[ Pobierz całość w formacie PDF ]

siał oderwać od niej płaczącą Simone.
- Nie chcę, żeby Melora wyjeżdżała! - wołała dziewczynka.
Daniel trzymał w objęciach zanoszącą się od płaczu córeczkę, a gdy cięża-
rówka ruszyła w drogę, Melora dostrzegła łzy także w jego oczach. Ich postaci
oddalały się i stawały coraz mniejsze.
Teraz jest sama, dwójka ukochanych ludzi została daleko. Naciągnęła na
głowę koc i nie zdejmując butów, zwinęła się w kłębek. Poza tą dwójką wszystko
przestało się dla niej liczyć. Praca, mieszkanie, nawet czekająca ją operacja. To
wszystko nie ma znaczenia.
Daniel i Simone, tylko oni...
R
L
T
Bez nich jej życie nie ma sensu, jest jeszcze bardziej puste niż przed wyjaz-
dem. Z oczu płynęły jej łzy, nie była w stanie nawet unieść głowy.
- Tak, moja droga, bardzo się martwię o ciebie - powiedziała Emmy.
Siedziały naprzeciw siebie przy stole w salonie w mieszkaniu Melory.
- Wróciłaś trzy dni temu i z nikim nie chcesz rozmawiać. Kiedy pytamy cię,
jak było na Tarparnii, mówisz tylko, że dobrze. Co to ma znaczyć?
Emmy odgarnęła z czoła kasztanowe włosy, wypiła z filiżanki łyk kawy i
popatrzyła badawczo na przyjaciółkę.
- Dlaczego nas nie powiadomiłaś, żebyśmy cię odebrali z lotniska? Chowasz
się tutaj, nie odbierasz telefonów, nikogo nie chcesz widzieć. Co się z tobą dzie-
je, Mel? - zapytała łagodnie.
Troska w jej głosie rozbroiła Melorę. Gdy popatrzyła na przyjaciółkę, łzy
napłynęły jej do oczu.
- Tyle... tyle się wydarzyło w moim życiu. Pojechałam tam, żeby się zasta-
nowić nad sobą, żeby się jakoś odnalezć. I odnalazłam...
Sięgnęła po chusteczkę, by otrzeć łzy, ale pudełko na stole było puste. Poszła
więc do kuchni po papierowy ręcznik. Tam przystanęła na chwilę i oparła się o
framugę drzwi. Ogarnij się, pomyślała, musisz uspokoić Emmy.
Odetchnęła głęboko, po czym wróciła do salonu.
- Opowiedz mi, jak było. Gdzie mieszkałaś? Jak ci się podpbał ośrodek?
R
L
T
Na wspomnienie, z jaką dumą Daniel dotykał ceglanej ściany tego budynku,
Melora lekko się uśmiechnęła.
- Jest fantastyczny, ale doceniłam to w pełni dopiero wtedy, kiedy przyszło
mi operować wyrostek pod namiotem.
- Brawo, dzielna dziewczyna - powiedziała Emmy z uśmiechem.
- Już w drodze z lotniska asystowałam przy porodzie. Narodziny dziecka...
to było jak cud. Na miejscowych duże wrażenie robiły moje jasne włosy.
- To zrozumiałe.
- I z tego powodu zaprzyjazniłyśmy się od pierwszego wejrzenia z Simone.
- Kolor włosów to bardzo ważna sprawa dla  prawie pięcioletniej" panienki.
- Miri i Jalak są w świetnej formie, zdrowi i pełni energii. Daniel przedstawił
mnie swojej matce, Nahkali.
- To niezwykła kobieta, mądra, dzielna, uczciwa. Tarvon po niej odziedzi-
czył te zalety. Dzięki niej jest tak troskliwy i opiekuńczy wobec ludzi.
- Masz rację. - Melora sięgnęła po filiżankę, by ukryć zmieszanie. Na myśl o
Danielu znów stanęły jej łzy w oczach. - Poznałam Sue, Keitha i Richarda, i,
oczywiście, stałych pracowników PMA, Bel, Belharę i P'Ko-lat.
- Tarvon jest fantastycznym lekarzem i szefem. To wspaniały człowiek.
- Nie musisz mnie przekonywać, wiem coś o tym - powiedziała Melora,
przymykając oczy.
- A to dopiero niespodzianka - odparła Emmy z uśmiechem. - Na Tarparnii
musiało wydarzyć się coś niezwykłego.
