[ Pobierz całość w formacie PDF ]

więc, Lucky, czy nie zechciałabyś...
Lucky uśmiechnęła się na myśl o wrzaskliwych dwuletnich synkach
siostry. Evan i Quinn potrafili każdego doprowadzić do ostateczności, lecz
możliwe, że właśnie czegoś takiego teraz potrzebowała, żeby uwolnić się od
własnych kłopotów.
 Oczywiście  odparła.  Nawet z przyjemnością wezmę ich do siebie.
 Obawiam się, że możemy bardzo pózno wrócić...
 Nic nie szkodzi. Przywiez tylko ich piżamy, trochę rzeczy na zmianę i
jedną z tych ochronnych kratek, żebym mogła zastawić nią łóżko w gościnnym
pokoju.
 Na pewno możesz to dla mnie zrobić?  Isabel jeszcze raz chciała
usłyszeć zapewnienie siostry.
 Oczywiście. Bawcie się dobrze.
Godzinę pózniej Evan i Quinn siedzieli już na kanapie w jej salonie. Evan z
zadowoleniem pił sok z butelki ze smoczkiem, a Quinn, przezywając brata
dzidziusiem, usiłował radzić sobie z filiżanką.
 Posiedzcie tu grzecznie, dobrze?  Lucky obrzuciła malców bacznym
spojrzeniem.  Pójdę tylko do kuchni wstawić spaghetti na kolację.
 Nie lubię getti  poinformował ją Quinn stanowczym tonem.
 A co lubisz?
 Winogrona.
Zmarszczyła brwi.
 Winogrona?
Evan potwierdził opinię brata energicznym ruchem głowy.
 I chrupki kukurydziane.
Nie miała w domu ani winogron, ani chrupków.
 A co powiecie na hot-dogi?
 Hurra!  zawołał Quinn przy wtórze brata.  Hot-dogi!
Lucky wyjmowała właśnie ugotowane parówki z wody, kiedy odezwał się
dzwonek przy drzwiach. Ze szczypcami w jednej ręce i uchwytem rondelka w
drugiej znieruchomiała, zastanawiając się, co ma robić, gdy nagle doszedł ją
głośny łoskot, a potem rozdzierający płacz.
Rzuciła wszystko i wybiegła z kuchni. Pędząc przerażona przez hol,
zauważyła kątem oka, że drzwi wejściowe są otwarte, a Sam z naburmuszoną
miną idzie w jej stronę. Nie miała czasu nawet zareagować na jego obecność,
gdyż była już na progu salonu.
Odetchnęła z ulgą. Nie było tak zle, jak to podsuwała jej wyobraznia.
Quinn siedział na podłodze obok przewróconego stolika i głośno płakał, a Evan,
najwidoczniej mało wzruszony tarapatami brata, całkowicie był zaabsorbowany
przeglądanym komiksem.
Lucky uklękła i wzięła płaczące dziecko w objęcia.
 Skaleczyłeś się?
Chłopczyk potrząsnął przecząco głową.
 Stolik się przewrócił i cię przestraszył, tak? Tym razem przytaknął i
powoli zaczaj się uspokajać.
 Lucky?
Podniosła wzrok i zobaczyła w drzwiach Sama. Serce, ten zdradziecki
organ, podskoczyło jej do gardła. Gdyby nie dzieci, pewno rzuciłaby mu się w
ramiona. W tej sytuacji pomachała mu tylko drżącą ręką.
Sam obrzucił pokój niespokojnym spojrzeniem.
 Czy wszystko w porządku?
 Chyba tak  odparła, sadzając Quinna obok brata na kanapie.  Nie widzę
śladów krwi.
 Krwi?
 Z tymi dwoma nigdy nie wiadomo. Sam pokiwał głową ze
zrozumieniem.
 A kim oni są?
 To Evan i Quinn Gilbertowie. Dzieci mojej siostry Isabel i jej męża Billa.
Ale na tę jedną noc są moje.  Zdawała sobie sprawę, że plecie trochę bez sensu,
lecz wiedziała, że jeśli przestanie mówić o dzieciach, to będzie musiała
zastanowić się nad innymi problemami. Po pierwsze, co Sam tu właściwie robi?
A on, oparty o framugę drzwi, z rękami wsuniętymi głęboko w kieszenie, z
rozbawieniem obserwował, jak Lucky uspokaja kłócących się właśnie chłopców.
