[ Pobierz całość w formacie PDF ]

mogłoby spowodować, że Apostoł nakaże wycofać swoją blokadę, a razem z nią i zakładników.
Najlepiej byłoby mieć dwa wróble w garści za jednym zamachem. Jorn powinien domyślić się, że
przewrót się nie powiedzie, ale zarazem nie należało go w tym zanadto upewniać. Nie wolno
dopuścić, aby wpadł w panikę w obawie, że jeśli będzie zwlekał z wycofaniem wojsk to je utraci.
Amalfi nie był przekonany, że zdoła to osiągnąć. Może, gdyby udało mu się przekonać Jorna, że
niebezpieczeństwa czyhające na jego ludzi mają charakter po części ideologiczny, a po części
wojskowy. Jorn przecież udowodnił, że umie być dobrym dowódcą. Nie mógł zatem nie wiedzieć,
jaką pokusę dla okupacyjnej armii stanowią zwyczaje i poziom życia podbitego kraju. Na pokusy
tego rodzaju były wystawione zwłaszcza krucjaty i święte wojny. Bez względu na to, czy wierzył
w słuszność głoszonych przez siebie doktryn, czy też nie, nie mógł sobie pozwolić na to, aby jego
wyznawcy stracili wiarę w niego. To właśnie dzięki niej sprawował przecież nad nimi władzę.
Gdyby więc jej zabrakło, musiałby uciec się tylko do rozkazów.
Niestety, na Nowej Ziemi nie istniała doktryna zdolna pozbawić wiary Wojowników Boga.
Amalfi nie wątpił, że wkrótce po zdobyciu władzy zajmą się gromadzeniem zegarków i budzików. To
archaiczne wyrażenie określało istniejący od wielu wieków obyczaj rzucania się armii biedaków na
dobra materialne okupowanego kraju. Jorn jednak z pewnością o tym wiedział, a więc nie da się
zaskoczyć go takim argumentem. Poza dobrami materialnymi nie było na Nowej Ziemi żadnej rzeczy,
która byłaby w stanie odciągnąć Wojowników Boga od ich prostych, aby nie rzec prymitywnych
wierzeń. Można by coś takiego wyprodukować, w końcu surowców nie brakowało.
Jedna z oczywistych pułapek, jakich należało unikać na tej drodze, to odwołanie się do
religijnego wizerunku Jorna w oczach opinii publicznej. Amalfi w żaden sposób nie mógł wiedzieć,
czy taki apel osiągnąłby zamierzony skutek, czy stałoby się wręcz przeciwnie. Rozum podpowiadał
mu, że ta druga możliwość była o wiele bardziej prawdopodobna. Należało raczej założyć, że
człowiek tak popularny jak Jorn powinien się znać na większości sztuczek niezależnie od tego, jak
dobrym był teologiem. Ten ostatni problem nie miał zresztą tu nic do rzeczy. Każdą próbę gry na
swoich uczuciach religijnych wykryłby bez trudu. Udowodnił przecież wiele razy, że sam umie robić
to bardzo dobrze.
Ponadto istniało prawdopodobieństwo, że Jorn był gorliwym wyznawcą swoich
anachronicznych teorii. To przynajmniej sugerowały jego publiczne wystąpienia. Gdyby tak było
naprawdę, to wówczas jakakolwiek próba wykorzystania jego uczuć religijnych mogłaby zakończyć
się prawdziwą klęską. Takie postępowanie z fanatykami religijnymi zwykle kończy się
niepowodzeniem.
Trzeba było więc potraktować Jorna pro forma w taki sposób, jak gdyby się wierzyło w każde
wypowiedziane przez niego słowo. Należało postąpić tak przede wszystkim dlatego, że Jorn
niewątpliwie pamiętał o setkach swoich wyznawców przysłuchujących się ich rozmowie. Po drugie,
nie było sensu negowania jego samooceny. To niczemu nie służyło, a mogło okazać się nawet
niebezpieczne. Amalfi nie mógł przecież przyznać, że w jego opinii osobiste poglądy Jorna nie
zgadzają się z wizerunkiem, jaki pragnie utrwalić w umysłach swoich wyznawców. Dopuszczalne
było powiedzenie mu bez ogródek, że jest zatwardziałym fundamentalistą, ale nie sposób oczekiwać,
że wpadnie w panikę na wieść o tym, że otrzymał transmisję diraka od Szatana...
