wać , by nie zatracić orientacji w branży. Impreza rozrosła się jednak do takich
rozmiarów, że łatwo się pogubić. Zdezorientowani ludzie biegają po terenie, py-
tając napotkanych znajomych: Widziałeś coś ciekawego? .
Kilkudziesięciu tysięcy osób nie sposób zakwaterować i wyżywić w zwykłym
hotelu. Wykorzystuje się więc do tego parki tematyczne , takie jak słynny Di-
sneyland w kalifornijskim Anaheim czy Disney World w Orlando na Florydzie.
Latem, gdy wilgotność na mokradłach środkowej Florydy i upał południa Kalifor-
nii ograniczają napływ turystów, disnejowskie kombinaty tanio wynajmują swoje
posiadłości na rozmaite sympozja i konferencje. W ten sposób nie tylko wypełnia
się hotele, ale też zachęca ludzi do korzystania z lokalnych rozrywek. Ponieważ
zjazdy są najczęściej nudne, można być pewnym, że uczestnicy nie oprą się po-
kusie wydania ponad 40 dolarów na wstęp do jednego z parków. Kalkulacja ta
zawodzi jednak na Siggraphie, który oferuje dość atrakcji, by nikomu nie przy-
szła chęć spotkania z Myszką Miki i Królewną Znieżką.
Jest też rzeczą znamienną, że Siggraphem nie zawładnęły watahy rozwrzesz-
czanych nastolatków, które zwykle blokują wszelkie targi, ogałacając stoiska
z broszur promocyjnych. Nikt im tu wstępu nie broni, bo reprezentują przecież
przyszłą generację użytkowników i konstruktorów. Młodzież nie paraliżuje jednak
imprezy oddano do jej dyspozycji dużą salę ze stanowiskami zaawansowanych
komputerowych zabaw. Ta akcja, nazwana SIGkids , sponsorowana przez prze-
mysł, obsługiwana jest przez same dzieci, z wprawą manipulujące skomplikowa-
nymi urządzeniami. Któremu z nich chciałoby się wystawać w kolejce u Disneya,
żeby za 10 dolarów zagrać przez minutę w dużo prymitywniejszą grę? Tutaj mogą
za darmo i do upadłego walczyć z wirtualnymi smokami oraz zwiedzać egipskie
piramidy.
Indy okazuje się na Siggraphie przebojem; jest na ustach wszystkich. Z satys-
fakcją podsłuchuję w kolejce przed pokazem filmowym rozmowę pracowników
laboratorium chemicznego, którzy zastanawiają się, jak namówić swojego kie-
rownika na zakup maszyny. Napotkani znajomi z MIT składają mi gratulacje.
Jeden z nich, Greg, też przyjechał tu jako wystawca. Pokazuje własne dzie-
ło, wykonane po godzinach: prawdziwy konfesjonał z wbudowanym komputerem
i monitorem. Dialog przy spowiedzi jest mocno sformalizowany i świetnie nada-
je się do algorytmizacji. Grzechy można wybierać myszką z listy na ekranie; na
54
zakończenie penitent otrzymuje drukowane rozgrzeszenie i zestaw modlitw po-
kutnych.
Nie obawiasz się, że możesz zostać oskarżony o herezję? pytam żartem.
Greg jest Irlandczykiem i w Bostonie do kościoła chadzał codziennie, zatem kpina
z religii nie wchodziła w grę.
Ależ skąd! oburza się. To będzie niesłychanie przydatne. Wszystko
się komputeryzuje i Kościół też musi. Księży brakuje, trzeba ich odciążać od ru-
tynowych zajęć. Nie ma też problemu z tajemnicą spowiedzi. Ponadto maszyna
jest bezpłciowa, co pozwoli skończyć z oskarżeniami o napastowanie seksualne.
* * *
Silicon Graphics wydaje przyjęcie promujące Indy w położonej po sąsiedzku
Bibliotece Nixona. Były prezydent wybudował ją obok domku, w którym się uro-
dził (też udostępnionego do zwiedzania). W gablotach widnieją zdjęcia, książki,
rękopisy, podarki od głów państw. Dla równowagi można też przesłuchiwać ta-
śmy z procesu Watergate. Można także wybrać z menu jakieś pytanie, a Nixon
odpowie fragmentem nagranych na wideo przemówień.
W holu monumentalne malowidło: Nixon, w pozie Lenina, stoi na wzgórku
i wyciąga ramię w powitalnym geście; drogą nadchodzi grupa ludzi w kostiu-
mach reprezentatywnych dla różnych zawodów i warstw węgierskiego społeczeń-
stwa. Omal nie wymknęła mi się ironiczna uwaga, ale powstrzymałem się, widząc
zdziwione spojrzenia kolegów. Nigdy przedtem nie zetknęli się ze sztuką socreali-
zmu i nie mieli negatywnych skojarzeń. Przecież Nixon, wówczas wiceprezydent [ Pobierz całość w formacie PDF ]