przysłała Konstancjusza do twego królestwa; gdy postanowiłam zasiąść na tronie Khauranu,
poczęłam szukać kogoś, kto by mi w tym dopomógł, i wybrałam Sokoła, albowiem całkowicie
pozbawiony jest cech zwanych przez ludzi zacnymi.
- Pełen jestem podziwu dla twej dobroci, pani - mruknął Konstancjusz ironicznie,
pochylając nisko głowę w przesadnie uprzejmym ukłonie.
- Posłałam go do Khauranu i gdy jego wojownicy ju\ obozowali na równinie poza
murami, a on sam był w pałacu, weszłam do miasta przez bramę w zachodnim murze -
pilnujący jej głupcy myśleli, \e to ty wracasz z jakiejś nocnej schadzki.
Rumieniec zapłonił lico Taramis, a oburzenie wzięło górę nad monarszym
opanowaniem.
- Ty \mijo! - zakrzyknęła.
Salome uśmiechnęła się okrutnie i ciągnęła swą opowieść:
- Byli, oczywiście zaskoczeni, ale wpuścili mnie, nie wa\ąc się zadawać pytań; w ten
sam sposób weszłam do pałacu, a oniemiałym stra\nikom kazałam odmaszerować - podobnie
jak i ludziom pilnującym Konstancjusza w południowej wie\y. Pózniej przyszłam tu, a po
drodze zatroszczyłam się o twoje podręczne.
Taramis zbladła i dr\ącym głosem zapytała:
- Có\ było dalej?
- Słuchaj! - Salome hardo odrzuciła głowę wskazując na okno - poprzez grube szyby
dochodził ledwie słyszalny odgłos maszerujących zastępów, pobrzęk pancerzy i orę\a;
stłumione głosy wykrzykiwały rozkazy w obcym języku, a alarmujące nawoływania mieszały
się z wrzaskami przepojonymi trwogą.
- Ludzie pobudzili się i poczynają się dziwić - rzucił sardonicznie Konstancjusz. -
Będzie lepiej, Salome, jeśli pójdziesz, by ich uspokoić.
- Zwij mnie od teraz Taramis - odparła wiedzma. - Trza nam do tego przywyknąć.
- Có\eście uczynili? - zakrzyknęła królowa. - Ach, có\eście uczynili?!
- Czy\bym zapomniała ci powiedzieć, \e byłam te\ u bram i rozkazałam \ołnierzom, by
je otworzyli? - rzekła Salome uśmiechając się złośliwie. - Byli zaskoczeni, ale usłuchali -
słyszysz właśnie armię Sokoła wkraczającą do miasta.
- Diablico! - zakrzyknęła Taramis. - Korzystając z podobieństwa do mnie oszukałaś mój
lud! O Isztar! Cały naród zrozumie, i\ jestem zdrajczynią! Ach, pójdę zaraz do nich...
Z okrutnym chichotem Salome schwyciła ją za ręce i szarpnęła w tył; choć młode
i prę\ne, ciało królowej było bezradne wobec mściwej siły powodującej szczupłymi członkami
Salome.
- Czy wiesz, Konstancjuszu, jak dostać się z pałacu do lochów? - spytała wiedzma,
a widząc potakujące skinienie głowy Sokoła, mówiła dalej:
- To dobrze; wez tę dzierlatkę i zawrzyj ją w najgłębszej celi. Stra\nicy są pogrą\eni
w narkotycznym śnie - zadbałam i o to. Poślij człowieka, aby poder\nął im gardła, nim się
ockną. Nikt nie mo\e wiedzieć, co zdarzyło się dzisiejszej nocy: od tej chwili ja jestem Taramis,
a ona stanie się bezimiennym, zapomnianym przez bogów i ludzi więzniem w mrocznym
lochu.
Konstancjusz uśmiechnął się, a pod wąsem błysnął mu rząd białych, mocnych zębów. -
Poszło nam wybornie, przeto nie odmówisz mi chyba odrobiny, hm... uciechy, nim cisnę do
ciemnicy tę trzpiotkę?
- Jać tego nie bronię! Poskrom ową sekutnicę, jeśli taka twa wola. - Salome popchnęła
siostrę w ramiona Koństancjusza i z triumfalnym uśmiechem na ustach wyszła z komnaty.
Smukłe ciało Taramis stę\ało, opierając się Konstancjuszowym karesom, a przera\enie
wyokrągliło jej piękne oczy.
Zapomniała o zastępach maszerujących ulicami, zapomniała o obrazie królewskiego
majestatu, zapomniała d całym świecie w obliczu zagro\enia dla jej czci niewieściej. Czuła
tylko wstyd i przera\enie, gdy mocarne ramiona poczęły mia\d\yć jej opierające się ciało.
Pośpieszająca odległym korytarzem Salome uśmiechnęła się jadowicie, kiedy do jej
uszu dobiegł przeciągły krzyk desperacji, wprawiający w dr\enie pałacowe mury.
2.
Nogawice i koszula młodego wojownika splamione były zaschniętą krwią, mokre od
potu i pokryte kurzem. Krew sączyła się z głębokiej rany na udzie, z cięć na piersiach
i ramionach. Pot kroplił się na jego wykrzywionej wściekłością twarzy, palce zwierały
kurczowo na kapie przykrywającej ło\e.
Słowa młodzieńca wyra\ały cierpienie większe nawet ni\ ból cielesny:
- Ona musiała oszaleć! - powtarzał wcią\ i wcią\, jak ktoś ogłuszony okropnym
i nieprawdopodobnym wydarzeniem. - To musi być zły sen! Taramis, uwielbiana przez naród,
sprzedaje lud swój temu diabłu z Koth! O Isztar, czemu nie poległem! Lepiej paść w boju ni\
\yć i widzieć, jak nasza królowa zdrajczynią się stała i wszetecznicą.
- Le\ spokojnie, Waleriuszu - błagała dziewczyna obmywająca i banda\ująca dr\ącymi
dłońmi jego rany. - Och, błagam, le\ spokojnie, najdro\szy! Rozjątrzysz swe rany, a nie [ Pobierz całość w formacie PDF ]