tylko do siebie.
Trupy Raisów nadal leżały na ziemi i Salim z obrzydzeniem odkrył ilość przelanej krwi. Dzikie
zwierzęta przewinęły się tędy w nocy i spowodowane przez nie spustoszenia powiększyły jeszcze te,
wyrządzone przez broń. Salim zamknął oczy.
- Przypuszczam, że gdybyś tu z nami nie przyszedł, pochorowałbyś się z ciekawości...
westchnął Edwin, potrząsając głową. - Sam musisz stwierdzić, co łatwiej znieść.
Niedaleko od nich, w wysokiej trawie rozległ się chrapliwy pomruk. Edwin położył dłoń na rękojeści
szabli.
- Tygrys preriowy... - powiedział cicho. - Na pewno spędził noc na miejscu, żeby móc
kontynuować ucztę. W tył zwrot, ale bez pośpiechu. Jeżeli nie będziemy wykonywać gwałtownych
ruchów, nie zaatakuje nas. Trudno, będziemy musieli odżałować strzały.
Wycofali się do Bramy Ghula. Kiedy do niej weszli, zaczęli oddychać swobodnie.
- Jak duży jest taki tygrys preriowy? - zapytał Salim.
- Mniej więcej jest wielkości ogra, trzymającego się na czworakach. Trochę niższy, za to dłuższy
i równie ciężki.
- Kiedy byliśmy tu po raz pierwszy, wydawało mi się, że widziałem jednego nieopodal Lasu
Barail - przypomniał sobie Salim.
- Mieliście szczęście - stwierdził lakonicznie Edwin. Kiedy wrócili do obozowiska, wóz był już
załadowany.
Ustalono, że Salim pokieruje zaprzęgiem, a mistrz Duom i Artis Valpierre pojadą z tyłu. Camille z
przyjemnością wsiadła na grzbiet Szmera, Ellana na wierzchowca Hansa, a Chiam na należącego do
marzyciela konia, który prawie
już odzyskał formę. W takim szyku wyruszyli w drogę.
Na wschód od Aańcucha %7łwawieckiego preria była mniej zielona. Wysokie trawy spalone gorącym
słońcem lata wysychały, barwiąc się na żółto. Duże zagajniki, nadal równie liczne, złożone były raczej
z drzew liściastych rfiż iglastych. Zobaczyli mnóstwo biegaczy, przypominających małe, barwne
strusie, oraz stado dzikich gwizdaczy, które uciekło na ich widok.
Droga była szeroka, dobrze utrzymana, czasami odchodziły od niej odnogi, prowadzące z pewnością
do wiosek. W godzinach popołudniowych spotkali innych podróżnych.
Było to dwunastu mężczyzn, którzy kierowali się na zachód, jadąc po bokach dwukółki załadowanej
kuframi. Kiedy ich mijali, położyli dłonie na broni. Edwin zadowolił się skierowaniem do nich
krótkiego pozdrowienia.
- Strażnicy eskorty - wyjaśnił, kiedy się oddalili. - Mają się na baczności. W tej chwili każde
spotkanie stanowi potencjalne niebezpieczeństwo, zwłaszcza jeżeli konwojują coś cennego.
Upał stawał się przytłaczający i Camille była wdzięczna Ellanie za pożyczenie jej niebieskiej apaszki do
zawiązania na włosach.
Przejechali przez jedną wioskę, następnie drugą, po czym przybyli do dużego miasteczka. Wszyscy
doceniliby krótki postój, ale Edwin zdecydował, że będą kontynuować podróż. r
Okolica obfitowała w rozległe pola zbóż, pośrodku których wznosiły się budynki, przypominające
bardziej niewielkie fortece niż tradycyjne gospodarstwa rolne.
- Moi dziadkowie ze strony matki mają takie gospodarstwo - powiedział do Camille Bjorn. -
Gospodarz może zarządzać aż pięćdziesięcioma pracownikami, którzy mieszkają na miejscu. Jeżeli
doliczysz do tego żony i dzieci, zrozumiesz, że te budowle są prawdziwymi wioskami,
zorganizowanymi, aby radzić sobie same, nawet w wypadku ataku łupieżców.
- A ty, dlaczego nie zostałeś gospodarzem ziemskim?
- Moja matka opuściła gospodarstwo, żeby poślubić mojego ojca, który dorobił się fortuny na
handlu skórami. Wyrastałem w Al-Chen, mieście położonym na północny zachód od stolicy, w pobliżu
jeziora Chen. Spędzałem jednak dużo czasu w gospodarstwie moich dziadków, najpierw bawiąc się w
stodołach, potem biegając za pasterkami. Pózniej, kiedy się okazało, że nie mam w ogóle talentu do
handlu, uprawy ziemi czy czegokolwiek innego, nauczyłem się władać bronią. Kupiłem zbroję i mój
pierwszy topór, po czym wyruszyłem w drogę. Jeszcze niedawno byłem przekonany, że jestem
doskonałym błędnym rycerzem, dumnym i romantycznym. Teraz zaczynam rozumieć, że
zmarnowałem sporo lat i pieniędzy, ukrywając przed sobą prawdę. Jak nędzny aktor grałem mało
chwalebną rolę, która dziś napełnia mnie żalem, ale miałem już okazję o tym ci powiedzieć.
Camille słuchała z poważną miną i Bjorn podjął:
- Sam nie wiem, dlaczego opowiadam ci podobne rzeczy. Dorosły mężczyzna, nawet równie
infantylny jak ja, który zwierza się młodej dziewczynie, prawie jeszcze dziecku... To się nie zdarza
często, a może jest nawet niepożądane! Dobrze, koniec z egocentryzmem, opowiedz pii o sobie, o
twoim wcześniejszym życiu, o tym, co teraz czujesz.
Camille pochyliła się, żeby pogłaskać po szyi Szmera, po czym zaczęła mówić.
- Chyba niewiele mam do opowiedzenia. Mam wrażenie, że obudziłam się ze snu. Spędziłam
siedem lat, żyjąc w spowolnionym tempie, nie zdając sobie sprawy, że czekałam, żeby tutaj wrócić.
Rodzina, która mnie adoptowała, nie była kochająca i nawet jeżeli cierpiałam z tego powodu, teraz
jestem zadowolona. W ten sposób rozstanie nie było bolesne. Oprócz Salima nie miałam innych
przyjaciół i zrozumiałam dzisiaj, że przez wszystkie te lata nie znajdowałam się całkowicie tam. Część
mnie pozostała w Gwendalavirze i nie pozwalała mi w pełni się zintegrować. Zbudziłam się,
wróciwszy tutaj, i moje wspomnienia nie są żywsze od sennych marzeń, które rozpraszają się o
poranku.
Bjorn słuchał z otwartymi ustami.
- Ależ ile ty masz lat, żeby w ten sposób mówić? - zapytał w końcu.
- Nie wiem, Bjorn. Naprawdę nie wiem. Być może cztery tysiące dziewięćset piętnaście dni, być
może czternaście czy piętnaście lat. Czasami wydaje mi się, że jestem niemowlakiem, a kiedy indziej
czuję, że mam kilka wieków. Czy to ważne? To nie przeszkadza mi w byciu sobą, nie sądzisz?
Bjorn przetarł oczy, [ Pobierz całość w formacie PDF ]