na Chrys i zobaczył, jak sięga dłonią do rozcięcia w długiej spódnicy i do urządzenia, które ma
przymocowane do nogi...
I jak MacDonald siada w swojej trumnie.
Za plecami Jonny'ego ktoś głęboko westchnął... ale to była jedyna rzecz, jaką ktokolwiek ze zgromadzonych
zdążył zrobić. Ręce MacDonalda wyciągnęły się przed
siebie jak do powitania... a lasery w małych palcach jego dłoni rozbłysły nagle jasnym światłem.
Taber, ustawiony dokładnie na linii ognia, skurczył się i upadł, nie zdążywszy nawet jęknąć. Challinor i
L'est, dzięki zaprogramowanym odruchom, zdołali się wyrwać z odrętwienia, w jakie wpadli na ten widok,
uskoczyli na boki i także wyciągnęli ręce z laserami. Dłonie MacDonalda były jednak szybsze. Wykonując
nieznaczne ruchy na boki, wysyłały przez cały czas śmiercionośne promienie ponad głowami klęczącego
tłumu. L'est zakrztusił się, kiedy jeden z promieni trafił go w sam środek piersi, a pózniej upadł, nie
przestając strzelać z laserów do człowieka, którego już raz kiedyś zabił. Challinor natomiast przerwał ogień i
uskoczył, starając się zejść z linii ognia, ale natychmiast zwalił się bezwładnie na ziemię, kiedy trafił go
celny strzał z lasera przeciwpancernego Jonny'ego. Reszta Kobr, starając się bezskutecznie uniknąć ognia
MacDonalda, o wiele za wolno zareagowała na włączenie się Jon-ny'ego do walki. Wiele zapewne nigdy nie
zdało sobie sprawy z tego, kto je zabił. Dzięki chaotycznej strzelaninie MacDonalda, a raczej dzięki bardziej
celnemu ogniowi laserów Jonny'ego wszystkie Kobry Challinora zginęły.
Wszystko zakończyło się tak szybko, że nikt ze zgromadzonych nie zdążył nawet krzyknąć.
- Wiesz, nie sądzę, żeby udało się nam zachować to w tajemnicy - odezwał się burmistrz Tyler, potrząsając
głową. Ręce mu drżały. - Nie wspominając o innych sprawach, my, a z nami jedna czwarta miast w okręgu
Caravel, zwrócimy się do gubernatora generalnego o przysłanie nam nowych Kobr.
- Nic nie szkodzi - powiedział Jonny, lekko krzywiąc się, kiedy Eldjarn smarował mu maścią oparzone
ramię
muśnięte promieniem lasera podczas walki. - Nikomu nie przyjdzie do głowy, żeby pomścić śmierć
Challinora albo kontynuować to, co zaczął, jeżeli o to się martwisz. A jeśli myślisz o tych wszystkich
niepewnych, o których Challinor sadził, że przejdą na jego stronę, to ręczę, iż będą teraz na wyścigi starali
się udowodnić, że wiedzą, gdzie ich miejsce. Możesz być pewien, że pomysł podziału Aventiny na małe
księstwa nikomu nie przyjdzie już do głowy. - Mrugnął porozumiewawczo do burmistrza. - Wystarczy,
jeżeli w swoich raportach bardzo wyraznie podkreślisz, że w buncie wzięło udział tylko kilka Kobr. Nie
możemy dopuścić, aby ludzie zaczęli się nas obawiać... na Aventinie jest wciąż zbyt wiele prac, które mogą
wykonać tylko Kobry.
Tyler kiwnął głową na znak zgody i ruszył w stronę drzwi wiodących do jego prywatnego biura.
- Tak - mruknął. - Mam tylko nadzieję, że Zhu nie zrozumie tego wszystkiego niewłaściwie. Za nic w
świecie nie chciałbym, by naszą osadę obarczano winą za wygórowane ambicje Challinora.
Gdy zamknął za sobą drzwi, siedząca dotychczas na krześle Chrys wstała.
- Myślę, że i ja już pójdę - rzekła. - Muszę w końcu zająć się naprawą systemu łączności telefonicznej.
- Chrys... - zaczął Jonny, ale zawahał się i przerwał. -Przykro mi, że musiało to się stać podczas pogrzebu
Kena, i że ty musiałaś... na to wszystko patrzeć...
Uśmiechnęła się blado.
- Chodzi ci o te dodatkowe obrażenia? - zapytała, potrząsając głową. -Ken przecież już od dawna nie żył,
Jonny. Nie mógł odczuwać żadnego bólu. To o ciebie się martwiłam... bałam się nie na żarty, że i ciebie
mogą zabić.
Jonny pokręcił głową.
- Szansa na to była bardzo mała - odparł, pragnąc ją uspokoić. - Ty, Orrin i ojciec Vitkauskas zrobiliście, co [ Pobierz całość w formacie PDF ]