towarzyszy³ krótki gwizd.
Z gwa³townym pêdem gor¹cego, gadaj¹cego przy st³uczonych szybach
wiatru, honda wywioz³a Joego poza zasiêg broni palnej. Rmign¹³ obok ciê¿a-
rówki z tak¹ prêdkoSci¹, ¿e skrêci³a gwa³townie, by siê z nim nie zderzyæ,
choæ do kolizji sporo jeszcze brakowa³o.
Min¹³ jeden pogrzeb ubrani na czarno ¿a³obnicy oddalali siê, niczym
niepocieszone duchy, od otwartego grobu potem drugi, którego uczestnicy
garbili siê na krzes³ach, jakby szykuj¹c siê do pozostania na zawsze ze zmar-
³ym, potem jeszcze jak¹S azjatyck¹ rodzinê, która k³ad³a na Swie¿ym grobie
tackê z owocami i ciastem. Ca³y czas pêdzi³ na z³amanie karku. Przejecha³
obok nienaturalnie bia³ego, rzucaj¹cego w s³oñcu wczesnego popo³udnia
kar³owaty cieñ koScio³a strzelista wie¿yczka z kopu³¹ wspart¹ na kolum-
nach, a te z kolei na ni¿szej wie¿yczce z zegarem. Min¹³ dom pogrzebowy w
stylu po³udniowokolonialnym, który choæ p³on¹³ w kalifornijskim powietrzu
niczym alabaster, to jednak têskni³ za bagnistymi stanami po³udnia. Joe je-
cha³ szaleñczo, spodziewaj¹c siê bezlitosnego poScigu, choæ nikt go jeszcze
nie goni³. By³ pewien, ¿e rój wozów policyjnych zablokuje mu drogê. Kiedy
przeje¿d¿a³ na pe³nym gazie przez otwart¹ bramê cmentarza, nie dostrzeg³
jednak nikogo.
***
Wjecha³ pod Ventura Freeway, uciekaj¹c w labirynt przedmieSæ San Fran-
cisco Valley.
Na skrzy¿owaniu, dr¿¹c z napiêcia, obserwowa³ kawalkadê starych sa-
mochodów prowadzonych przez cz³onków klubu automobilowego na nie-
dzielnej przeja¿d¿ce: Buick Roadmaster, model 1941, czarny Ford Sportsman
Woodie z 1947 o bokach w kolorze miodu, Ford Roadster z 1937 w stylu art
déco, z chromowanymi elementami. Ka¿dy z dwunastu pojazdów by³ ho³-
39
dem z³o¿onym samochodowi jako dzie³u sztuki: rozebrane na kawa³ki i po-
nownie z³o¿one, ozdobione listwami, wzbogacone dodatkami, niektóre ni-
sko osadzone, sun¹ce tu¿ nad asfaltem, ze specjalnie wykonanymi atrapami
ch³odnic, przerobionymi maskami, o zmienionym kszta³cie reflektorów, b³ysz-
cz¹cych deklach, rêcznie formowanych krawêdziach b³otników. Pomalowa-
ne, pokryte paskami, wypolerowane przedmiot czyjejS pasji.
Obserwuj¹c te wozy, poczu³ w piersi coS dziwnego, jakby pierwszy od
roku swobodniejszy oddech i jednoczeSnie napiêcie, bolesne, ale i podnie-
caj¹ce.
Przecznicê dalej by³ park, w którym jakaS m³oda para z trojgiem roze-
Smianych dzieci bawi³a siê pomimo upa³u ze z³otym retrieverem, rzucaj¹c
mu plastikowy kr¹¿ek.
Czu³, jak wali mu serce, i zwolni³. Niemal podjecha³ do krawê¿nika,
¿eby popatrzeæ.
Na rogu, czekaj¹c na przejScie przez ulicê, sta³y jakieS dwie urocze blon-
dynki z college u, najwidoczniej blixniaczki, ubrane w bia³e szorty i czyste
bia³e bluzki. Trzyma³y siê za rêce i by³y orzexwiaj¹ce niczym woda w strasz-
liwym upale. Dziewczyny jak mira¿. Nieziemskie w tym zasnutym smogiem
miejskim krajobrazie. Czyste, g³adkie i promieniste jak anio³y.
Za ich plecami, wzd³u¿ budynku mieszkalnego w stylu hiszpañskim rós³
ogromny krzew uginaj¹cy siê pod ciê¿arem cylindrycznych kwiatów o szkar-
³atnej barwie. Michelle kocha³a te krzewy. Posadzi³a takie same na podwó-
rzu ich domu w Studio City.
Dzieñ siê zmieni³. W jakiS nieokreSlony sposób, ale jednak siê zmieni³.
Nie. Nie dzieñ, nie miasto. To Joe siê zmieni³, zmienia³ siê ca³y czas,
wrêcz czu³, jak dotyka go i ogarnia coS nowego, niepowstrzymanie niczym
fala oceanu.
Teraz, w blasku s³oñca, ¿al by³ równie wielki jak w strasznej samotnoSci
nocy, rozpacz tak g³êboka jak zwykle. Lecz choæ Joe zacz¹³ ten dzieñ pogr¹-
¿ony w melancholii, têskni¹c za Smierci¹, nagle zapragn¹³ za wszelk¹ cenê
¿yæ. Musia³ ¿yæ.
Nie mia³o to nic wspólnego z bliskoSci¹ Smierci. To nie fakt, ¿e do niego
strzelano i omal go nie zabito, otworzy³ mu oczy na piêkno i niezwyk³oSæ
¿ycia. To nie by³o takie proste.
Motorem zmiany, jaka siê w nim dokonywa³a, by³ gniew. Czu³ pe³n¹
goryczy z³oSæ, ¿e Michelle nie mo¿e ogl¹daæ razem z nim kawalkady wspa-
nia³ych samochodów albo masy czerwonych kwiatów na krzewach, albo
teraz i tutaj tej wielobarwnej mnogoSci liliowych i czerwonych bugenwilli
opadaj¹cych kaskad¹ z dachu jakiegoS domu. By³ wSciekle, nieprzytomnie [ Pobierz caÅ‚ość w formacie PDF ]