[ Pobierz całość w formacie PDF ]

 Na pewno są tu takie książki. Ludzie uwielbiają pisać
nudne traktaty o przodkach. Ale czego dokładnie szukamy?
 Nie wiem, dowiemy się, kiedy już to znajdziemy.
Przyjrzeli się grzbietom woluminów i już po kilku minutach
odkryli dwa przekrojowe opracowania historii Anglii i zbiór
sylwetek angielskich władców. Olivia zapadła się w wygodny fotel
i zagłębiła w lekturę.
Nie minęło dużo czasu, kiedy zawołała triumfalnie:
 Patrz! Tutaj jest rysunek królowej Matyldy, tej, która
walczyła z Henrykiem o sukcesję. Ma na sobie bardzo podobną
suknię jak nasza zjawa.
Stephen, który za biurkiem studiował tomiszcze historyczne,
podszedł do niej i zajrzał jej przez ramię.
 Masz rację, wyjąwszy futrzane wykończenie dekoltu i
mankietów, prawie się nie różni.
Olivia przewróciła parę stron.
 Tutaj jest portret Eleonory, też podobny.
 Możemy więc przyjąć, że nasza zjawa była ubrana jak
dwunastowieczna arystokratka?
 Tak. Na pewno miała na sobie kosztowne ubranie, jej pas
był zrobiony ze złotych ogniw i drogich kamieni, może nawet
klejnotów. Wtedy nie szlifowano fasetek.
 Nakrycie głowy też było wyszywane złotem.
 Oczywiście, każdy wybrałby szatę damy, żeby udawać
ducha. Pewnie zwróciłeś uwagę, że duchy znacznie rzadziej
bywają chłopami czy rzemieślnikami  zauważyła z przekąsem
Olivia.
Stephen uśmiechnął się blado.
 Skoro już ustaliłaś epokę pochodzenia naszej zjawy, może
przejmiesz jedną z tych cegieł?
 Oczywiście.  Olivia podeszła do biurka i podniosła tom
historii Anglii. Bez przekonania przewróciła kartki wstecz do
normańskiego podboju i zaczęła przeglądać zapis dalszych
dziejów.  Wiemy przynajmniej, skąd się wzięła nazwa
Blackhope?
Zasłoniła usta, ziewając.
 Nie mam pojęcia. Nauczyciel Belindy musiał przykładać
większą wagę do historii domu niż którykolwiek z moich.
Niewiele wiem o posiadłości z czasów, zanim otrzymali ją moi
przodkowie. Gdzieś tu musi być historia rodu St. Leger, ale to nam
nie pomoże, skoro interesują nas dzieje sprzed męczenników.
Ponownie zagłębili się w lekturze. W gabinecie panowała
cisza. Dopiero po dłuższej chwili Stephen podniósł znad książki
wzrok na Olivię. Podkuliła pod siebie nogi i z książką na kolanach
siedziała z zamkniętymi oczami i głową opartą o uszak fotela.
Piersi podnosiły się i opadały w równym rytmie snu.
Stephen uśmiechnął się, patrząc na nią. Fascynowała go,
coraz częściej łapał się na tym, że o niej myśli i czeka, kiedy ją
znowu zobaczy. Uroczo wyglądała we śnie, ale lubił też
obserwować błysk inteligencji w jej oczach, uśmiech i to, jak
oszczędnie i szybko się rusza. Chociaż przeprosił ją za pocałunek,
bo jako dżentelmen nie powinien był czynić awansów ledwie
poznanej damie, to wcale tego nie żałował. Przeciwnie, pocałunek
ten wciąż był dla niego zródłem skrywanej radości.
Odkąd ją poznał, Olivia Moreland rozgrzewała krew w jego
żyłach. Kiedy ją ujrzał po raz pierwszy, nie tylko przeszedł go
dreszcz pożądania, ale ogarnęło go też poczucie nieokreślonej
bliskości. Romantycy wciąż opowiadali o tym, jak niektóre dusze
wołają się nawzajem i jak dotąd Stephen miał to za czcze
dyrdymały. Teraz jednak, chcąc nie chcąc, musiał zrewidować
swój pogląd. Z niewiadomego powodu czuł, że skądś ją zna, ale
nie pozwoliłby sprowadzić tego do zwyczajnej reakcji chemicznej
pociągu fizycznego.
