gniewnie.
O! czyż to kochanie? spytała. To, o którym mi się śniło, dumało, o jakim w
piosence śpiewają, a na wieczornicach gadają... pańskie kochanie, królewskie, czuję,
insze jest wcale. Tamte, tamte! O! nie dla nas biednych, nie w chacie go szukać.
Osobliwsza kobieta rzekł sam do siebie Tadeusz. Dobranoc, Ulano.
A ona szydersko odpowiedziała mu z cicha:
Dobranoc.
On stał jeszcze i nie wiedział, co począć z sobą; ona znikła; pełen wstydu powolnie
powlókł się nazad, powtarzając: osobliwsza kobieta.
19
VI
Nazajutrz rano wybiegł w las, rozbierając jeszcze w myśli wczorajszą swoją przy-
godę, wstydził się sam przed sobą i żałował swojej nocnej przechadzki. Postępowanie
tej kobiety siedziało mu w sercu jak niepojęta zagadka. raz myślał, że to było udaniem
zręcznym, to znowu usiłował pojąc cnotę kobiety w stanie, w którym zwykle wyobra-
żenia jej nie mają, a pańskie zaloty uważają za pociechę i pożądany wypadek niż za
postrach i nieszczęście.
- Boi się męża i wszystko w tym w sobie i znowu, przypominając rysy jej twarzy,
jej wzrok, którego niepojęty wyraz tak zle się godził z szarą jej świtą, zdawał się prze-
widywać, że ona nie powinna być sądzona jak inne tej klasy kobiety ogólną regułą
zepsucia, strachu, obojętności. była to może perła zamieszana w błocie, lecz jakim
sposobem blask jej i pozór miła? Jakim sposobem taką twarz, taką duszę dał Bóg ta-
kiej kobiecie w tym stanie? Jakim sposobem otaczające, oblewające ją zepsucie nie
tknęło dotąd? Jaki anioł strzegł młodości?
Tego ani Tadeusz ani nikt na jego miejscu wytłumaczyć by sobie nie umiał.
Z fuzją na ramieniu szedł powoli w las. Był to dzień świąteczny, wiele ludzi spoty-
kał za grzybami i jagodami chodzących; z daleka już w borze śpiewy i hukania się
rozlegały. Spoglądał niespokojny miedzy tymi migającymi postaciami szukał Ulany.
Kto wie, czy nie z ta myślą wyszedł z domu?
I myśląc, i idąc, gdzie nogi niosą, zapuścił się w gęstą knieję, za którą było błotko i
stara, odwieczna mogiła, na której zwykł być spoczywać. Machinalnie i pan, i wyżeł
drapali się drożyna przez nich podobno samych tylko wydeptaną do mogiły dwóch
braci. Tak ją nazwało podanie.
Leżała ona otoczona najgęstszą knieją podszytą leszczyną, ożynami19 i gęstymi za-
roślami; nikt prócz strzelca tam nie chodził, a i ten rzadko zaglądał, bo trzeba było
albo duży kawał krążyć, albo brnąc przez kępiaste błoto, żeby dojść do wzgórza, na
którym usypana była mogiła. Podanie ludu mówiło, że się tam dwóch braci ścinając
sosnę, zabili. Miano więc to miejsce za straszne i zaklęte, nikt się tam nie zapuszczał,
nikt tam nie chodził, nawet pobereznicy20 je okrążali żegnając i choć jest zwyczaj po-
wszechny rzucania gałęzi na takie mogiły, tu ich prawie nie było nie było komu ich
rzucać.
Różne bajki prawiono na wieczornicach o tym miejscu, prawie wszyscy jednak
zgadzali się na to, że miejsce było zaklęte, nieszczęśliwe. Niektórzy dodawali, że z
dwóch braci jeden kochał i żył z żoną brata, a drugi wiedział to i pozwalał, bo się lękał
i żony wiarołomnej, i złego brata. Bóg ich za to pokarał. Inni powiadali, że sosnę ści-
nali w niedzielę; inni, że brat zabił brata, a zabójcę przywaliła sosna, ale wszyscy po-
wtarzali, że miejsce straszne i nieszczęśliwe.
Drapiąc się do tej mogiły, Tadeusz z jakimś przestrachem oglądał się, czy nie ujrzy
gdzie duchów pobitych braci, o których jeszcze od niańki swej słyszał. Pies jego wą-
chał po ścieżce biegnąc, zwracał się w stronę, podnosił głowę, naszczekiwał, warczał i
stawał. To zdziwiło Tadeusza, któren tłumaczył sobie niespokojność wyżła tym, że
ktoś chodząc za grzybami, aż tu się musiał dostać, może zbłądziwszy.
Nareszcie wydarli się z gęstego lasu i uszedłszy brzegiem mokrej łąki kilkadziesiąt [ Pobierz całość w formacie PDF ]