klanu McNishów.
Tyle jedzenia, ile znajdowało się na wozach, klan nie widział
od lat. Głodowali wszyscy, więc będą radzi, widząc tyle
dobra - szynki, gęsi i mąkę. Dzieci najbardziej ucieszą słodkie
figi i pomarańcze, bo nigdy jeszcze nie zaznały ich smaku.
Grace uśmiechnęła się do siebie, wyobrażając sobie urado-
wane buzie najmłodszych.
- O czym myślisz, McNish? - wyrwał ją z zamyślenia głos
McNaba.
Zadrżała. Było w jego głosie coś takiego, że krew zaczynała
krążyć szybciej. Spojrzała na jeńca. Siedział rozparty jak król
55
Jill Barnett
na workach z mąką. Kiedy ostatnio na niego zerkała, jeszcze
spał.
- Spałeś - ni to spytała, ni stwierdziła.
- Spałem.
- Jak człowiek winny zagłady niemal całego klanu może
tak spokojnie spać. Czy ty nie masz sumienia?
- Moje sumienie jest czyste.
Prychnęła z oburzenia.
- Nie odpowiedziałaś na moje pytanie.
- Jakie? Zapomniałam - skłamała.
- Pytałem, o czym myślisz?
- A dlaczego cię to interesuje?
- Po prostu interesuje.
- Myślałam o klanie... o dzieciach.
- Masz dzieci?
- A co, chciałbyś je porwać przy najbliższej okazji?
- Nie porywam dzieci - odparł.
- Tylko mordujesz ich ojców.
- Straciłaś męża?
- Mam tylko osiemnaście lat.
- A więc możesz być mężatką od dwóch albo trzech lat.
Nie odpowiedziała od razu. Oboje milczeli.
- Nie jestem zamężna - rzuciła po chwili. Patrzył na nią
tak, że serce znów zaczęło jej bić szybciej.
- Straciłaś ojca? - spytał.
- Oboje rodzice nie żyją.
- A te dzieci. Dlaczego się uśmiechałaś, myśląc o nich?
- Na pewno nie dlatego, że są sierotami.
- Na Boga, McNish, zawsze miałaś taki niewyparzony język?
- Zawsze. A ty zawsze byłeś tchórzem?
Twarz Colina stężała, a oczy zagorzały ogniem.
- Uważaj, co mówisz - wycedził przez zęby. - Są słowa, za
które płaci się głową. Ostrzegam - dodał ze śmiertelną powagą.
9
%7łmija
- Nikt mi nie zabroni mówić, co zechcę, a zwłaszcza ty,
McNab. Nie zapominaj, że mamy cię w ręku.
Colin zmilczał, a Grace miała wrażenie, że jeniec liczy
w myślach, żeby się w ten sposób powstrzymać od wybuchu.
Dopiekło mu. I bardzo dobrze.
Przybrała obojętną minę i patrząc w przestrzeń, ugniatała
w dłoni rąbek sukni.
To jeniec przerwał milczenie.
- Zastanawiam się, McNish, dlaczego nie masz odwagi
spojrzeć mi w oczy?
Jak na komendę podniosła wzrok i zaczęła się weń wpat-
rywać równie wyzywająco, jak on wpatrywał się w nią.
- I zastanawiam się także, dlaczego nie potrafisz odpowie-
dzieć zwyczajnie, po ludzku, na zwyczajne ludzkie pytanie.
- Dobre sobie. Skąd tak nagle u ciebie tyle ludzkich uczuć,
McNab. Skąd raptem tyle troski o wdowy i sieroty po mężach
i ojcach, których wymordowaliście?
Nie odpowiedział, czekał na odpowiedz.
- A w ogóle co cię obchodzą moje myśli?
Znów zmilczał.
Niech go diabli!
- No więc powiem ci, skoro tak bardzo chcesz wiedzieć.
Myślałam o naszych dzieciach i o tym, że nigdy jeszcze nie
widziały takich smakołyków, jakie są na tych wozach. - Spuściła
wzrok, patrząc na swoje ręce, zniszczone i pełne odcisków od
pracy na skalistej ziemi, która i tak niczego nie rodzi. -
Myślałam o radości, jaką zobaczę w ich oczach, gdy po raz
pierwszy w życiu poczują słodki smak pomarańcz i woń
pieczonych gęsi. Dlatego się śmiałam. Chciałabym, żeby dzieci
były szczęśliwe, żeby mamy kołysały je do snu, a ojcowie
podrzucali wesoło do góry. Tylko że tak już nigdy nie będzie,
bo nie ma już ojców, a głodnego dziecka nie ukoi żadna
kołysanka. Chciałabym ujrzeć uśmiech na twarzy mojego
57
Jill Barnett
dziadka. On nikogo już nie ma poza mną. Nie przywrócę mu
nogi, ale kto wie, może uda mi się przywrócić mu dumę.
Chciałabym, żeby było jak dawniej.
- A jak było?
- Dobrze, żyliśmy szczęśliwie.
A więc nie mylił się - potwierdzało się to, co przeczuwał.
Klan był całym jej życiem, a ambicją - wyrównanie krzywd. Dla
klanu, dla bliskich nie cofnie się przed niczym, zrobi wszystko -
myślał Colin, gdy Grace wyrzucała z siebie całą gorycz.
Jakże doskonale ją rozumiał. Tak samo przecież postępował.
Dziesięć lat walczył o przywrócenie dobrego imienia rodu
Campbellów. Nie o lordowski tytuł, bo ten odziedziczył, ale
o szacunek i respekt dla władców Argyllu, który jego wuj
i poprzednik na lordowskim stolcu utracił doszczętnie.
Wuj podburzał klany, prowokował konflikty i spory, wy-
sługując się królowi, który drżał o tron i bał się, że gdy spory
zostaną zażegnane, ktoś może rzucić wyzwanie jego osobie.
Colin miał ledwie piętnaście lat, gdy odziedziczył tytuł
i niemal drugie tyle musiał poświęcić na naprawę krzywd
wyrządzonych przez człowieka, który za nic miał lojalność,
tradycję i ludzki szacunek. Cenił tylko złoto i aby je zdobyć,
nie cofał się nawet przed sianiem zamętu, intrygą i zdradą.
Gdy poczuł na sobie wzrok Grace, spojrzał na nią. Odwróciła
się jak przyłapana na czymś niestosownym i zaczęła myszkować
w workach. Wyjęła trzy dorodne jabłka. Poczęstowała Seamusa
i Fionę, a trzecie zaczęła obierać sztyletem dobytym zza pasa.
Jak dziecko - pomyślał Colin, patrząc, jak starannie zdejmuje
skórkę, formując z niej długą spiralę. Uśmiechnęła się zadowolo-
na, że udała jej się tak trudna sztuka. Nie wyrzuciła łupiny,
chciała ją zjeść, ale speszyła się, widząc, że Colin się jej
przypatruje.
9
%7łmija
Patrzył na nią z rozbawieniem i wzruszeniem zarazem, po
prostu lubił na nią patrzeć.
Może dlatego, że miała tak szczerą twarz i można w niej [ Pobierz całość w formacie PDF ]