[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Pomyślała przez chwilę o podniesieniu słuchawki i poproszeniu mężczyzny w recepcji o
zawiadomienie policji, o poczekaniu na przybycie policjantów i wydaniu w jch ręce całego
towarzystwa. Miała powód, prawda? Czy bicie można było traktować jako napaść?
Oczywiście, że tak. Wystarczyło popatrzeć na jej pośladki.
Josephine odwróciła się tyłem do lustra i spojrzała przez ramię. Jej pupa była jednym,
obolałym wzgórzem czerwieni. Obróciła się jeszcze trochę i przekręciła szyję, aby przyjrzeć
się prawemu pośladkowi. Na całej jego powierzchni widniały ślady palców. Można było
zobaczyć ich odciski. Dr Hazel wymierzał jej klapsy jak małej dziewczynce. Tak, aby nie
miała zamiaru pokazać tego żadnemu policjantowi, policjantce również.
I reszta historii: czy mogłaby im ją opowiedzieć? Jak udawała, że zgadza się na wszystko, jak
opuściła gabinet bez żadnej skargi, jak wsiadła do taksówki bez szemrania, jak pozwoliła im
skuć się i rozebrać i wypięła się do przyjęcia klapsów, wszystko to, zanim zdecydowała się
ich wezwać? Jak by to zabrzmiało w sądzie?
Nie. Nie wezwie policji. Wiedziała teraz, że jest daleko od świata policji, adwokatów,
oskarżeń o napaść; tkwi głęboko w innym wymiarze bardzo podobnym do tego, w którym
żyła dotychczas. Tylko reguły różniły się. "Posłuszeństwo jest prawem" - powiedział dr
Hazel.
Wyciągnęła czyste ubranie, które goście zostawili dla niej: podkoszulek, który ściskał jej
biust, szorty, które nie były tym rodzajem ubrania jakie wybrałaby, aby założyć na bolące
pośladki, małe, białe skarpetki i znajome tenisówki. Zauważyła, że zabrali poprzedni strój do
prania - cóż za troskliwość z ich strony! - ale zostawili czarny, jedwabny szalik i kajdanki. A
ponieważ miała ich dość, więc zostawiła je tam, gdzie leżały i zeszła na dół do samochodu.
Wyglądała teraz przez okno taksówki i przyglądała się mijanemu krajobrazowi. Ukradkowo
wsunęła rękę za siebie, dłonią ku górze, delikatnie macając pupę. Największy ból ustał,
31
pozostało tylko pulsujące uczucie ciepła. Gdyby ją zapytano, musiałaby przyznać, że nie jest
właściwie nieprzyjemny, jest czymś takim, jak ból nóg po długim, meczącym spacerze.
Podobnie czuła się po saunie i masażu w Sztokholmie: zmaltretowana, a zarazem w błogim
nastroju.
Miała jednak nadzieję, że nikt jej nie zapyta o samopoczucie.
- Możesz otworzyć okno, jeśli masz ochotę - powiedział.
Josephine otworzyła okno. Słońce rozlało się po jej twarzy, nagich ramionach i udach.
Powietrze było wypełnione zapachem kwiatów, soków drzewnych, pulsującej zielenią trawy.
Droga wiła się, wznosiła i opadała. Nie było dużego ruchu. Josephine patrzyła na pasące się
owce, dzikie krzewy rosnące na poboczu. W oddali traktor wspinał się na wzgórze pod
niewiarygodnym kątem.
Taksówka zwolniła i opuściła szosę, zjeżdżając na skraj pola.
- Dlaczego zatrzymujemy się? - spytała Josephine.
- To taki miły, miejscowy zwyczaj - odpowiedział taksówkarz.
Obrócił się na siedzeniu i oparł o okienko.
- Czy zabrałaś swój szalik? - zapytał.
-Co?
- Dr Hazel mówił, że masz ze sobą czarny szalik. Masz go?
- Nie - powiedziała Josephine. - Zostawiłam go w hotelu. Nikt nie powiedział, że powinnam...
Przerwała.
Uczucie zimna ogarnęło jej żołądek. Poczuła, że szybciej oddycha.
- No cóż, kochanie - powiedział miękko. - Wobec tego będziemy musieli improwizować,
prawda?
- My? - spytała Josephine.
Taksówkarz otworzył drzwi ze swojej strony.
- Musimy - oświadczył. Wysiadł i otworzył jej drzwi.
- Chodz - powiedział i łagodnie ujął jej rękę, pomagając wysiąść z auta.
Stała na ziemi, mrużąc oczy w blasku słońca. Słyszała dobiegające spośród drzew krakanie
wron. Słychać je było z bardzo daleka.
Za to kierowca znajdował się bardzo blisko. Naprawdę blisko.
Nagle uświadomiła sobie jego siłę, jego zwykłą, fizyczną wielkość. Potężna, owłosiona klatka
piersiowa wyglądała spod zielono-białej koszuli, a szczupłe ramiona przywykłe tylko do
kierownicy, wyraznie z nią kontrastowały.
Josephine próbowała powstrzymać drżenie, ukryć je. Nic nie skłoniłoby jej do przyznania się,
jak bardzo ją onieśmielał.
- Spodziewam się, że nie masz nic na sobie - powiedział łagodnie.
- Tylko to, w czym stoję - odparła.
Przebierał palcami, bawiąc się swoim kolczykiem. Mierzył ją wzrokiem od stóp do głowy.
Wykorzystała szansę, by mu się przyjrzeć: spłaszczony profil, dzikie włosy, siła pleców i
ramion. Jego usta miały przyjemny zarys. Biło od niego ciepło. Nagle uświadomiła sobie, że
to co czuła nie było strachem. To było pożądanie.
Nie jej typ. Zupełnie nie był w jej typie. Ale to nie było ważne.
- Będziemy czegoś potrzebować - powiedział, przerywając jej zamyślenie. Wskazał na nią
palcem. - Zdejmij podkoszulek - powiedział.
Josephine wciągnęła gwałtownie powietrze, wpatrując się w niego. To było tak, jakby czytał
w jej myślach. Czy mógł? Czy wpadła w ręce jakiegoś gangu nadludzi, którzy umieli czytać
w myślach zwykłych śmiertelników?
- No, dalej - powiedział, całkiem łagodnie. Josephine poczuła, że się czerwieni.
-Ja...
Spojrzał w lewo i w prawo, wzdłuż drogi.
32
- Nikt nie zobaczy - zapewnił ją. - Tutaj - dodał, oddalając się od niej i wykonując zza
taksówki gest w kierunku pola, -Możesz pójść tam i zanurkować za żywopłot, jeśli wolisz.
Po tym, co dzisiaj już przeszła, troska o jej skromność była bardziej poniżająca niż samo
żądanie. Josephine została tam, gdzie była. Skrzyżowała ramiona, uchwyciła dół podkoszulka
i przeciągnęła go ostrożnie przez głowę. Jej biust był znowu wolny: kołysał się
nieskrępowany materiałem.
Wyciągnęła ramiona z rękawów. Bez słowa wręczyła mu podkoszulek. Z kieszeni spodni
wyciągnął mały scyzoryk.
Josephine stała przy drodze, z rękami założonymi na piersiach, podczas gdy on prędko [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • arachnea.htw.pl