wzgórzu. Rafael nachylił się nad Magdą.
Nikt i nic cię teraz nie uratuje przede mną po-
wiedział czule i w jego oczach zabłysły diabelskie
ogniki.
Nie chcę, żeby ktokolwiek ratował mnie przed
tobą.
Wspaniale. To właśnie chciałem usłyszeć. Za-
TOSKACSKA PRZYGODA 133
czął całować ją powoli, bardzo powoli, a Magda miała
wrażenie, że za chwilę umrze z rozkoszy.
Cały ranek spędzili w łóżku. Rafael obudził się
wcześniej od niej i sprytnie przekazał Benjiego Ma-
rii pod opiekę. Kiedy wrócił, oznajmił, że mały
ma się świetnie, bawi się beztrosko i wcale nie
tęskni za mamą. A Rafael miał Magdę wyłącznie
dla siebie. Nie mógł się nią nacieszyć, nasycić, cią-
gle nie było mu dóśc. Zbliżało się południe, kiedy
wreszcie zdecydowali się wstać i rozpocząć nowy
dzień.
Ale nie od razu. Rafael niezbyt roztropnie zapropo-
nował, żeby wzięli razem prysznic i były to bardzo,
bardzo długie ablucje...
A teraz leżeli na kocu pod otwartym niebem, wśród
pachnących traw, niczym Ewa i Adam w raju. Magda
szybko zapomniała o swoich obawach, że ktoś może
ich zobaczyć. Oddawała się Rafaelowi całkowicie,
duszą i ciałem, do zatracenia.
Kochała go, była już tego pewna. Uniesienie trwa-
ło, wypełniał ją zachwyt, ale cichy wewnętrzny głos
mówił jej, że szczęście musi się skończyć.
Nie potrafiła powiedzieć, co sprawiło, że Rafael
spojrzał na nią inaczej: może ciekawość, jakiś impuls,
chwilowy kaprys. Cokolwiek to było, wiedziała, że
przeminie, że to tylko sen, cudowny sen, czar, który
pryśnie.
Nie martwiła się przyszłością, było jej wszystko
jedno, liczyła się z tym, że pewnego dnia obudzi się
i będzie musiała wrócić do szarej rzeczywistości.
134 JULIA JAMES
Rafael uniósł się, oparł na łokciu i zajrzał jej
w oczy. Miała nadzieję, że nie wyczyta w nich jej
miłości do niego.
A on zerwał zdzbło trawy i łaskotał ją po policzku.
Uśmiechnęła się.
Czemu się uśmiechasz? zapytał.
Bo jestem szczęśliwa.
Odpowiedział uśmiechem.
Ja też jestem szczęśliwy, cara. Pocałował ją
lekko. Bardzo szczęśliwy.
Przez długą chwilę patrzyli na siebie bez słowa
i oboje czuli to samo: absolutną, całkowitą jedność,
zespolenie tak doskonałe, że nie może być doskonal-
szego, cudowną, żywą więz...
A potem oczy Rafaela jakby się zamknęły, nic już
nie mogła w nich dojrzeć.
Minęła czarodziejska chwila.
Rozwiała się nadzieja.
Następnego dnia zabrali Benjiego na piknik. Rafael
pogodził się z tym, że nie będą się kochać pod toskań-
skim niebem. Obserwował Magdę, szczęśliwą, że ma
synka przy sobie, ale kiedy słońce zaczęło chylić się ku
zachodowi, z radością wracał do willi, myśląc już
o czekających go rozkoszach.
W sieni bez ceregieli oddał Benjiego Marii, chwycił
Magdę za rękę i pociągnął ją ku schodom.
Vene zakomenderował.
Magda zdążyła jeszcze pogłaskać małego po gło-
wie i powiedzieć mu, żeby był grzeczny.
TOSKACSKA PRZYGODA 135
On zawsze jest grzeczny, signora zapewniła
Maria pełnym aprobaty tonem.
Magda miała wrażenie, że owa aprobata dotyczy
bardziej jej samej i Rafaela niż zachowania Benjiego.
Od momentu kiedy Magda przeistoczyła się z brzyd-
kiego kaczątka w pięknego łabędzia, gospodyni roz-
promieniała się na jej widok, a i nadskakiwała Rafae-
lowi, dogadzała mu na każdym kroku, jakby w ten
sposób chciała wyrazić swoją wdzięczność za to, co
uczynił dla Magdy.
Najwidoczniej myślała, że skończyła się niefortun-
na farsa, skończyła się fikcja i między młodymi mał-
żonkami zaczęło dziać się coś naprawdę.
Myliła się. Magda wiedziała, że jest inaczej. Czuła
to w głębi serca. Rafael był nią zaintrygowany, bawiło
go, że zdołał ją odmienić, uczynić z niej kogoś zupeł-
nie innego. Poczuł się czarodziejem i ta rola bardzo mu
się spodobała.
Wieczorem, kiedy Benji już zasnął, zostawili od-
biornik radioniani Marii, która z niejaką nieufnością
odniosła się do wynalazku, i pojechali na kolację do
restauracji. [ Pobierz całość w formacie PDF ]