rozwieszonych wśród drzew Vauxhall Gardens.
Lauren Edgeworth zdołała jedynie krzyknąć:
- Och!
- A nie mówiłem, że to zaczarowana kraina?
- Magiczna - przytaknęła z takim zapałem, że, jak się domyślił, przynajmniej raz nie
zdołała zachować niewzruszonej godności.
Podał jej rękę i poszli wraz z innymi w głąb ogrodu, którego urok poruszył Kita, mimo
że widział niejedno. Długie kolumnady, rzędy drzew i szerokie aleje nawet w biały dzień
mogły nastroić marzycielsko. Wieczorem zaś wszystko przeobrażało się w krainę czarów.
Barwne lampy mrugały zza portyków i spomiędzy gałęzi, zapalały się gwiazdy i księżyc na
czarnym sklepieniu. Dzwięki muzyki dobiegające z pawilonów tłumiły gwar rozmów. Było to
idealne tło dla zalotów.
I oświadczyn.
Zasiedli w wynajętej przez Merklingera loży, tuż przy orkiestrze i miejscu, gdzie
miały się odbywać tańce. Jedli truskawki ze śmietaną, pili wino i rozkoszowali się
wieczornym powietrzem. Pani Merklinger wciąż zabiegała o względy Farringtona, rzecz jasna
z myślą o córce. Pan Merklinger pozdrawiał wszystkich, którzy przechodzili koło ich loży, i z
każdym, kto się zatrzymał, nawiązywał żywą rozmowę.
- Zatańczy pani ze mną walca? - zapytał Kit.
- Ach, cudownie! - zawołała panna Merklinger i klasnęła w dłonie. - Zatańczymy go
wszyscy! Dobrze, mamo?
Na szczęście Kit zrozumiał, że chodzi jej o Farringtona, który podniósł się posłusznie
z krzesła. Pani Merklinger uśmiechnęła się do nich serdecznie.
- Och, walc! Nie każda matrona zgodziłaby się na to, moja miła, ale w Vauxhall nie
trzeba się chyba stosować do tak surowych reguł. Tańczcie więc i bawcie się jak najlepiej!
I Kit zatańczył walca z Lauren, podobnie jak dwie pozostałe pary, w świetle gwiazd i
lampionów. Koronkowa suknia Lauren falowała na wietrze. Znów się przekonał, że wygięcie
jej talii jest jak stworzone dla jego dłoni. Tańczyła elegancko i wdzięcznie, a wyglądała
piękniej, niż mógł sobie wymarzyć.
Będzie znakomitą hrabiną. Ojciec powinien pogodzić się z faktem, że to nie Freja.
Jakże różnią się od siebie... Nie chciał jednak zastanawiać się nad tym teraz. Lauren jest
idealna.
- Czy może być coś bardziej romantycznego od walca pod gwiazdami? - spytał cicho,
tak żeby słyszała go tylko ona.
Spojrzała mu prosto w twarz.
- Sądzę - odparła poważnie - że to zależy od partnera.
- A czy może być coś bardziej romantycznego od tego właśnie walca, którego
tańczymy?
- Owszem, przynajmniej parę rzeczy, hrabio. - Ależ mu się odcięła!
- Kilka z nich mógłbym sobie wyobrazić. - Zwiadomie skierował wzrok na jej usta i
mocniej objął ją w pasie. Po cóż, u licha, naprzykrza jej się, kiedy powinien się zalecać?
- Czemu pan się upiera, żeby ze mną flirtować? Czy nie dałam jasno do zrozumienia,
że pochlebstwa są mi obojętne? Czy to mój opór pana bawi?
Rozśmieszyły go te słowa. Surowa godność, która powinna była irytować, nagle
zaczęła wydawać mu się wzruszająca.
Zamiast odpowiedzi mocniej objął ją w talii. Lauren jednak nie pozwoliła na to,
odsunęła się na właściwą odległość i spojrzała na niego z wyrzutem.
- Och, ten cymbał o mało pani nie przewrócił. - Kit wskazał na korpulentnego
młodzieńca, który ledwo uniknął zderzenia z kolejną parą, i zaśmiał się. - Kiedy walc się
skończy, zabiorę panią na spacer. A jeszcze przed usłyszeniem stanowczego nie , do którego
już pani nabiera tchu, bardzo stosownie zaproponuję, żeby ktoś nam towarzyszył.
Zamknęła półotwarte usta i spojrzała na niego podejrzliwie.
- To doskonała okazja, żeby zobaczyć Vauxhall! Zcieżki są obsadzone drzewami,
zupełnie jak na wsi, i niewiarygodnie wręcz romantyczne.
- Nie przyszłam tu dla romansów.
- Są jeszcze inne możliwości. - Uśmiechnął się łobuzersko i znów zawirowali w tańcu.
- A więc po co pani tu przyszła?
Zwlekała z odpowiedzią. Westchnął. Czuł, że muzyka zaraz ucichnie.
- No, niechże pani pójdzie ze mną na ten spacer. Oczywiście w towarzystwie. - Jeśli
nie zdoła tego towarzystwa zgubić tuż za pawilonem, straci przewagę w grze.
Muzyka przestała grać, lecz oni wciąż stali, spoglądając na siebie, podczas gdy
wszystkie inne pary wróciły do lóż.
- Waha się pani, bo pływałem w Serpentine, mając na sobie tylko pan - talony?
- Stroi pan sobie żarty ze wszystkiego. Czy w ogóle bierze pan cokolwiek na serio?
- Parę rzeczy. Niech się pani zgodzi na spacer.
- Dobrze - westchnęła w końcu. - Tylko koniecznie musi pójść z nami ktoś jeszcze.
Nie pozwolę na żaden flirt ani na umizgi.
- Obiecuję, że nie będę flirtował ani zalecał się do pani - wyrecytował, kładąc rękę na
sercu.
Nie wyglądała na przekonaną. Dobrze - powiedziała po raz drugi.
6
Lauren kochała piękno. Park w Newbury Abbey był zachwycający, zwłaszcza w
słoneczny letni dzień, kiedy wiatr od morza nie dmuchał zbyt ostro. Najbardziej lubiła
trawniki i kwietniki, a więc te części parku, gdzie przyrodę oswojono i okiełznano. Nigdy nie
zdołała pokochać zarośniętej doliny ani plaży, które też do niego przecież należały. Tam
natura była nieposkromiona i dzika. Te miejsca ją przerażały, choć nie rozumiała, dlaczego.
Może przypominały jej o tym, że człowiek ma niewielki wpływ na swój los? I że tuż za
progiem czyha chaos.
A chaos przejmował ją zgrozą.
Ogrody Vauxhall Gardens były prześliczne, a natura ujęta w ryzy. Las rozświetlały
lampy, przecinały go szerokie, dobrze oświetlone alejki z posągami i grotami. Spacerowało tu
mnóstwo ludzi i wszyscy bez wyjątku zachowywali się nienagannie.
A jednak czuła jakieś nieokreślone zagrożenie. Panna Merklinger, lord Farrington,
panna Abbott, pan Weller szli przodem, śmiejąc się i gawędząc. Lord Ravensberg nie włączył
się jednak do rozmowy, chociaż lord Farrington był jego bliskim przyjacielem. W dodatku z [ Pobierz całość w formacie PDF ]