sie , nie ukrywał się, a nawet, można powiedzieć, afiszował się ze swoimi żółty-
mi. Dziś rano, na przykład, zamawiał kanapki z kawiorem i drogi koniak. Koło
południa natomiast. . . o, tutaj, oddał resztę posiadanych punktów temu, od które-
go dostał tych dwieście. A potem zainkasował dziesięć tysięcy z Klucza pewnej
dobrze prosperującej dziewczynki.
To przypuszczalnie depozyt. One często tak robią dodał drugi inspektor.
57
A potem, koło siedemnastej, dostał jeszcze kilkaset zielonych od pewnej
kobiety.
Słowem, żadnego punktu zaczepienia! zirytował się komisarz.
No. . . może tylko to jeszcze, że od chwili otrzymania dużego przelewu nie
wydał ani punktu przez cały dzień. To musi być rzeczywiście depozyt tej dziew-
czyny. Hotel ma opłacony z góry, ale sam zniknął.
Jeszcze jeden wampir wyślizguje się nam z rąk. Trudno, chłopcy. Załóżcie
stałą kontrolę konta tego Prona. Musi się wreszcie odezwać, wydać parę punktów,
wrócić do hotelu.
Chyba że. . . zaczął jeden z tajniaków.
%7łe co? Sądzisz, że ten wampir, z którym współpracował, postarał się za-
trzeć ślady? domyślił się komisarz.
To zupełnie prawdopodobne. Tylko Pron, o ile jest rzeczywiście wspólni-
kiem, przyciśnięty do muru, mógłby sypnąć wampira. A sprawa jest gardłowa,
więc. . .
Masz rację. Jeśli nie będzie żadnych obrotów na koncie Prona przez naj-
bliższy tydzień, możemy go skreślić i zacząć szukać zwłok zgodził się komi-
sarz.
Myślę, że będą, mimo wszystko. On miał dziesięć tysięcy na Kluczu! Nie
wierzę, by morderca nie próbował tego odzyskać.
W jaki sposób?
Oni znają metody, o których nawet my jeszcze nie mamy pojęcia. Przy
takiej sumie warto pokombinować. Na przykład, można zdjąć skórę z palców nie-
boszczyka albo sporządzić rękawiczkę papilarną. A potem przelać te punkty na
dziesięć Kluczy, należących do różnych facetów ze znakomitym alibi. A jeszcze
lepiej na Klucze różnych prostytutek albo nieskazitelnych, na pierwszy rzut oka,
obywateli. Zlad się rozmyje, rozgałęzi i. . . szukaj wiatru w polu.
Tak czy owak zadecydował komisarz nie traćcie czasu. Mamy
do schwytania jeszcze paru innych drani grasujących w publicznych szpitalach.
A z tym Pronem zaczekamy. Jeśli się nie ujawni w ciągu paru dni, przekażemy
jego sprawę do Sekcji Zaginięć.
Na biurku zadzwonił telefon. Komisarz słuchał przez dłuższy czas, a potem
powiedział bezradnie:
A co ja mogę mu zrobić? Jeśli nawet łże, to nigdy tego nie wykryjemy. Chy-
ba że znajdziemy wampira i wydusimy z niego zeznania, ale to jeszcze trudniejsza
sprawa. Otruć mógł każdy, kto tam był: pacjent, pielęgniarz, ktoś z odwiedzają-
cych. Aha, jeszcze jedno: kogo w takim razie próbował zatrzymać ten cholerny
aresztomat? Tak, rozumiem. . . Z tym Pronem? Niech idzie do diabła.
Komisarz odłożył słuchawkę i spojrzał na agentów.
No, i macie swojego nieboszczyka . Zgłosił się. Stary lis! Jeśli nawet ma-
czał łapy w tej szpitalnej aferze, to teraz niczego mu nie udowodnimy. Oczywiście
58
znał Brisky ego i oczywiście wziął jego oszczędności na przechowanie. Denat bał
się, że go okradną.
To ostatnie jest niepodważalnie prawdopodobne. yle się dzieje ostatnio
w miejskich szpitalach powiedział jeden z tajniaków.
A faceta, który w parę dni wydaje dwie setki żółtych i ma dziesięć tysięcy
na koncie, trudno byłoby oskarżyć o chęć ograbienia staruszka z paru zielonych
dodał drugi. Inna rzecz, że warto by zbadać, skąd czwartak bierze na takie
wydatki.
To już sprawa Wydziału Kontroli Dochodów. Nie będziemy ich wyręczać,
mamy dość własnych kłopotów uciął komisarz. Przy okazji dowiedzieliśmy
się, kto rozpracował aresztomat. Nazywa się Sneer. O ile Pron nie zmyślił tego
pseudonimu. Ale nie sądzę, by łgał wiedząc, że jest podejrzany. Sprawdzcie tego
Sneera.
* * *
Cienie wysokich budynków stojących wzdłuż alei Tibigan sięgały już brzegu
jeziora. Od strony wody wiał słaby, lecz chłodny wietrzyk, kołyszący barwne ża-
gle na spokojnej tafli zatoki. Karl patrzył na jezioro, dłońmi wsparty o barierkę,
oddzielającą promenadę bulwaru od plaży.
Stał tak już od pół godziny, bojąc się odwrócić ku miastu. Wydawało mu się, że
stamtąd właśnie grozi niebezpieczeństwo rozpoznania jego twarzy, zdemaskowa-
nia, pojmania. . . Jezioro było czymś neutralnym, nie zaangażowanym w ciemne
machinacje. Było czyste, spokojne, radosne.
Inna sprawa, że znajdowano w nim niekiedy ofiary porachunków przestępcze-
go podziemia. Ale w większości przypadków jezioro wyrzucało zwłoki na wy-
brzeże lub na mielizny nie opodal plaży, jakby chciało odżegnać się od udziału
w brudnych interesach, rozgrywających się na lądzie.
Karl pierwszy raz w życiu naprawdę bał się miasta. Idąc tutaj, nad jezioro,
gdzie o tej porze nie było już tłumu plażowiczów, przemykał się pod ścianami do-
mów, ukrywając twarz przed przypadkowymi spojrzeniami przechodniów. Nigdy
dotąd nie odczuwał podobnego lęku. Tłum był dla niego bezimienną, przelewa-
jącą się masą. Nie rozróżniał w nim pojedynczych osób z wyjątkiem dobrych
znajomych, i to tylko wówczas, gdy chciał ich zauważyć. Teraz widział z osobna
każdą gębę; każdą parę oczu, prześlizgującą się po jego twarzy. Taksował szyb-
kimi spojrzeniami mijane osoby i wydawało mu się, że przynajmniej co trzeci
przechodzień ma bystre oczy inspektora w cywilu.
Nie mógł darować sobie własnej głupoty. Jak można było wchodzić w kon-
59 [ Pobierz całość w formacie PDF ]