Do tej chwili nie był pewny, dlaczego właściwie tu przyszedł. Teraz uświadomił
sobie, że odpowiedz jest prosta. Nie miał wyboru.
Jasne było, że Lucky unikała go przez ostatnie dni. Po ich kłótni usunęła
się, chciała mu dać tyle czasu, ile zapragnie. Kiedyś sądził, że jest mu to
niezbędnie potrzebne. Tymczasem okazało się, że bez Lucky czas wlókł się
niemiłosiernie i był tylko godzinami, które trzeba jakoś wypełnić.
To dziwne, pomyślał, przyzwyczaił się dużo czasu spędzać sam. Był
przekonany, że odpowiada mu taki styl bycia. Lecz miniony tydzień uzmysłowił
mu, że jest nie tylko sam, ale także samotny. Tęsknił za tak absorbującą go
obecnością Lucky, czuł się jakby niepełny, a nigdy dotąd nie zaznał takiego
uczucia.
Wciąż nie mógł uwierzyć, że kłótnia o samochód Deweya tak się
zakończyła. Przecież zazwyczaj przynajmniej próbowali przeanalizować
przyczyny różnicy poglądów. Tym razem Lucky nie dała mu nawet takiej
możliwości. Dlatego dzisiaj wieczorem chciał z nią porozmawiać. Nie o
interesach, lecz o nich samych.
 Miałem zamiar zaprosić cię na kolację  powiedział, spoglądając ponuro
na dzieci.  Widzę, że to nie wchodzi w rachubę.
Lucky uśmiechnęła się. Cóż mogła zrobić, Sam był jej gościem.
 Różni ludzie i to bardziej stanowczy niż ja już próbowali okiełznać ich w
publicznych miejscach, ale bez skutku. Oczywiście, jeśli nalegasz...
 Po namyśle chyba rezygnuję. Co masz na kolację?
 Hot-dogi. Uśmiechnął się krzywo.
 Czy nikt ci nie mówił, że do serca mężczyzny droga wiedzie przez
żołądek?
 Spróbuj to wytłumaczyć tym maluchom.
 Już wszystko rozumiem. Hot-dogi: to jest to.
 Dziwne  zastanawiała się głośno  nie przypominam sobie, żebym cię
zapraszała.
Sam wypróbował swój najbardziej zniewalający uśmiech. Lucky
odetchnęła głęboko i udawała, że rozważa jeszcze pomysł wspólnej kolacji. Nie
musiał wiedzieć, że już ją rozbroił. Lecz najpierw powinna o coś zapytać.
 Dlaczego tu przyszedłeś?
Mógł udzielić dziesięciu odpowiedzi. Jednak tylko jedna byłaby
prawdziwa. Wyciągnął do Lucky dłoń i oplótł jej rękę swymi długimi, silnymi
palcami.
 Przyszedłem  odrzekł po prostu  bo cię kocham.
ROZDZIAA 14
Po takiej odpowiedzi trudno jest wyrzucić mężczyznę z domu, rozmyślała
Lucky, kiedy w kuchni kończyła szykować kolację. Sam już mówił, że ją kocha i
choć ta deklaracja cieszyła, obawiała się, że dla każdego z nich miłość oznacza
zupełnie coś innego.
Z drugiej strony, skoro los zesłał jej do pomocy takiego wyjątkowego
atletę, czyż miała się temu sprzeciwiać? Minione pięć dni spędziła w prawdziwej
udręce, analizowała sytuację na wszystkie możliwe sposoby i nie znalazła
żadnego sensownego rozwiązania. Postanowiła, że dziś wieczorem po prostu
miło spędzi czas.
Podała kolację na kuchennym stole, lecz malcy rozrabiali i bez przerwy coś
znajdowało się na podłodze.
 Skąd bierzesz tyle cierpliwości?  dziwił się Sam, gdy Lucky kolejny raz
schyliła się po plastykową butelkę z keczupem.
 Przychodzi mi to całkiem łatwo.  Postawiła butelkę na stole i ponownie
stanowczym ruchem nałożyła Quinnowi śliniaczek.  Ciągle sobie powtarzam, że
to potrwa tylko parę godzin i jutro już Isabel się nimi zajmie.
 A jak będziesz miała własne dzieci? Opieka nad nimi zajmie ci
dwadzieścia cztery godziny na dobę.
 Nigdy nie uważałam tego za problem i wierz mi, żadna z matek, którą [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • arachnea.htw.pl