- Wszyscy tak robią - mruknęła Johanna. Musiała się uśmiechnąć, kiedy
pomyślała o eksperymentach, jakie przeprowadzała, będąc podlotkiem. Kilka razy w
noc świętojańską wychodziła z domu na samotne wędrówki, chociaż rodzice myśleli,
że śpi. Zbierała zioła, szukała w lesie kwiatu paproci i innych tajemniczych
przedmiotów... Bo to się przydaje, kiedy się pózniej zdobędzie mężczyznę... - On
mógłby się urodzić już dzisiejszej nocy, Ravi. Prawie mam taką nadzieję...
- Powinien chyba zaczekać do przyjazdu Amelii - mruknął Ravi. Johanna
widziała wyraznie, że on się boi rozwiązania, bo musiałby odebrać poród sam, bez
żadnej pomocy.
- Można przecież sprowadzić Mathildę - odparła beztrosko. Nie chciał jej
mówić, że Mathilda wyruszyła w góry jeszcze przed niedzielą, ani o tym, że
gospodarz Olsson wynajął ją jako mleczarkę na pastwiskach w Bergsjo.
- A poza tym pomagałam przyjść na świat już wielu dzieciom, więc chyba
potrafię urodzić własne?
Ravi kiwał głową i starał się uśmiechać spokojnie. Widział, że Johanna się
boi, to dla niej coś zupełnie nowego i być może częściej myślała o losie Karen, niż
Ravi przypuszczał.
- Musisz dać sobie radę - rzekł. Przytaknęła.
- Jestem zdrowa i silna, zawsze taka byłam. Poza tym wszystko układa się tak,
jak powinno... prawdopodobnie będzie po wszystkim, zanim ty z Mathilda znajdziesz
się w połowie drogi do domu.
Pomyślał, jak daleko są hale, i ponuro pokiwał głową.
- Będę się tobą opiekował, moja kochana. Przytuliła policzek do jego
rozgrzanego ciała, przez koszulę wyczuwała sprężyste, silne mięśnie brzucha.
- Tak się cieszę, że mam ciebie, Ravi. Ciepło spłynęło mu do serca. Czuł jakby
łaskotanie w żołądku. Może to śmiech, a może po prostu ulga?
- Johanna - oznajmił uroczyście. - Nie ma takiej drugiej jak ty. Każdego ranka
Johanna sporządzała klej i mazała nim białe deski. Każdego ranka wysyłała Raviego
po świeże gałązki, które układała przed progiem.
Obserwowała wschody, szukała jakichś znaków w czerwieniejącym obliczu
słońca, wsłuchiwała się, czy nie otrzyma jakiegoś znaku w śpiewie ptaków, porywach
wiatru czy delikatnym szumie drzew.
Czy to już ten dzień?
Czy może się tak zdarzyć, że w którymś momencie ujrzy znajome sylwetki na
dole pod zagajnikiem, takie kochane, ubrane na jasno postaci idące ku niej?
Widziała je przed sobą za każdym razem, gdy zamykała oczy, wśród
czerwonych płatków, kiedy oślepiło ją słońce, parokrotnie zupełnie wyraznie
zobaczyła łagodnie wygięte wargi mamy i wysoką postać ojca.
Czy przyjadą konno?
Prawdopodobnie tak.
Wiele razy w ciągu dnia wychodziła przed dom, a potem wracała, wielokrotnie
wydawało jej się, że słyszy stukot końskich kopyt nad rzeką.
Ale to nie Amelia z Bendikiem, to tylko odgłos gorączkowych uderzeń jej
własnego serca.
Albo jakiś chłop wracający do domu z wozem pełnym siana lub drewna.
Ravi nie odchodził od domu, pracował i znajdował wiele radości w
heblowaniu desek na nowy stół. Obciosywał je też siekierą, na podłodze leżał spory
stos pachnących żywicą wiórów. Torkjell powiedział mu, że drzewo jest zbyt świeże i
popęka, meble nie będą nic warte. Ravi jednak uparł się i zrobił dwa stołki, a potem
rzucił się do obrabiania drewna, które mu Torkjell przywiózł. Było ono tylko odrobinę
bardziej miękkie niż stal. Johanna słyszała, jak Ravi pojękuje boleśnie, kiedy siekiera
dzwoniła o stary, sękaty dębowy pień.
Stołki z tego drewna będą służyć przez sto lat.
Truge zaofiarował się, że je pomaluje, już miał nawet przygotowaną farbę. Był
to najpiękniejszy zielony kolor, jaki można sobie wyobrazić; tą samą zielenią
zamierzał wymalować dom w Villand. Torkjell bowiem już wszystko postanowił:
jeśli tylko zdrowy i cały wróci z Holszteinu, zaraz następnej wiosny wybuduje dom.
Johanna wyszła do Raviego ze świeżym mlekiem. Mężczyzni chodzili w
niedzielę na hale, przynieśli zapas świeżego mleka i serów. Część tego należała się też
właścicielom Plassen. Przynieśli również świeżą baraninę, bo trzeba było dobić jedną
owcę.
Johanna posoliła mięso, doprawiła je kminkiem, arcydzięglem i innymi
ziołami, a następnie zalała wodą. Na polach nad rzeką znalazła kapustę, która zasiała [ Pobierz całość w formacie PDF ]