wać.
WymieniÅ‚y úsmiechy i pacjentka pofrunęła przed
siebie, zostawiajÄ…c Nikki w progu przychodni. Ciekawe,
dokąd tak pędzi...
Telefon do ciebie, z Sydney! zawołała Grace.
Dzwoni Simon Dennison. Rejestratorka zasłoniła
słuchawkę. Powiedziałam, że zobaczę, czy możesz
podejść.
Dziękuję, odbiorę w gabinecie. To stary przyjaciel.
Nikki machnęła Jade ręką na pożegnanie i udała się
do siebie.
Cześć, Simon. Z udaną radością rozpoczęła dia-
ZWITA NA ANTYPODACH 113
log, mając świadomość, że rozmawia z drugim końcem
świata. Jak tam się miewa mój ulubiony makler?
Mam coś dla ciebie. Wgłosie Simona brzmiała
satysfakcja. Jak ci powiem, nie pożałujesz, moja dro-
ga, że mnie znasz. Chciałem ci coś zaproponować.
Ty, żonaty mężczyzna? zażartowała.
Znała go od lat, chodzili razem do szkoły i czuła się
z nim swobodnie. Rozsiadła się w fotelu i założyła nogę
na nogÄ™.
Nie to, co myślisz, ale równie ekscytujące. Twoje
akcje z Salvin Gold raptownie poszływgórę. Zarobiłaś
masę pieniędzy! Pytanie brzmi: czy mam reinwestować?
Czy ja wiem...
Urwała, bo do gabinetu wsunął się Liam. Gestem
wskazała mu krzesło i kontynuowała rozmowę.
Rób, jak chcesz, Simon, mam do ciebie całkowite
zaufanie oświadczyła.
Sama musisz zdecydować, czy mam reinwesto-
wać.
Tylko połowę.
A drugÄ… na konto.
Tak.
W porzÄ…dku. Ciao!
Do widzenia i dzięki.
Odłożyła słuchawkę i przeniosła wzrok na Liama.
Co to za Simon? warknÄ…Å‚.
Już miała odpowiedzieć, żeby lepiej pilnował włas-
nego nosa, ale się powstrzymała.
Mój makler.
Patrzył na nią, jakby nie zrozumiał.
O co ci chodzi? zapytała.
Roześmiał się, ale nie było w tym radości.
114 LEAH MARTYN
Jak widzÄ™, nadal bardzo lubisz pieniÄ…dze.
Nie lubiła natomiast takiego tonu w jego głosie. Coś
jej przypominał.
Ale nie do tego stopnia, co mój ojciec wyjaśniła
mimo to. Zdobywam je też w nieco inny sposób.
Nie powiedziałem, że w taki sam zaoponował
szybko.
Ale tak pomyślałeś.
W takim razie przepraszam.
Spuściła oczy na leżące na biurku papiery. Liam
nie miał pojęcia, co ona robi z pieniędzmi, których
posiadanie tak go razi. I chyba nigdy siÄ™ tego nie
dowie.
Stale widzisz we mnie tamtÄ… rozpieszczonÄ… pa-
nienkę powiedziała z żalem.
To twoje słowa.
Jej ojciec nigdy nie poświęciłby swoich pieniędzy na
budowę sierocińców i domów opieki na drugim końcu
świata.
Czas wszystko zmienia powiedziała. Ludzi też.
Ale nie wszystkich wpadł jej w słowo i nie
zawsze.
Skwitowała jego złośliwość lekkim wzruszeniem
ramion, zdziwiona, jak szybko wszystko się między
nimi zmienia. Od tamtego pamiętnego dnia, kiedy to
razem ratowali dzieci dotknięte zapaleniem mózgu,
przeszli już niejeden wzlot i niejeden upadek. Obecnie
byli na etapie upadku, a ich droga wyraznie prowadziła
donikąd. Postanowiła być ponad to.
Czy tak tylko wpadłeś, czy masz do mnie jakąś
sprawę? zapytała chłodno.
Nie zwrócił uwagi na jej ton.
ZWITA NA ANTYPODACH 115
Chciałem ci powiedzieć, że nasz latający pastor,
Fergal Kennedy, jest w mieście. Zagląda do Wirildy
dość rzadko, więc jest to dla nas wielkie wydarzenie.