Wstał, po cichu ściągnął z sofy miękki wełniany koc i
przykrył delikatnie Olivię. Poruszyła się i wtuliła w ciepłe okrycie.
Patrzał na nią przez chwilę, po czym wrócił do biurka. Wsparłszy
łokieć na blacie, a głowę na dłoni, znowu zaczął czytać. Mijały
kwadranse i powieki ciążyły mu coraz bardziej. Mrugał, wracał do
lektury, znowu się zatrzymywał i przecierał oczy. Wreszcie złożył
głowę na przedramieniu.
Oparł się plecami o ścianę rozgrzaną słońcem i spoglądał na
mur fortecy. Udawał, że nadzoruje straż, ale cały czas przyglądał
się tylko jej. Zeszła po schodach na dziedziniec z koszykiem na
przedramieniu i pękiem kluczy w dłoni. Miała na sobie prostą
niebieską suknię i tunikę, i równie prosty niebieski welon na
włosach. Przepasała się skórą, a nie srebrem czy złotem, ale dla
niego wyglądała piękniej niż kiedykolwiek.
Wiedział, że nigdy nie będzie jego. Wyszła za mężczyznę,
który na domiar złego był jego suwerenem.
Patrzył za nią, kiedy weszła do magazynu, i omiótł wzrokiem
dziedziniec. Dwie dziewki służebne prały w balii, dalej dwoje
dzieci uganiało się za kurą. %7łołnierze strzegli bramy i w zasięgu
wzroku dowódcy nie było nikogo, kto by się bezczynnie wylegiwał,
choć nikt na niego nie patrzył.
Odszedł od bramy w stronę bocznego muru. Dobrze wiedział,
że nie powinien robić tego, co właśnie zamierzał. Postępował
niehonorowo i nienawidził siebie za tę nielojalność. Lecz nie umiał
się zatrzymać, nie umiał dłużej bez niej żyć.
Kiedy już zszedł z oczu wszystkim, którzy pozostawali na
dziedzińcu, skręcił w bok i znikł w tym samym budynku, co ona. Tu
było znacznie ciemniej, światło dnia wpadało jedynie przez szpary
w drewnianych okiennicach i drzwiach. Właz do piwnicy był
podniesiony i leżał na podłodze, w otworze widniało słabe światło.
Ostrożnie zstąpił po schodach i mijając beczki, baryłki i skrzynie,
kierował się do blasku pochodni płonącej w żelaznym uchwycie
przy ścianie.
Usłyszała jego kroki i odwróciła się z zaskoczeniem i
nadzieją w oczach. Kiedy go zobaczyła, uśmiech rozjaśnił jej lico.
 Sir Johnie  rzekła uradowana i zrobiła krok w jego stronę,
ale zaraz zatrzymała się z wyrazem zawstydzenia.  Nie
powinniśmy. A ty nie możesz ryzykować.
Pomyślał, że gotów byłby dla niej zaryzykować wszystko, ale
milczał. Wiedział, że o słowa nietrudno. Podszedł do niej i z bliska
zobaczył siniak na policzku. Serce mu się ścisnęło. Podniósł dłoń i
delikatnie przeciągnął palcem po jej twarzy.
 Czy to robota sir Raymonda?  zapytał z nienawiścią.
Pokiwała głową, ale zaraz wzruszyła ramionami.
 To nic takiego, wcale nie&
 Nienawidzę go!  wybuchnął.  To okrutny bezbożnik.
Zabiłbym go z radością za to, że cię skrzywdził.
Pochylił się i musnął ustami zraniony policzek. Wyrwało się
jej westchnienie przyjemności i smutku zarazem.
 Nie możesz. Poprzysiągłeś go chronić, jest twoim
suwerenem.
 Och, gdybym tylko był lennikiem kogo innego!
 Wtedy nigdy bym cię nie spotkała  przypomniała mu.
Tutaj w półmroku jej oczy zdawały się ciemne, ale on dobrze znał
ich chabrową barwę. Minęło wiele miesięcy, odkąd po raz
pierwszy ich spojrzenie przeszyło mu serce. [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • arachnea.htw.pl