 JORN APOSTOA JEST GOTÓW DO PRZYJCIA ROZMOWY, PANIE BURMISTRZU.
Amalfi nagle poczuł, że jego myśli biegną ze zdwojoną prędkością. Pomyłka Ojców Miasta była
zrozumiała. Bez wątpienia nikt nie zadał sobie trudu poinformowania ich o fakcie, że Amalfi nie jest
już burmistrzem. Przestał pełnić tę funkcję z chwilą, gdy pojawił się problem Nieciągłości Ginnangu.
Pomyłka ta uświadomiła jednak Amalfiemu, że zupełnie zapomniał o tym, czy powinien przedstawić
się swemu rozmówcy, czy też może lepiej tego nie robić. Mało prawdopodobne, aby Jorn pochodził
z rodziny chłopskiej wyzyskiwanej przez Międzygwiezdnych Mistrzów Handlu  poprzednich
władców, z tyranii których wyzwoliło planetę wędrowne miasto. Nieco bardziej prawdopodobne
było to, że pochodził z rodu byłych władców Międzygwiezdnego Mistrza. Najprawdopodobniej
jednak należał do którejś z rodzin, jakie dotarły na Nową Ziemię wraz z Amalfim. Gdyby tak było
naprawdę, to z pewnością wiedziałby, kim jest jego rozmówca. Przedstawienie się Jornowi mogłoby
się więc okazać korzystne, chociaż z drugiej strony kryło w sobie zagrożenie...
Kości jednak zostały już rzucone. Ojcowie Miasta oznajmili, że burmistrz chce z nim mówić, tak
więc lepiej byłoby wyjaśnić Jornowi, że to nie z Hazletonem ma rozmawiać. Wykręcić się jakoś
z tego? To dałoby się zrobić, chociaż użycie diraka wiązało się z ryzykiem. Każdy słuchacz ich
rozmowy mógłby teraz albo w przyszłości powiedzieć Jornowi o wszystkich faktach, jakie Amalfi
chciałby ze względów strategicznych zachować w tajemnicy...
 POACZENIE NAWIZANE, PANIE BURMISTRZU.
No cóż, nic nie dało się już w tej sprawie zrobić. Amalfi powiedział więc do mikrofonu:
 Proszę łączyć.
W tej samej chwili ekran rozjarzył się poświatą. Amalfi pomyślał, że naprawdę się starzeje.
Zapomniał powiedzieć Ojcom Miasta, aby połączenie odbywało się wyłącznie na fonii. Przy
włączonej wizji i tak nie miał żadnej szansy ukrycia swojej tożsamości. Na użalanie się nad sobą nie
było już jednak czasu. Amalfi zobaczył na ekranie twarz Jorna Apostoła z pojawiającym się na niej
wyrazem nie ukrywanego zaciekawienia.
To była twarz starego człowieka, pociągła, koścista i poorana bruzdami. Siwe, krzaczaste brwi
podkreślały cienie wokół zapadniętych oczu. Jorn musiał przestać zażywać antyagatyki co najmniej
przed pięćdziesięcioma laty, o ile w ogóle kiedykolwiek je zażywał. Uzmysłowienie sobie tego faktu
przyprawiło Amalfiego o wielki i nieoczekiwany szok.
 Jestem Jorn Apostoł  odezwał się starzec.  Czego pan sobie życzy ode mnie?
 Myślę, że powinien pan wycofać się z Nowej Ziemi  odparł Amalfi.
Nie miał najmniejszego zamiaru tego powiedzieć. Szczerze mówiąc, było to zupełne
przeciwieństwo całej przygotowanej uprzednio starannie linii argumentacji. Ale w tej twarzy kryło
się coś, co zmusiło go do powiedzenia od razu tego, na czym mu najbardziej zależało.
 Nie przebywam na Nowej Ziemi  powiedział Jorn.  Ale sądzę, że wiem, o co panu chodzi.
I myślę, panie Amalfi, że na Nowej Ziemi znalazłoby się wielu ludzi, którzy chcieliby tego samego.
Wydaje mi się to nawet zrozumiałe. Tylko że ani trochę mnie to nie obchodzi.
 Nie spodziewałem się, że będzie pana obchodziło  odparł Amalfi.  Mówię to, bo chcę, aby [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • arachnea.htw.pl