R
L
T
- Skąd wiesz? - Melora poczuła, że zaczyna jej brakować powietrza.
- Skoro po powrocie odgrodziłaś się od całego świata, łatwo odgadnąć, że
masz ważny powód. No więc powiesz mi wreszcie, co się stało?
- Zakochałam się - wyrzuciła z siebie i od razu tego pożałowała.
Nie, nie powinna o tym wspominać, skoro ich miłość jest skazana na niepo-
wodzenie. Należą do innych światów. Daniel musi się skoncentrować na Simone,
zapewnić córeczce opiekę i jak najlepsze wykształcenie. Ją czeka kilka operacji
rekonstrukcji piersi. Ich drogi życiowe nie mogą się połączyć... W tej chwili nie
mogą się połączyć, dopowiedział jej nagle jakiś wewnętrzny głos.
Przecież gdy podda się tym zabiegom i całkowicie odzyska zdrowie, będzie
mogła znowu pojechać na Tarparnii albo do Anglii. Pojedzie wszędzie, by odna-
lezć Daniela i jego cudowną córkę. Nic jej przed tym nie powstrzyma.
Poczuła, że zaczyna odzyskiwać nadzieję. Odnajdzie ich, przecież to jest
możliwe.
- Zakochałaś się? W Tarvonie?
- Skąd wiesz?
- Nie wiem, ale się domyślam. Nie było mi trudno to odgadnąć, bo od two-
jego powrotu Tarvon dzwoni do nas codziennie przez satelitę i o ciebie pyta.
Chce wiedzieć, jak się miewasz, czy odnalazłaś się po powrocie do domu, i tak
dalej. Więc tu nie trzeba mieć szczególnych zdolności, żeby się domyślić. Na-
prawdę się w nim zakochałaś?
- On naprawdę dzwoni? - spytała z niedowierzaniem.
- Tak, codziennie.
R
L
T
- To czemu po prostu nie zadzwoni do mnie?
- Sama sobie odpowiedz na to pytanie... Przecież ty od powrotu nie odbie-
rasz telefonu. Zrozum, on się o ciebie straszliwie niepokoi. My z Dartem też za-
częliśmy się martwić, więc dlatego do ciebie przyszłam.
- Przykro mi...
- I słusznie, że jest ci przykro. Wszyscy się martwiliśmy, a biedny Tarvon po
prostu odchodzi od zmysłów, nie wiedząc, co się z tobą dzieje. Nie wyobrażasz
sobie nawet...
Urwała, słysząc dzwonek do drzwi, a Melora, która nikogo się nie spodzie-
wała, zmarszczyła czoło.
- ...jak Tarvon rozpacza - dokończyła. - Może wreszcie mu otworzysz? - do-
dała.
- Komu? Komu mam otworzyć - dopytywała się Melora, niczego nie rozu-
miejąc, a gdy wreszcie dotarły do niej słowa Emmy, zaczęła drżeć z niepewności.
- Daniel? On przyjechał? To on?
- Nie wiedzieliśmy, czy jesteś w domu, więc kiedy z Dartem i naszymi dzie-
ciakami odebraliśmy go z lotniska, najpierw odstawiliśmy Daniela do hotelu, a ja
przyjechałam pierwsza.
- Czemu, czemu...?
- Dlatego, że cię kochamy i martwiliśmy się o ciebie. Inaczej byśmy cię nie
nachodzili.
- Mogłaś... mnie uprzedzić...
R
L
T
Melora w popłochu zerknęła w lustro, po czym wygładziła dżinsy i różową
bluzkę, poprawiła włosy, na bose stopy włożyła pantofle. Próbowała opanować
drżenie i odzyskać panowanie nad sobą.
- Spójrz, jak ja wyglądam...
- Wyglądasz pięknie i otwórz wreszcie.
- A jeśli to nie on? - szepnęła.
Zasychało jej w gardle, serce waliło jak oszalałe.
- Otwórz, to się przekonasz.
Zanim nacisnęła klamkę, wzięła głęboki oddech.
Daniel stał w progu jej mieszkania, z Simone na rękach. Przez te parę dni
postarzał się chyba o kilka lat. Popatrzył jej w oczy, spojrzał na usta i znów w
oczy.
- Wyglądasz na zapłakaną - powiedział cicho.
- A ja to nie jestem zapłakana, tatusiu? - zawołała Simone, wyrywając się z
jego rąk i rzucając w objęcia Melory. - Melora! Tęskniłam za tobą, nie mogłam [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • arachnea.htw.pl