Rozumiem. Nic nie rozumiała, ale Liam naj-
wyrazniej zamierzał jej co nieco wyjaśnić.
Spędzi tutaj kilka dni. Odprawi nabożeństwo
u Zwiętego Józefa, zajrzy do szkoły, ochrzci kilkoro
dzieci, pogada z wiernymi i znowu wyjedzie.
Tak jakby był na misji? spytała, udając zaintere-
sowanie.
Można to tak ująć. Fergal to wspaniały facet do-
dał nieoczekiwanie.
Co to ma ze mną wspólnego? zapytała, nie bar-
dzo rozumiejąc, do czego prowadzi cała ta rozmowa.
Liam zacisnął zęby. Dlaczego tak ciężko, tak potwor-
nie ciężko im się rozmawia? Dlaczego, kiedy chce jej
powiedzieć coś ważnego, język mu kołowacieje, a słowa
zamieniają się wołów?
Zaprosiłem go do domu na dwie noce. Hotel jest
przepełniony. Zwykle mieszka u Dion, ale jej dzieci
właśnie skończyły egzaminy i wróciły do domu, więc
nie ma miejsca.
Przez chwilę czekał, aż Nikki się odezwie.
Czy powinnam wyrazić zgodę? zapytała. Prze-
cież to twój dom, możesz zapraszać kogo chcesz. Nawet
byłą żonę.
Jeszcze chwila, a naprawdę wyprowadzi go z równo-
wagi.
Po prostu chciałem ci powiedzieć, że zaprosiłem
pastora.
Nic a nic mi to nie przeszkadza. Uniosła głowę
i spojrzała na niego z góry.
116 LEAH MARTYN
Postanowił załagodzić sytuację.
Nie będzie kłopotliwy. Pewnie zechce nam zrobić
kolację. To wspaniały facet.
Już wspominałeś.
W takim razie do zobaczenia w domu powie-
dział, odwrócił się gwałtownie i o mało nie zderzył
z wchodzÄ…cÄ… Grace.
Dobrze, że was tu zastaję oboje. Miałam właśnie
telefon od Lesley Manderson z piekarni oświadczyła.
O co chodzi? zapytał Liam.
Grace wzięła głęboki oddech.
Przyjechał dziadek Terry ego, Tom. Chciał pomóc
i skaleczył się jakąś maszyną. Lesley jest przerażona.
Mówi, że wszędzie jest pełno krwi, a Terry ego nie ma
w domu.
Chodzmy. Liam spojrzał na Nikki. Pójdziesz ze
mną? Tobie będzie łatwiej uspokoić Lesley.
Tylko wezmÄ™ torbÄ™. Nikki natychmiast zapom-
niała o nieporozumieniach. Zaczekaj na mnie, i wez
tlen! krzyknęła jeszcze za oddalającym się za Grace
Liamem.
Mam wezwać karetkę? Grace ledwo za nim
nadążała.
Tak, na wszelki wypadek odparł. Może trzeba
go będzie przewiezć do szpitala.
Lesley mówiła, żebyś wszedł tylnym wejściem, bo
z powodu wypadku zamknęła piekarnię poinformowa-
Å‚a go Grace.
Piekarnia znajdowała się tuż za rogiem, więc udali się
do niej pieszo. Lesley już na nich czekała.
Dziękuję, że przyszliście tak szybko jęknęła
zdławionym głosem.
ZWITA NA ANTYPODACH 117
Gdzie on jest? Liam wpadł do sklepu.
Tam, na zapleczu. Kobiecie trzęsły się ręce.
Próbował naprawić starą maszynę do krojenia chleba.
Ostrze trafiło go między kciuk i palec wskazujący.
A Tom tyle razy mu mówił, żeby niczego nie dotykał...
Starszy pan siedział na podłodze, oparty o ścianę. Do
piersi przyciskał rękę zawiniętą w przesiąknięty krwią
ręcznik. Był strasznie blady i bliski omdlenia.
Ale się narobiło... ale się narobiło... powtarzał
bezradnie.
Liam ukląkł obok niego. [ Pobierz całość w formacie PDF ]