tydzień - odparła pozornie
lekkim tonem.
Przymknęła oczy. Widok Brady'ego sprawiał jej niemal fizyczny ból.
Zganiła się w duchu: czystą głupotą jest żywić dla niego jakiekolwiek uczucia.
Wkrótce odejdzie stąd i będą się widywać ze sobą jedynie z powodu Anny.
Bzdurą było łudzić się nadzieją, że zrodzi się między nimi coś więcej. Powinna
spojrzeć prawdzie w oczy. Brady nie chciał angażować się ani wiązać z nikim
na stałe i potrafił zdusić w zarodku budzące się w nim uczucia.
Wyraznie jednak zależało mu na przyjacielu i jego żonie, mogła się o tym
przekonać wczoraj, w czasie ceremonii ślubnej. Również Anna nie była mu
obojętna - w końcu to ze względu na nią zaproponował ten fikcyjny związek.
Zatroszczył się też o trzy porzucone na ulicy kotki. I tak ciepło mówił o swoim
- 108 -
S
R
przybranym ojcu. Więc może istniała jednak jakaś szansa, że poczuje coś i do
niej, choć graniczyło to niemal z cudem?
- Ja też jestem wykończony - stwierdził, wyciągnąwszy się na kanapie. -
To był bardzo długi dzień.
- Masz rację. Anna zasnęła?
- Tak, ale musiałem jej najpierw przeczytać ze trzy razy historyjkę o
dziewczynce i obcym.
- Tylko trzy razy? To ci się upiekło.
- Mam najwyrazniej niezwykły dar przekonywania. Rzeczywiście, nie
dało się tego ukryć.
- A gdzie są kotki?
- Zpią u niej na łóżku. Już wymyśliła im imiona. Zgadnij jakie?
Nie otwierając oczu, wtuliła się głębiej w fotel.
- Jestem zbyt zmęczona, by móc się wczuć w tok rozumowania trzylatki.
- Co powiesz na Chwałę, Glorię i Alleluja?
- Co takiego?! - Parsknęła śmiechem.
- Usłyszała te słowa dzisiaj rano w kościele i doszła do wniosku, że
doskonale nadają się na imiona dla kotków. Nie miałem sumienia wyprowadzać
jej z błędu.
- Brzmią nawet całkiem niezle - stwierdziła Haven.
- Zgadzam się z tobą - powiedział ciepło Brady.
Przez dłuższą chwilę nie odzywali się do siebie. Słychać było jedynie
tykanie zegara i pracującą w kuchni zmywarkę do naczyń. Haven myślała, że
Brady zasnął, ale gdy otworzyła oczy, okazało się, że leży, wpatrując się w nią
badawczo.
- Powiedz mi, jak ty to robisz? - zapytał. - Jak godzisz pracę w Centrum z
zajmowaniem się takim małym dzieckiem?
Odrzuciła na bok niesforny lok, który przesłonił jej oczy.
- 109 -
S
R
- Na szczęście mam mnóstwo przyjaciół, którzy w razie potrzeby zawsze
chętnie śpieszą mi z pomocą - powiedziała niezupełnie przytomnie, gdyż jej
uwagę przykuły opięte na udach dżinsy Brady'ego.
- To nie jest kwestia szczęścia - odparł łagodnie Brady - Zawdzięczasz to
sama sobie. Jesteś jak magnes: przyciągasz do siebie ludzi.
Ciebie też? - omal jej się nie wyrwało. Przyjrzała się Brady'emu. Patrzył
na nią rozmarzonym wzrokiem. Jakiż on musiał być samotny! Zdaje się, że poza
Loringami nie miał wielu przyjaciół.
Prawdopodobnie z powodu cierpienia zaznanego w dzieciństwie nie był w
stanie z nikim związać się uczuciowo. Jaka szkoda, że nie potrafił otworzyć [ Pobierz całość w formacie PDF ]